KOMENTARZ
Bartłomiej Derski, Rafał Zasuń
WysokieNapiecie.pl
Ministerstwo Energii chce podnieść opłatę przejściową, doliczaną dzisiaj do rachunku każdego odbiorcy. Składka – finansująca elektrownie budowane w ciągu ostatnich dwudziestu lat – miała powoli wygasać. Ale będzie rosnąć, bo pieniądze są potrzebne na „bezpieczeństwo energetyczne”. Pomysł może zablokować Bruksela.
W nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii resort energii przewidział nie tylko zmiany w systemie wsparcia energetyki odnawialnej. Zmienią się także zasady wsparcia elektrowni konwencjonalnych.
Gdy w latach 90. przymierzano się do budowy i modernizacji bloków energetycznych o łącznej wartości ok. 20 mld zł okazało się, że na warunkach rynkowych nie da się znaleźć dla nich odpowiedniego finansowania.
Polskie Sieci Elektroenergetyczne (w przybliżeniu łączące wówczas dzisiejsze PSE razem z częścią dzisiejszego PGE), jako największy państwowy podmiot na rynku zawierały z właścicielami elektrowni kontrakty długoterminowe, w których zobowiązywały się płacić przez określoną liczbę lat konkretną stawkę za zakup energii i gotowości do produkcji (mocy). Kontrakty były zabezpieczeniem kredytów na niezbędne inwestycje, zacementowały jednak rynek, który – podobnie jak reszta gospodarki – miał się liberalizować. Komisja Europejska potraktowała je jako pomoc publiczną i zażądała ich rozwiązania.
W 2007 roku zdecydowano się skończyć z KDT-ami a wytwórcom wypłacać na raty z tego tytułu odszkodowanie w łącznej wysokości 12,5 mld zł, które jest do dzisiaj doliczane do rachunków odbiorców energii pod nazwą „opłata przejściowa” (ponieważ po zakończeniu systemu wsparcia miała przeminąć). Wytwórcy otrzymali już ok. 11 mld zł i przez kolejne lata opłata miała spaść do symbolicznej wartości.
Teraz rząd zaproponował jednak ponowne podwyższenie stawki. Dla przeciętnego goospodarstwa domowego miałoby to być 8 zł brutto, w stosunku do 3,87 zł brutto pobieranych obecnie. Stawki dla pozostałych odbiorców także miałyby wzrosnąć – najmniej dla przemysłu energochłonnego (do 1,35 zł za każdy 1 kW mocy umownej – w praktyce chodzi o kwoty od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie.
tutaj
Pieniędzmi tymi administruje Zarządca Rozliczeń SA – spółka zależna od PSE czyli operatora sieci energetycznych. Uzasadnienie pomysłu jest dość lakoniczne – „Zmieniająca się sytuacja na rynku energii elektrycznej związana z długookresową tendencją spadku cen hurtowych energii elektrycznej przy utrzymaniu kosztów wytwarzania
na stałym poziomie powoduje konieczność stabilizacji wpływów z opłaty przejściowej, która
bezpośrednio jest związana z działalnością wytwórców energii elektrycznej” – piszą autorzy projektu.
Dotychczas Zarządca Rozliczeń nie mógł zaplanować sobie przychodów, które były zależne od decyzji URE i wyroków sądów. Jeśli projekt wejdzie w życie, to spółka będzie miała sporą ilość wolnych środków, które może zainwestować w certyfikaty państwowych funduszy inwestycyjnych oraz w akcje spółek energetycznych skarbu państwa.
Zmiana zasad rozliczania KDT jest zagrywką trudną do pojęcia
Rozwiązanie kontraktów długoterminowych było bardzo długo negocjowane z Komisją Europejską, która niezwykle skrupulatnie badała zasady przyznania rekompensat na pokrycie „kosztów osieroconych”. W 2007 r. Bruksela wydała decyzję, w której stwierdziła, że rekompensaty za rozwiązanie kontraktów są pomocą publiczną. Program ich wypłaty zatwierdzono, ale jednocześnie obwarowano ścisłymi restrykcjami.
I tak w punkcie 355 decyzji czytamy: „Zgodnie z pkt 3.6 metodologii kosztów osieroconych polskie władze przedstawiły Komisji wykaz kosztów, które mają zostać pokryte za pomocą rekompensat, w sytuacji, gdy dochody elektrowni nie wystarczają na ich pokrycie. Po przeanalizowaniu tych kategorii kosztów Komisja doszła do wniosku, że rekompensaty nie będą przekraczać kwot koniecznych do pokrycia niedostatecznej kwoty zwrotu z inwestycji przez okres eksploatacji nowych aktywów, w razie potrzeby wraz z rozsądną marżą zysku”.
Oczywiście w wykazie kosztów przedstawionych przez polskie władze nie było mowy o żadnych pieniądzach przeznaczanych na „bezpieczeństwo energetyczne”.
Ale kluczowa jest właśnie owa metodologia wyceniania kosztów osieroconych do której nawiązała w swojej decyzji Komisja. Stworzono ją w 2001 r., bo kontrakty długoterminowe stosowała nie tylko Polska, ale także kilka innych krajów.
Czytamy tam m.in. że „pomoc ta musi służyć wyrównaniu odpowiednich kosztów osieroconych, które zostały jasno określone i wydzielone. W żadnych okolicznościach nie może ona przekroczyć sumy tych kosztów”.
Dalej czytamy, że „Komisja nabiera najpoważniejszych wątpliwości w przypadku pomocy przeznaczonej na wyrównanie kosztów osieroconych gdy pomoc nie jest związana z odpowiednimi kosztami osieroconymi mieszczącymi się w powyższej definicji lub z jasno określonymi i zindywidualizowanymi kosztami osieroconymi albo przekracza sumę odpowiednich kosztów osieroconych”.
Zaś kilka akapitów dalej: „odpowiednie koszty osierocone nie mogą przekraczać minimalnego poziomu niezbędnego dla umożliwienia zainteresowanym przedsiębiorstwom kontynuowania honorowania albo zapewnienia zgodności z zobowiązaniami lub gwarancjami podanymi w wątpliwość przez Dyrektywę 96.92/EC4. W konsekwencji będą one musiały być skalkulowane z uwzględnieniem najbardziej oszczędnego rozwiązania (przy braku jakiejkolwiek pomocy) z punktu widzenia zainteresowanego przedsiębiorstwa”
Jak autorzy projektu zamierzają uzasadnić zmianę zasad rozliczania KDT w Brukseli?