Graczyk: Energetyka w sieci fetyszu niskich cen i pilnowania inflacji (ROZMOWA)

27 lutego 2024, 07:25 Energetyka

W Polsce aby mogło dojść do urozmaicenia oferty branży energetycznej dla klienta indywidualnego potrzeba zmiany podejścia do regulacji cen oraz wzmożone inwestycje w infrastrukturę sieciową. Wojciech Graczyk, prezes zarządu Związku Pracodawców Prywatnych Energetyki i członek zarządu Konfederacji Lewiatan w rozmowie z BiznesAlert.pl opowiada o tym jakie podejście panowało dotychczas oraz o symptomach zmian, które pozwalają mu optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Żarówki. Fot. Pixabay
Żarówki. Fot. Pixabay

Biznes Alert.pl: Środowisko energetyczne ma kilka takich metafor, które na przemian od wielu lat powtarza. Jedną z nich jest stwierdzenie, że może i jesteśmy zapóźnieni w transformacji energetycznej, ale przecież jak 30 lat temu wchodziliśmy w bankowość to właśnie zapóźnienia pozwoliły nam ominąć pewną erę, dzięki czemu wyrośliśmy na pioniera technologii. Podobnie ma być w energetyce. To porównanie jest obiecujące i jedyny problem jaki w nim widzę jest taki, że tak się nie dzieje. Z czego to wynika?

Wojciech Graczyk: To prawda, że ominęliśmy erę czeków i kart EC. Jeszcze niedawno w trakcie wizyty w Niemczech chcieliśmy zapłacić telefonem, to reakcją były „wielkie oczy”. W Polsce transformacja, szczególnie cyfrowa, w bankowości zadziałała przede wszystkim dlatego, że jest to od lat rynek bardzo konkurencyjny. Bankowość nie ma systemu taryf za usługi bankowe wyznaczanych dla klienta indywidualnego przez jakikolwiek urząd oraz z dużym udziałem banków prywatnych i zagranicznych. Tak więc polskie banki, ale też zagraniczne działające w Polsce, chcąc pozostać konkurencyjne musiały dociągnąć do standardów wyznaczonych przez najlepsze organizacje.

W sektorze energetyki jest inaczej. U nas, dla przykładu, aktualnie na poziomie osób zarządzających sieciami przesyłowymi, ale też w dystrybucji, toczą się dyskusje, które w Niemczech toczyły się 15 lat temu. Podnoszone są argumenty, że nierealne jest przyłączenie i praca źródeł odnawialnych w skali masowej, bo cały system się rozleci. Dodatkowo słyszymy, że wytwarzanie energii w instalacjach fotowoltaicznych nie ma sensu. Pamiętam, że 12 lat temu szef RWE był znany z wypowiedzi, że dotowanie fotowoltaiki w Niemczech ma taki sam sens jak uprawa ananasów na Alasce. Taki był sposób myślenia w sektorze energetycznym w Niemczech i potrzeba było kilku lat, żeby to zmienić. Wymusili to klienci, polityka i realia ekonomiczne. W Niemczech państwo zasadniczo nie jest właścicielem firm energetycznych, nie chroni status quo na rynku energii, ale wymusza i wspiera zmiany. Obecnie w polskiej energetyce jesteśmy w momencie zmiany, zarówno na poziomie organizacyjnym w firmach sektora, jak i na poziomie mentalności pracowników. Podam przykład: kiedy przyłączaliśmy instalacje fotowoltaiczne i magazyny u prosumentów widzieliśmy pewien opór pracowników sieci, czego emanacją było wymyślanie kolejnych standardów. Na przykład: jaki miało sens dodawanie mocy instalacji fotowoltaicznej do mocy magazynu i porównywanie tego z tym, co jest na przyłączeniu u prosumenta, skoro nigdy żadne z tych urządzeń nie osiąga mocy maksymalnej, a poza tym nigdy nie pracują razem? To oznacza, że nie wprowadzają maksymalnej ilości energii do sieci. Kiedy zadawaliśmy to pytanie, w odpowiedzi padało, że faktycznie nie ma to sensu, ale alternatywnego podejścia nie wymyślono. Więc do akcji w ubiegłym roku wkroczyło Ministerstwo Klimatu i Środowiska i wpisało wprost w ustawie, że tych mocy sumować nie można.

Doceniam, jak bardzo Polskie Sieci Elektroenergetyczne zmieniły w ostatnim czasie podejście do przyłączenia OZE. Jednak wciąż słyszymy z ust osób zarządzających tą firmą, że w Polsce nie może być więcej niż 50 procent OZE w systemie, bo to jest techniczna granica możliwości systemu. To jest dokładnie to samo o czym dyskutowano na poziomie sieci przesyłowych w Niemczech 10-15 lat temu. A dodatkowo, państwo jako właściciel przedsiębiorstw energetycznych w przeszłości wspierało takie podejście do zmian. Zatem wracając do metafory bankowej: jeśli obecnie w bankowości panowałby standard PKO BP sprzed 25 lat i ta firma miałaby 80 procent rynku to blika, płatności mobilnych czy bankowości mobilnej byśmy nie mieli.

Z drugiej strony, w bankowości mamy na końcu klienta, któremu się coś bardziej opłaca, czy w jakiś sposób jest mu wygodniej. W energetyce na końcu jest klient, który zawsze zapłaci tyle samo…

W ramach mojej funkcji w Związku Pracodawców Prywatnych w Konfederacji Lewiatan spotykaliśmy się w niedalekiej przeszłości z przedstawicielami Ministerstwa, aby m.in. dyskutować o magazynach energii: Ministerstwo skarżyło się, że magazyny w Polsce nie powstają i pytano nas kiedy zaczną masowo być budowane. My jako przykład wskazaliśmy, że wspomogłaby to możliwość arbitrażu cenowego: znaczna różnica między ceną w godzinie x, a ceną w godzinie x+5 daje powód do magazynowania energii. Ze strony Ministerstwo usłyszeliśmy, że ceny mają być niskie, stałe, przewidywalne, więc możliwość arbitrażu cenowego jest niepożądana. Jeśli panuje podejście, że zmiana ceny jest niedobra dla odbiorcy i bezwzględnie musimy zagwarantować stałe i przewidywalnie ceny, które są potem zapisywane w aktach prawnych, to z założenia wiadomo, że na rynku nic rewolucyjnego się nie wydarzy.

My z kolegami energetykami często patrzymy z zazdrością na Holandię. Czy kryzys, czy nie-kryzys – tam rynek hula. Na przykład sytuacja pod koniec 2022 roku: kryzys energetyczny, klienci skarżyli się na wzrosty cen, brak transparentności, ale po drugiej stronie powstał rynek, który tych klientów wspiera w ograniczeniu czy optymalizacji zużycia energii. Klient nie ma inteligentnego licznika? Za chwilę pojawia się rozwiązanie, które dostarcza klientowi informacje z licznika online, dodatkowo łączy się na przykład z innymi urządzeniami domowymi. Jak pojawia się problem – zaraz pojawia się firma, która oferuje rozwiązanie.

Tworzy się rynek dostawców, którzy zarabiają w związku z powstaniem nowej mentalności…

Tak. W Polsce tymczasem sprzedawcy są na cenzurowanym, bo zarabiają pieniądze.

(śmiech) To absurdalne…

Niby tak, ale faktycznie mierzymy się jako branża z takim podejściem. Dlaczego sprzedawca miałby zarabiać na sprzedaży energii? Podam przykład: gdy dwa lata temu były wprowadzane ustawy mrożące ceny energii i analizowana formuła wyliczenia rekompensat, zostały pierwotnie. wskazane wszystkie koszty zakupu energii i to miała być całość rekompensaty. My się więc pytamy o marżę; “Marża? Jaka marża?” – otrzymaliśmy w odpowiedzi. Marża jest nam konieczna na pokrycie kosztów naszej działalności, na inwestycje, na opłacenie pracy ludzi, którzy obsługują klientów i na przykład tłumaczą zawiłości ustaw mrożących ceny dla gospodarstw domowych. Finalnie do ustawy wpisano marżę w wysokości 3 procent, nie wiem skąd wzięła się ta liczba. Na polskim rynku energii obserwujemy pewien brak zaufania do każdego dostawcy usługi. Myślę, że jako branża sprzedawców energii wyjdziemy w niedalekiej przyszłości z kampanią edukacyjną, która będzie informować odbiorców prądu po co jest im sprzedawca.

Spójrzmy teraz szerzej na ten problem: regulacja cen w Polsce sprowadza się do zaniżania cen sprzedaży energii, nie zaś do nakłaniania konsumentów do wyszukania najlepszej oferty na rynku. Zaniżanie cen odbywa się na przykład poprzez skuteczne wyeliminowanie zysku na sprzedaży energii do konsumentów. Czy w tych warunkach jest szansa na powstanie prawdziwej konkurencji na rynku? Pozbawienie produktu marży jest de facto zaproszeniem do działania kombinatorów, przez co tworzeniem problemów w innych miejscach. To skutkuje utratą zaufania do sprzedawców i samego rynku, wzywaniem o interwencję organów państwa i koło się zamyka.

Dlaczego w Polsce nie możemy oferować produktów łączonych, które od lat są w obecne na rynku niemieckim? Np. rodzice mieszkający w domu w Badenii nadwyżki produkcji z domowej instalacji fotowoltaicznej mogą “przesłać” potomstwu studiującemu w Hamburgu…

Jest na to potencjał. Proszę zobaczyć, w naszym kraju wiele osób mieszkających w bloku ma domek letniskowy czy działkę, gdzie może założyć instalację fotowoltaiczną, która produkowałaby prąd. Klient mógłby więc produkować na działce, oddawać do sieci, a w zamian zużyć w miejscu zamieszkania taką samą ilość prądu. Na polskim rynku to byłaby nowość – z pewnością dla wielu ciekawa propozycja. Problemem jest jednak sieć, która od lat jest niedoinwestowana i zupełnie nieprzygotowana na dużą produkcję energii na niskim napięciu. Obecnie, w najgorszym przypadku, instalacja na działce musiałaby być odłączona od sieci, bo sieć nie byłaby w stanie przyjąć prądu. Mamy więc dwie nieodrobione lekcje: deregulacja cen, po to aby klient podszedł do produktu ze świadomością oraz problem po stronie sieciowej.

Porozmawiajmy więc o sieciach. Skoro to jest główne ograniczenie w rozwoju de facto cywilizacyjnym, dlaczego nie możemy o to zadbać?

Prosta odpowiedź, której pewnie pani się nie spodziewa to jest: inflacja. Inflacja przez ostatnie 20 lat powstrzymywała wzrost inwestycji w sieci.

Co ma Pan na myśli?

Pamiętam swoje początki w energetyce i moje pierwsze zetknięcie z regulacją cen energii elektrycznej w Polsce. Odbyło się wówczas spotkanie 33 zakładów energetycznych z przedstawicielami Urzędu Regulacji Energetyki na temat taryf na kolejny rok. Chwilę wcześniej ówczesny rząd wprowadził akcyzę na energię elektryczną, która spowodowała wzrost cen energii o 20 procent, a samego rachunku końcowego o 12 procent. Powiedziano nam otwarcie, że oczekiwaniem rządu jest wzrost cen energii o maksimum 5,5 procent, więc musiało to oznaczać cięcia po stronie taryf sprzedaży i dystrybucji energii elektrycznej. Po stronie dystrybucji oznaczało to zmniejszenie m.in. inwestycji.

Naprawdę, przez ostatnie 20 lat ceny energii traktowaliśmy jako narzędzie walki z inflacją. Pilnowaliśmy więc, żeby nie wzrosły inwestycje, bo to się wszystko przekłada na poziom cen dystrybucji. Z tej perspektywy możemy mówić, że stworzył się wręcz fetysz cen energii, a prezes URE przez lata był traktowany jako osoba od pilnowania inflacji.

Przedłużenie Rady Polityki Pieniężnej…

Tak, to z tej mentalności wzięło się historyczne niedoinwestowanie sieci. Ta polityka skończyła się 3-4 lata temu, na szczęście. Bardzo duże wzrosty po stronie inwestycji widać od razu, ale budowa sieci to proces długotrwały; efekty zobaczymy do 2030 roku. Jeśli w dalszym ciągu będziemy mieli takie rzeczowe podejście Regulatora do inwestycji, to za 10 lat będziemy mieli jedną z nowocześniejszych sieci w tej części Europy.

Rozmawiała Maria Szurowska

12 mld na mrożenie cen energii poszło z budżetu, a spółki dostały rekompensaty