Perzyński: Jeszcze nie ma co płakać nad porozumieniem paryskim

8 listopada 2019, 07:31 Środowisko

Donald Trump wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia paryskiego. Nie wiadomo co jest gorsze – sam fakt, że to zrobił, czy to, że było to do przewidzenia. Istotne jest, że przywódca wolnego świata czynem potwierdził, że jest denialistą klimatycznym. To poważny kryzys wizerunkowy dla Ameryki, ale warto się zastanowić jak będzie przebiegał proces wyjścia z porozumienia i jakie będą tego skutki – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Donald Trump. Źródło: Flickr
Donald Trump. Źródło: Flickr

Pokłosie czegoś większego

Na początek krótkie wprowadzenie. Nie jest tajemnicą, że Donald Trump jest twarzą międzynarodowej fali prawicowego populizmu, dezintegrującego polityczny ład, który budowały pokolenia. Nacjonalistyczne slogany padały na podatny grunt, skrzętnie przygotowywany przez wątpliwej jakości media w świecie internetu, gdzie nudna prawda przegrywa nierówną walkę z frapującym kłamstwem. Wszak żeby wymyślić kłamstwo, potrzeba pięciu minut, natomiast żeby je obalić, potrzeba pięciu godzin. Takie warunki dyskursu publicznego, przez socjologów nazywane czasami postprawdy, doprowadziły też do innych absurdów, jak Brexit czy bezczynność wobec pożarów w Amazonii. Wycofanie się Stanów Zjednoczonych z porozumienia paryskiego jest jednym z ich owoców. Dość już jednak szukania praprzyczyn tego wielkiego nieporozumienia. Przyjrzyjmy się jak to wygląda od strony technicznej.

Od słów do czynów

Zacznijmy od samego początku. To, że Donald Trump nie wierzy w zmiany klimatu, nigdy nie było tajemnicą – już w 2012 roku na swoim koncie na Twitterze (śledzonym przez ponad 66 mln osób) opisał politykę klimatyczną jako „expensive bullsh*t”, później wielokrotnie w innych słowach powtarzał tę opinię, zaś kiedy porozumienie paryskie zostało przyjęte w 2015 roku, od razu nawoływał do wycofania się z niego, zatem przy woborach prezydenckich w 2016 roku Amerykanie doskonale wiedzieli z kim mieli do czynienia.

Sygnatariusz porozumienia paryskiego może ogłosić zamiar wyjścia z dowolnym momencie, prezydent Trump ogłosił to w czerwcu 2017 roku. Jednak formalny proces wyjścia może się zacząć dopiero trzy lata po jego wejściu w życie, czyli w miniony poniedziałek, 4 listopada 2019 roku. Administracja Trumpa nie zwlekała i dokładnie tego dnia wystosowała odpowiednie pismo do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Zgodnie z zapisami porozumienia paryskiego, taki dokument uprawomocni się za co najmniej rok od jego złożenia, i tak oto jedna z flagowych obietnic Trumpa stanie się ciałem najwcześniej 4 listopada 2020 roku.

Od dziś Trump może zacząć wycofywać USA z porozumienia paryskiego, ale eksperci krytykują ten pomysł

Rachunek zysków i strat

Nie warto jednak płakać nad samym porozumieniem paryskim, bo przetrwa ono mimo absurdalnego posunięcia Stanów Zjednoczonych. Chodziło przede wszystkim o to, by wszystkie państwa na świecie zgodziły się, że globalne ocieplenie jest faktem, że jego winowajcą jest człowiek, i że trzeba temu wspólnie przeciwdziałać. Porozumienie to stanowi prawdziwy grunt transformacji energetycznej na świecie. Co ważne, jego stronami są nie tylko państwa, ale też miasta, regiony i przedsiębiorstwa, które same z siebie mogą w znacznym stopniu przyczynić się do walki ze zmianami klimatu, wywierając presję na swoje opieszałe rządy. Dlatego nawet jeśli Waszyngton oficjalnie opuści porozumienie, to amerykańskie miasta, stany i firmy nadal będą mogły działać na rzecz ochrony klimatu. Co ciekawe, niezależnie od polityki federalnej administracji, już teraz są one na dobrej drodze, by osiągnąć neutralność klimatyczną. Jednoczy je ruch „We are still in” – według obliczeń think tanku Climate Action Tracker reprezentują one 65 procent ludności Stanów Zjednoczonych i 70 procent PKB tego kraju – uczestniczą w nim między innymi firmy takie jak Facebook, Apple, Bank of America czy Starbucks.

Czego chcą Amerykanie?

Nie ma też co winić samych ludzi za decyzję ich prezydenta, ponieważ w kraju rośnie świadomość zmian klimatu. Z sondażu przeprowadzonego przez Washington Post wynika, że 76 procent dorosłych Amerykanów uważa je za poważny problem, przeciwnego zdania jest 23 procent respondentów. 75 procent twierdzi, że walka ze zmianami klimatu wiązać się będzie dla nich z konkretnymi poświęceniami, 14 procent temu przeczy. Interesujące jest też zróżnicowanie ze względu na sympatie polityczne – wśród Demokratów aż 90 procent zgadza się, że jest to istotny problem, ale najbardziej znamienne są nastroje wśród wyborców sympatyzującymi z Republikanami, z których aż 60 procent jest podobnego zdania jak znakomita większość Demokratów. Oznacza to, że chociaż Donald Trump dotrzymał obietnicy wyborczej, to nie uwzględnił tego, że społeczeństwo zmienia zdanie i podjął decyzję sprzeczną z wolą większości własnych wyborców.

Sprawa się nieco komplikuje, gdy zapytamy Amerykanów o to, kto ma zapłacić za walkę z klimatem. Tutaj zdania są już podzielone, ale można uznać, że najbliżej im do stanowiska, że sprawę powinien załatwić podatek nałożony na najbogatszych (68 procent za, 31 przeciw) czy obciążenie firm naftowych, nawet jeśli miałoby to się wiązać z podwyżką cen energii (60 procent za, 38 przeciw). To ludzkie, że popieramy te podatki, które zapłacić miałby ktoś inny, a nie my sami, co widać w tym samym sondażu. 47 procent respondentów zgodziłoby się zapłacić 2 dolary miesięcznie więcej za rachunek za prąd, nie chciałoby tego 51 procent zapytanych. Na zwiększenie długu publicznego w celu walki o klimat zgadza się 41 procent respondentów, 57 procent jest przeciwko. 35 procent byłoby skłonne zaakceptować dopłatę 10 centów na każdy galon paliwa, 64 procent nie.

Jakóbik: Zielona rebelia w USA

Globalne ocieplenie uderzy w same Stany

Donald Trump wielokrotnie bywał przyłapywany na małych kłamstewkach i wielkich kłamstwach. Z tymi ostatnimi musieli się mierzyć eksperci, prostując jego słowa o kosztach walki ze zmianami klimatu. Sam zdrowy rozsądek podpowiada, że transformacja energetyczna jest nieunikniona, ponieważ światowe złoża ropy, gazu i węgla nie są nieskończone, a jako że liczba ludności na świecie rośnie w szaleńczym tempie, to zasoby mogą skończyć się wcześniej, niż sądziliśmy, dlatego jeśli w przyszłości chcemy jeździć samochodami, ogrzewać domy i oglądać telewizję, konieczne są inwestycje w źródła odnawialne czy niskoemisyjne. Manipulacją jest też teza, że doprowadzą one do zwolnień, ponieważ w górnictwie zatrudnionych jest coraz mniej osób, w przeciwieństwie do sektora OZE.

Nawet jeśli walka z globalnym ociepleniem jest kosztowna, to jeszcze bardziej kosztowne jest zaniechanie jej – badania zlecone przez Kongres wykazały, że tylko w latach 2014-2018 katastrofy klimatyczne i pogodowe, takie jak powodzie, pożary, śnieżyce czy huragany, kosztowały amerykańskich podatników około 100 miliardów dolarów. Przed efektami globalnego ocieplenia ostrzegają też armia – okazuje się, że nawet taka potęga militarna jak Stany Zjednoczone może nie unieść tego ciężaru dlatego, że wojsko będzie zmuszone interweniować w krajach najbardziej narażonych na zmiany klimatu jak na przykład Bangladesz, a topnienie Arktyki będzie sprzyjać penetrowaniu tego regionu przez Rosję, która rości sobie do niego prawa.

Wstyd

Wygląda na to, że Stany Zjednoczone dobrowolnie zrzekły się roli globalnego lidera w procesie, który jest nieunikniony. W polityce nie ma próżni, a wielu chciałoby wieść prym w miejsce USA, zwłaszcza, że te same pomagają się zastąpić. Chiny, drugi największy truciciel na świecie, nie mają zamiaru wycofywać się z porozumienia paryskiego, a prezydent Francji Emmanuel Macron w związku z abdykacją Ameryki już teraz wyraził chęć współpracy z Pekinem na rzecz klimatu.

Podsumowując: Trump wycofuje się z porozumienia paryskiego, chociaż sprzeciwia się temu jego własny naród, a amerykańskie stany i przedsiębiorstwa niezależnie od jego decyzji chcą walczyć ze zmianami klimatu. Wychodzi więc na to, że głównym skutkiem tego ruchu jest nawet nie sama katastrofa planety, co degradacja roli Stanów Zjednoczonych w świecie. Porozumienie paryskie nie przewiduje żadnych materialnych czy politycznych sankcji wobec tych, którzy je opuszczają; jedyną oficjalną karą za to ma być wstyd, co chyba w zupełności wystarczy. Cóż za ironia ze strony twórców tego porozumienia.

Po porzuceniu porozumienia paryskiego przez Trumpa, Macron wyciąga rękę do Chin