Rosja mobilizuje się szybciej, niż przewidywano. Europa nie może już opierać się wyłącznie na amerykańskim parasolu ochronnym. Czas na działania: zwiększenie wydatków, przyspieszenie produkcji i wzmacnianie własnych zdolności obronnych – powiedział Wojciech Lorenz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, w rozmowie z Biznes Alert.
Ekspert stwierdził, że postulaty zwiększenia wydatków obronnych państw NATO do 5 proc. PKB, które w ostatnim czasie pojawiły się m.in. ze strony senatora USA Marco Rubio, są przede wszystkim formą politycznego nacisku. Jego zdaniem osiągnięcie takiego poziomu wydatków jest dziś mało realne.
– Postulat zwiększenia wydatków obronnych do 5 procent PKB to przede wszystkim narzędzie presji politycznej. Realnie, dziś osiągnięcie takiego poziomu jest trudne – choć Polska i państwa bałtyckie już się do niego zbliżają – tłumaczył Wojciech Lorenz.
Podkreśla, że w NATO percepcja zagrożeń różni się w zależności od położenia geograficznego.
– Państwa graniczące z Rosją odczuwają zagrożenie bezpośrednio. Ryzyko wejścia rosyjskich wojsk lądowych na ich terytorium jest realne. Kraje zachodnioeuropejskie postrzegają je raczej jako abstrakcyjne – dodał.
Według Lorenza większą odpowiedzialność za wojska lądowe przejmują państwa wschodniej flanki, takie jak Polska czy Finlandia. Z kolei państwa południowe – jak Hiszpania czy Włochy – odpowiadają głównie za lotnictwo i marynarkę wojenną.
Amerykański parasol bezpieczeństwa się kurczy
Analityk PISM wskazuje, że Europa przez dekady polegała na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. – W czasie zimnej wojny dysproporcja potencjałów była niwelowana bronią jądrową. Dziś to podejście jest trudne do utrzymania z powodu sprzeciwu społecznego wobec broni nuklearnej – mówił Lorenz.
– Dziś musimy polegać na rozbudowie konwencjonalnych zdolności militarnych. A przez dekady europejskie państwa się rozbrajały, zakładając, że konflikt z Rosją jest mało prawdopodobny – dodał.
Punktem zwrotnym była pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę w 2022 roku – Wcześniej niektóre państwa zakładały, że mają jeszcze czas, być może nawet dekadę na odbudowę potencjału. Teraz widać, że Rosja błyskawicznie przestawia się na produkcję wojenną i korzysta ze wsparcia Chin, Iranu czy Korei Północnej. – wskazał analityk.
Strategia NATO już jest. Problemem są zdolności
Pytany o przyczyny wolnego tempa wzmacniania potencjału NATO, Lorenz stwierdził, że wspólna strategia wojskowa już istnieje. W 2019 roku NATO przyjęło tajny dokument – pierwszy od czasów zimnej wojny – a w 2020 roku jawną strategię, która po raz pierwszy jednoznacznie wskazała Rosję jako główne zagrożenie militarne.
– To rewolucyjna zmiana – jeszcze w 2010 roku Rosja była postrzegana jako potencjalny partner strategiczny – przypominał rozmówca.
Konsekwencją tej zmiany było opracowanie planów regionalnych, które określają, jakie siły i w jakim czasie powinny znaleźć się w określonych miejscach, by skutecznie odstraszać Rosję lub bronić terytorium sojuszu w razie konfliktu. Problemem – jak zauważył – nie jest więc brak strategii, ale potrzeba szybkiego odbudowania realnych zdolności militarnych i zwiększenia mocy produkcyjnych przemysłu obronnego.
Europa potrzebuje 500 miliardów euro
Zdaniem eksperta, NATO musi dążyć do osiągnięcia średniego poziomu wydatków na obronność do poziomu 3 procent PKB. Pozwoliłoby to w ciągu dekady wygenerować dodatkowe 500 miliardów euro, które są niezbędne do uzupełnienia braków w uzbrojeniu i infrastrukturze obronnej. W tym celu konieczne jest radykalne zwiększenie produkcji sprzętu – np. czołgów czy bojowych wozów piechoty – ponieważ obecna skala jest niewystarczająca.
– Średnia wydatków w Europie przekroczyła 2 procent PKB, ale potrzebujemy co najmniej 3 procent, by przez dekadę uzbierać dodatkowe 500 miliardów euro. Te środki są konieczne do wypełnienia luk sprzętowych. Równocześnie musi rosnąć potencjał przemysłu obronnego – bez tego nie zbudujemy niezależności od importu. Europa nie może sobie pozwolić na produkcję 50 czołgów rocznie – dodał.
Polska jako filar wschodniej flanki?
Lorenz przyznał, że Polska ma realną szansę, by stać się jednym z głównych filarów uzbrojenia Europy Środkowo-Wschodniej. Zaznaczył jednak, że Polska nadal przechodzi transformację z postsowieckiego systemu uzbrojenia do standardów NATO.
– Jeszcze niedawno w Polsce dominowały kalibry 122 i 152 mm, a obecnie – w związku z pojawieniem haubic Krab i koreańskich K9 – potrzebna jest amunicja 155 mm. To wymaga zbudowania zupełnie nowych mocy produkcyjnych – dodał.
Produkcja nowoczesnej amunicji – jak podkreślił – to skomplikowany proces technologiczny, wymagający wielu komponentów: od zapalników po nowoczesne systemy. Polska obecnie składa amunicję z części własnych i importowanych, ale ambicją jest osiągnięcie pełnej niezależności produkcyjnej.
Ekspert zaznaczył, że choć pełna samowystarczalność może być trudna do osiągnięcia, Polska ma potencjał, by produkować kilkadziesiąt tysięcy sztuk amunicji artyleryjskiej i czołgowej rocznie. Resztę można wytwarzać we współpracy – np. ze Słowacją, która ma rozwinięte moce w tym zakresie – lub importować z krajów takich jak Niemcy, gdzie duże koncerny zbrojeniowe, jak Rheinmetall, planują produkcję miliona sztuk amunicji rocznie już do końca bieżącego roku.
Hanna Czarnecka