Kampania prezydencka na Białorusi odbywa się w cieniu postępującej pandemii koronawirusa. Od kilku tygodni liczba zarażonych utrzymuje się na poziomie 800 osób dziennie. Pomimo, że rząd nie nałożył restrykcji, obywatele sami starają się zachowywać odpowiedzialnie – mówi w rozmowie z BiznesAlert.pl Anna Dyner, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych
BiznesAlert.pl: Jak wygląda sytuacja z COVID19 na Białorusi?
Na Białorusi nie został wprowadzony, wzorem innych państw, lockdown ani kwarantanna, nie zostały zamknięte granice państwowe. Mimo wszystko przepływ ludzi z zagranicy został wstrzymany, ponieważ państwa sąsiadujące z Białorusią zamknęły swoje granice. Niezamykanie gospodarki nie wynikało z odporności białoruskiego społeczeństwa na COVID19, ale z czysto ekonomicznej kalkulacji.
Białoruski rząd zdawał sobie sprawę, że zamknięcie gospodarki i zatrzymanie konsumpcji wewnętrznej doprowadzi znacząco zwiększy kryzys ekonomiczny. Recesja jednak nie ominie Białorusi. Według szacunków międzynarodowych organizacji, PKB zmniejszy się pomiędzy 4 a 5 procent w tym roku.
Czy ta taktyka zadziałała?
Na tym etapie, trudno jednoznacznie powiedzieć. Co do liczby zarażonych, to od kilku tygodni oficjalne dane pokazują, że liczba nowych przypadków zarażeń nie spada poniżej 800 dziennie. To bardzo wysokie wskaźniki, zważywszy na liczbę ludności Białorusi. Lockdown na pewno pomógłby ograniczyć liczbę zarażonych, jednak trzeba przyznać, że pomimo braku wprowadzania restrykcji, Białorusini sami zaczęli nosić maseczki, zachowywać odległość, ograniczali wychodzenie z domu.
Mamy również kampanię prezydencką. Jaka jest różnica między obecnie trwającą od poprzednich?
Na początku wydawało się, że ta kampania nie będzie specjalnie ciekawa. Termin wyborów wyznaczono na 9 sierpnia, czyli środek lata, w sezonie żniw. Dodatkowo kandydaci zainteresowani startem w wyborach mieli bardzo mało czasu na stworzenie i zarejestrowanie swoich komitetów wyborczych (grup inicjatywnych). Władza sądziła, że nikt nie będzie interesował się wyborami w dobie pandemii, a same wybory w sierpniu nie odbiją się większym echem. Liczono, że obecna kampania będzie przypominać tę z 2015 roku, na której przebieg cieniem kładła się agresja Rosji na Ukrainę w 2014 roku. Wtedy nie było protestów, opozycja była praktycznie niewidoczna. Tak się jednak nie stało, a Białorusini coraz częściej zaczynają pokazywać, że są zmęczeni władzą Łukaszenki. W kraju panuje trudna sytuacja gospodarcza, a reakcja władz na pandemię również nie podoba się wielu obywatelom. Pomimo krótkiego czasu na rejestrację ostatecznie Centralna Komisja Wyborcza zatwierdziła piętnaście komitetów wyborczych, w tym trójki bardzo ciekawych osób Wiktara Babaryki, Walerija Capkały oraz Swietłany Cichanouskiej. Szczególnie głośno odbiła się sprawa Cichanouskiej, której mąż Siergiej Cichanuski chciał ubiegać się o fotel prezydenta. Po aresztowaniu go, kiedy agitował na rzecz żony Białorusini na znak protestu zaczęli tłumnie podpisywać listy poparcia pod nazwiskami osób ubiegających się o rejestrację jako kandydaci niezależni, bądź opozycyjni. To, co odróżnia obecną kampanię od poprzednich, to brak jawnie prozachodniego kandydata. Wcześniej zawsze ktoś taki kandydował. Może to wynikać z pewnego poczucia realizmu. Ludzie wiedzą, że nie można z dnia na dzień odwrócić się od Rosji. Boją się doświadczeń ukraińskich. Jednak, moim zdaniem, daleko jest, aby mówić, że któryś z najbardziej rozpoznawalnych kandydatów jest wybitnie prorosyjski. Każdy z nich podkreśla konieczność zachowania balansu między Rosją a Zachodem.
Białoruskie władze stoją przed trudnym wyborem. Z jednej strony historycznie zawsze decydowano się na konfrontację i pacyfikację opozycji. Z drugiej strony, takie działanie mogłoby naruszyć bardzo kruche, acz poprawne relacje Białorusi z UE i Stanami Zjednoczonymi.
Mieliśmy też ostatnio dymisje w rządzie.
Tak, zdymisjonowano premiera i część ministrów. Oficjalnie powodem są nowe wyzwania i zadania, które przed rządem postawił Łukaszenka. Tymi zadaniami są: poprawienie warunków życiowych Białorusinów, a także usprawnienie działania gospodarki. To odpowiedź Łukaszenki na protesty i narzekania Białorusinów. Nieoficjalnie pojawiły się sugestie, że były już premier, pracując w Biełgazprombanku, którego szefem był przez wiele lat Wiktar Babaryka, utracił zaufanie Łukaszenki.
Czy w kampanii pojawiają się tematy związane z energetyką, budową elektrowni jądrowej w Ostrowcu czy tematy dywersyfikacji dostaw ropy?
Nie, energetyka nie pojawia się na tym etapie kampanii w ogóle. Może pojawi się kiedy CKW zarejestruje kandydatów i pojawią się debaty o kształcie polityki zagranicznej Białorusi. Na razie obywatele są skupieni na przeżyciu pandemii i kryzysu ekonomicznego, a codzienna sytuacja nie zmusza ich do myślenia o energetyce. Paliwo na stacjach benzynowych jest, rachunki za prąd czy gaz nie wzrosły. Dlatego temat z perspektyw społecznej jest drugorzędny.
Rozmawiał Mariusz Marszałkowski
Tesławski: Czy były pracownik Gazpromu może zagrozić Łukaszence?