icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Horbaczewska: Atom może dać tańszą energię przemysłowi i niższe ceny Polakom (ROZMOWA)

Model spółdzielczy finansowania atomu w Polsce ma zapewnić tanią energię. Jedna z jego odsłon została stworzona przez Bożenę Horbaczewską oraz Łukasza Sawickiego. – Polski przemysł korzysta w ten sposób, że produkuje taniej i może oferować swoje towary i usługi po niższych, konkurencyjnych cenach. Na tym korzystają gospodarstwa domowe, które płacą też niższe rachunki za prąd – mówi współautorka Modelu SaHo, dr Bożena Horbaczewska w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Czy Model SaHo, jako model finansowania atomu może zostać wykorzystany w Polsce?

Bożena Horbaczewska: Na początku listopada minister Anna Moskwa podkreślała, że ministerstwo nie pracuje nad pomysłem dodatkowych opłat pobieranych od odbiorców energii na poczet budowy elektrowni jądrowej. Mówiła także, że model biznesowy dla elektrowni jądrowej, jeśli dobrze zrozumiałam, będzie miał cechy modelu spółdzielczego i będzie zapewniał jak najniższe ceny energii dla odbiorców końcowych. Są to elementy Modelu SaHo, opracowanego przeze mnie oraz Łukasza Sawickiego z ministerstwa klimatu i środowiska. Niemniej, nazwa modelu nie padła. To w żadnym razie nie przesądza o jego wyborze do realizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. O tym zdecyduje, według mojej wiedzy, Rada Ministrów. Jednak pani minister klimatu i środowiska powinna mieć liczący się głos, gdyż formalnie odpowiada za Program, a do tego ma już co do zasady gotowy, przemyślany i kompleksowy model w zasięgu ręki.

Uchwała rządowa o wyborze partnera technologicznego sugeruje dbałość o jak najniższe ceny energii a z drugiej stron trwają spekulacje, że Polacy zapłacą za atom w rachunkach? Jak byłoby przy zastosowaniu modelu spółdzielczego?

Owszem, w Modelu SaHo finansowanie pierwszych etapów inwestycji pochodzi ze środków państwowych. Ale nie z nowych podatków czy dopłat na rachunku za energię.

Obciążenie odbiorców taką opłatą dzisiaj (co jest cechą charakterystyczną modelu RAB) i zasłanianie się mglistą obietnicą niższej ceny energii kiedyś w przyszłości, byłoby oszustwem. To mamienie korzyściami, które się być może pojawią za dekady i obciążanie podatników nowymi daninami na rzecz spółki de facto prywatnej, mającej przecież realizować zysk na swojej działalności. W takim scenariuszu to my, obywatele, nabywcy energii, dostarczamy tani (a właściwie darmowy) kapitał takiej firmie, pozostając przez co najmniej kilka lat jedynie z nadzieją, że ona ostatecznie zbuduje elektrownię. Właściwie racjonalnie działający podmiot gospodarczy, mający zapewniony corocznie dopływ darmowego kapitału, powinien być zainteresowany przedłużaniem budowy. A gdy już zakończy etap inwestycji i rozpocznie działalność operacyjną, to zyskiem nie podzieli się z obywatelami, którzy się na finansowanie budowy przymusowo zrzucili. Zysk zostanie sprywatyzowany. Czyli to prosty mechanizm przerzucenia nakładów i kosztów na odbiorców końcowych bez żadnej gwarancji, że te wpłaty kiedykolwiek im się zwrócą. W dyskusji na jednej z polskich grup „atomowych” pojawiło się stwierdzenie, że jest to model RAB-unkowy w stosunku do obywateli.

Para-spółdzielczy Model SaHo zakłada, że państwo na początku finansuje wszystkie wydatki potrzebne do rozpoczęcia budowy: przedinwestycyjne i inwestycyjne, bo jest jedynym właścicielem spółki budującej elektrownię jądrową. Na pewnym etapie realizacji tej inwestycji (zależnym od decyzji właściciela, czyli państwa) zaczyna się sprzedaż akcji spółki podmiotom, którzy są odbiorcami energii. Nabywcy tych akcji, zgodnie z KSH, wchodzą w prawa właściciela, przejmują ryzyko, ale mają wpływ na podejmowane decyzje, w tym sposób realizacji projektu inwestycyjnego. Mają także statutowe prawo i obowiązek odbioru energii po przyłączeniu do sieci, proporcjonalnie do udziału we własności. Odbierają energię po kosztach produkcji, które są niskie w przeliczeniu na jednostkę wyprodukowanej energii. Podkreślam – akcjonariusze płacą za energię cenę równą kosztom produkcji, bez marży zysku. Daje to elektrowni jądrowej pewność odbioru całej wyprodukowanej energii i możliwość produkowania na wysokim współczynniku wykorzystania mocy. Elektrownie działające w innych modelach biznesowych (sprzedające energię na tzw. rynku energii) napotykają trudności w sprzedaży wyprodukowanego wolumenu energii, co obniża im współczynnik wykorzystania mocy i zwiększa przeciętne koszty produkcji energii. Odbiór energii przez akcjonariusza jest wpisany w model Mankala w Finlandii, ale tam jest on formalnie dobrowolny. Jednak praktyka jest taka, że wszyscy akcjonariusze odbierają swoją energię. W Modelu SaHo uznaliśmy, że zapisanie wprost obowiązku odbioru energii będzie lepszym rozwiązaniem.

W Finlandii spółkę jądrową powołują podmioty prywatne (przedsiębiorstwa, ale też komunalne spółki obrotu energią, które obsługują lokalne gospodarstwa domowe), które od samego początku wiedzą, że elektrownia będzie produkowała energię i sprzedawała ją im po kosztach produkcji.  W Polsce osiągnięcie tego byłoby raczej trudne. Nie mamy aktualnego doświadczenia w budowie elektrowni jądrowych, nie mamy doświadczeń z modelem Mankala ani spółdzielnią jądrową, nie mamy dużych podmiotów, które byłyby w stanie przejąć na siebie ryzyko i finansowanie w długim okresie. Dlatego na początku inwestorem musi być państwo, które może najlepiej poradzić sobie z tymi wyzwaniami. Jest w stanie udźwignąć początkowo duże ryzyko, przyjąć długą perspektywę i wyjść z inwestycji najpóźniej wtedy, gdy odbiorcy końcowi mogą już odbierać energię.

Wracając jeszcze do modelu RAB – oprócz pobieranych przymusowo opłat od odbiorców końcowych charakteryzuje się on także brakiem mechanizmu zapewniającego wysoki współczynnik wykorzystania mocy. Czyli elektrownia przez większość godzin w roku będzie pracowała na niskiej mocy, albo nie będzie pracowała wcale, a odbiorcy końcowi i tak będą obciążani kosztami stałymi, np. spłatą kredytów. No i nie ma wbudowanego mechanizmu gwarancji ceny – a taką gwarancję na pewno będzie chciał uzyskać prywatny przedsiębiorca (np. kontrakt różnicowy ze strike price, ponieważ w klasycznym RAB są taryfy, na które raczej nie zgodzi się Komisja Europejska). W modelu RAB w wersji brytyjskiej cena strike price jest ustalana praktycznie na bieżąco przez regulatora energetyki w zależności od faktur przedkładanych przez inwestora. A zachęty dla inwestora, aby trzymał koszty w ryzach, są słabe i iluzoryczne, co widać na przykładzie przepłaconego terminalu Heathrow 5, sfinansowanego właśnie wg tego modelu. Brytyjczycy wskazują w swoich materiałach, że nie ma górnego limitu ceny i może ona być podnoszona w nieskończoność, a w najgorszym wypadku państwo może znacjonalizować projekt. W tym czasie inwestor i tak już zrealizuje swoje minimalne założone stopy zwrotu, bo ryzykuje głównie cudzym, darmowym dla niego kapitałem. A rząd i obywatele zostają z niedokończoną budową obciążoną kredytami.

Jak model spółdzielczy miałby dawać gospodarce niskie ceny energii?

Jest to model spółdzielczy de facto, choć nie de jure. Dlatego lepszym określeniem jest model para-spółdzielczy. W uproszczeniu: inwestorzy końcowi (odbiorcy energii) odkupują od państwa (inwestora pierwotnego) akcje spółki jądrowej, której zadaniem jest wybudowanie elektrowni jądrowej a potem sprzedaż energii akcjonariuszom. Energia w ogóle nie trafia na rynek. Można to porównać z energetyką przemysłową, prosumentami albo spółdzielniami energetycznymi, które produkują energię na własny użytek. Energia odbierana po kosztach produkcji z elektrowni w Modelu SaHo nie wymaga ponoszenia dodatkowych opłat, takich jak marże, koszty pośrednictwa itp. Nie trzeba też dokonywać obowiązkowych wpłat na wiele lat wcześniej. Trzeba jedynie nabyć odpowiednią liczbę akcji (odpowiednią do własnego zapotrzebowania na energię) biorąc dobrowolnie udział w aukcji, na której te akcje będą sprzedawane (jeszcze w fazie inwestycji lub tuż przed przyłączeniem do sieci) i płacąc za akcję cenę rynkową, ustaloną w czasie tej aukcji. Daje to akcjonariuszowi gwarancję zakupu energii po niskiej cenie, w dodatku bez ryzyka wahań cen (jak ma to miejsce na tzw. rynku energii). Polski przemysł i sektor MŚP skorzysta w ten sposób, że będzie produkować taniej i może oferować swoje towary i usługi po niższych, konkurencyjnych cenach. Na tym korzystają także gospodarstwa domowe, płacąc niższe ceny za nabywane produkty, a jeśli są właścicielami spółki jądrowej w Modelu SaHo – także płacąc niższe rachunki za prąd. Są to więc wymierne korzyści dla całej gospodarki, widoczne coraz bardziej z każdym kolejnym nowym blokiem jądrowym. Bardzo ważne jest to, że akcjonariuszami elektrowni mogą być wszyscy odbiorcy końcowi zainteresowani zakupem, niezależnie od ich typu i wielkości (najmniejsi muszą się jedynie zorganizować np. w spółdzielnie). Dzięki temu Model nikogo nie dyskryminuje i nie tworzy „elit energetycznych” kosztem reszty społeczeństwa.

Kolejną zaletą Modelu SaHo (także w porównaniu z Mankalą) jest to, że środki finansowe pozyskane przez państwo ze sprzedaży akcji wyemitowanych na pierwszy blok mogą być wykorzystane do sfinansowania budowy kolejnych bloków. A więc, te same fundusze mogą posłużyć do sfinansowania kilka bloków jądrowych, przewidzianych w PPEJ. Można założyć, że sprzedaż akcji bloku drugiego, trzeciego i kolejnych, będzie następowała na coraz wcześniejszych etapach budowy. Nie można też wykluczyć, że państwo sprzeda te akcje po cenie przewyższającej poniesione koszty. Poza tym, państwo jako stuprocentowy właściciel, jest w stanie pozyskać najtańszy kapitał. Obniżając udział kapitału obcego w strukturze kapitałowej i jego cenę (stopę procentową) można obniżyć koszt odsetek, który w nowych elektrowniach jądrowych stanowi nawet 60-75% kosztu wytwarzanej energii. Od odsetek raczej nie możemy uciec, ale możemy je zmniejszyć.

Czy potrzebny jest udział partnera technologicznego przewidziany w PPEJ?

Analizujemy różne wersje Modelu SaHo, także takie, które uwzględniają udział partnera technologicznego już od początku. Może on objąć nawet 49 procent akcji (zgodnie z PPEJ), do akcjonariatu może być także włączony jeszcze inny podmiot. Model SaHo jest uniwersalny, łatwy do przystosowania do konkretnych warunków. Charakteryzuje się jedną ważną cechą: przed przyłączeniem do sieci wszyscy akcjonariusze, którzy nie są zainteresowani odbiorem energii, muszą sprzedać swoje akcje.  To rozwiązanie korzystne na przykład dla instytucji finansowych, które dostarczają finansowanie i przejmują ryzyko, a sprzedając akcji realizują swoje wynagrodzenie.

Ile mamy czasu na te dywagacje w Polsce?

Mówi się o wyborze modelu finansowania w 2023 roku. Oczywiście, najlepiej podąć decyzje jak najszybciej, by więcej czasu pozostało na opracowanie szczegółów i rozmowy z partnerami. Jeszcze wiele trzeba ustalić, policzyć i rozstrzygnąć. Ale najważniejsze, że mamy już przemyślaną i kompleksową propozycję. Uważam, że z tak ważnymi decyzjami, które zaważą przecież na losach naszej gospodarki w wymiarze „być albo nie być” nie powinniśmy się śpieszyć. Lepiej nieco dłużej się zastanowić i podjąć decyzję właściwą, z której będziemy zadowoleni my i następne pokolenia przez kolejne 100 lat albo i dłużej, niż wybrać model, który nie tylko nie wyciągnie nas z obecnego kryzysu, ale nawet jeszcze bardziej pogrąży. Stawka jest zbyt wysoka.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Jakóbik: Polska z wieloma romansuje, ale póki co z jednym atom buduje

Model spółdzielczy finansowania atomu w Polsce ma zapewnić tanią energię. Jedna z jego odsłon została stworzona przez Bożenę Horbaczewską oraz Łukasza Sawickiego. – Polski przemysł korzysta w ten sposób, że produkuje taniej i może oferować swoje towary i usługi po niższych, konkurencyjnych cenach. Na tym korzystają gospodarstwa domowe, które płacą też niższe rachunki za prąd – mówi współautorka Modelu SaHo, dr Bożena Horbaczewska w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Czy Model SaHo, jako model finansowania atomu może zostać wykorzystany w Polsce?

Bożena Horbaczewska: Na początku listopada minister Anna Moskwa podkreślała, że ministerstwo nie pracuje nad pomysłem dodatkowych opłat pobieranych od odbiorców energii na poczet budowy elektrowni jądrowej. Mówiła także, że model biznesowy dla elektrowni jądrowej, jeśli dobrze zrozumiałam, będzie miał cechy modelu spółdzielczego i będzie zapewniał jak najniższe ceny energii dla odbiorców końcowych. Są to elementy Modelu SaHo, opracowanego przeze mnie oraz Łukasza Sawickiego z ministerstwa klimatu i środowiska. Niemniej, nazwa modelu nie padła. To w żadnym razie nie przesądza o jego wyborze do realizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej. O tym zdecyduje, według mojej wiedzy, Rada Ministrów. Jednak pani minister klimatu i środowiska powinna mieć liczący się głos, gdyż formalnie odpowiada za Program, a do tego ma już co do zasady gotowy, przemyślany i kompleksowy model w zasięgu ręki.

Uchwała rządowa o wyborze partnera technologicznego sugeruje dbałość o jak najniższe ceny energii a z drugiej stron trwają spekulacje, że Polacy zapłacą za atom w rachunkach? Jak byłoby przy zastosowaniu modelu spółdzielczego?

Owszem, w Modelu SaHo finansowanie pierwszych etapów inwestycji pochodzi ze środków państwowych. Ale nie z nowych podatków czy dopłat na rachunku za energię.

Obciążenie odbiorców taką opłatą dzisiaj (co jest cechą charakterystyczną modelu RAB) i zasłanianie się mglistą obietnicą niższej ceny energii kiedyś w przyszłości, byłoby oszustwem. To mamienie korzyściami, które się być może pojawią za dekady i obciążanie podatników nowymi daninami na rzecz spółki de facto prywatnej, mającej przecież realizować zysk na swojej działalności. W takim scenariuszu to my, obywatele, nabywcy energii, dostarczamy tani (a właściwie darmowy) kapitał takiej firmie, pozostając przez co najmniej kilka lat jedynie z nadzieją, że ona ostatecznie zbuduje elektrownię. Właściwie racjonalnie działający podmiot gospodarczy, mający zapewniony corocznie dopływ darmowego kapitału, powinien być zainteresowany przedłużaniem budowy. A gdy już zakończy etap inwestycji i rozpocznie działalność operacyjną, to zyskiem nie podzieli się z obywatelami, którzy się na finansowanie budowy przymusowo zrzucili. Zysk zostanie sprywatyzowany. Czyli to prosty mechanizm przerzucenia nakładów i kosztów na odbiorców końcowych bez żadnej gwarancji, że te wpłaty kiedykolwiek im się zwrócą. W dyskusji na jednej z polskich grup „atomowych” pojawiło się stwierdzenie, że jest to model RAB-unkowy w stosunku do obywateli.

Para-spółdzielczy Model SaHo zakłada, że państwo na początku finansuje wszystkie wydatki potrzebne do rozpoczęcia budowy: przedinwestycyjne i inwestycyjne, bo jest jedynym właścicielem spółki budującej elektrownię jądrową. Na pewnym etapie realizacji tej inwestycji (zależnym od decyzji właściciela, czyli państwa) zaczyna się sprzedaż akcji spółki podmiotom, którzy są odbiorcami energii. Nabywcy tych akcji, zgodnie z KSH, wchodzą w prawa właściciela, przejmują ryzyko, ale mają wpływ na podejmowane decyzje, w tym sposób realizacji projektu inwestycyjnego. Mają także statutowe prawo i obowiązek odbioru energii po przyłączeniu do sieci, proporcjonalnie do udziału we własności. Odbierają energię po kosztach produkcji, które są niskie w przeliczeniu na jednostkę wyprodukowanej energii. Podkreślam – akcjonariusze płacą za energię cenę równą kosztom produkcji, bez marży zysku. Daje to elektrowni jądrowej pewność odbioru całej wyprodukowanej energii i możliwość produkowania na wysokim współczynniku wykorzystania mocy. Elektrownie działające w innych modelach biznesowych (sprzedające energię na tzw. rynku energii) napotykają trudności w sprzedaży wyprodukowanego wolumenu energii, co obniża im współczynnik wykorzystania mocy i zwiększa przeciętne koszty produkcji energii. Odbiór energii przez akcjonariusza jest wpisany w model Mankala w Finlandii, ale tam jest on formalnie dobrowolny. Jednak praktyka jest taka, że wszyscy akcjonariusze odbierają swoją energię. W Modelu SaHo uznaliśmy, że zapisanie wprost obowiązku odbioru energii będzie lepszym rozwiązaniem.

W Finlandii spółkę jądrową powołują podmioty prywatne (przedsiębiorstwa, ale też komunalne spółki obrotu energią, które obsługują lokalne gospodarstwa domowe), które od samego początku wiedzą, że elektrownia będzie produkowała energię i sprzedawała ją im po kosztach produkcji.  W Polsce osiągnięcie tego byłoby raczej trudne. Nie mamy aktualnego doświadczenia w budowie elektrowni jądrowych, nie mamy doświadczeń z modelem Mankala ani spółdzielnią jądrową, nie mamy dużych podmiotów, które byłyby w stanie przejąć na siebie ryzyko i finansowanie w długim okresie. Dlatego na początku inwestorem musi być państwo, które może najlepiej poradzić sobie z tymi wyzwaniami. Jest w stanie udźwignąć początkowo duże ryzyko, przyjąć długą perspektywę i wyjść z inwestycji najpóźniej wtedy, gdy odbiorcy końcowi mogą już odbierać energię.

Wracając jeszcze do modelu RAB – oprócz pobieranych przymusowo opłat od odbiorców końcowych charakteryzuje się on także brakiem mechanizmu zapewniającego wysoki współczynnik wykorzystania mocy. Czyli elektrownia przez większość godzin w roku będzie pracowała na niskiej mocy, albo nie będzie pracowała wcale, a odbiorcy końcowi i tak będą obciążani kosztami stałymi, np. spłatą kredytów. No i nie ma wbudowanego mechanizmu gwarancji ceny – a taką gwarancję na pewno będzie chciał uzyskać prywatny przedsiębiorca (np. kontrakt różnicowy ze strike price, ponieważ w klasycznym RAB są taryfy, na które raczej nie zgodzi się Komisja Europejska). W modelu RAB w wersji brytyjskiej cena strike price jest ustalana praktycznie na bieżąco przez regulatora energetyki w zależności od faktur przedkładanych przez inwestora. A zachęty dla inwestora, aby trzymał koszty w ryzach, są słabe i iluzoryczne, co widać na przykładzie przepłaconego terminalu Heathrow 5, sfinansowanego właśnie wg tego modelu. Brytyjczycy wskazują w swoich materiałach, że nie ma górnego limitu ceny i może ona być podnoszona w nieskończoność, a w najgorszym wypadku państwo może znacjonalizować projekt. W tym czasie inwestor i tak już zrealizuje swoje minimalne założone stopy zwrotu, bo ryzykuje głównie cudzym, darmowym dla niego kapitałem. A rząd i obywatele zostają z niedokończoną budową obciążoną kredytami.

Jak model spółdzielczy miałby dawać gospodarce niskie ceny energii?

Jest to model spółdzielczy de facto, choć nie de jure. Dlatego lepszym określeniem jest model para-spółdzielczy. W uproszczeniu: inwestorzy końcowi (odbiorcy energii) odkupują od państwa (inwestora pierwotnego) akcje spółki jądrowej, której zadaniem jest wybudowanie elektrowni jądrowej a potem sprzedaż energii akcjonariuszom. Energia w ogóle nie trafia na rynek. Można to porównać z energetyką przemysłową, prosumentami albo spółdzielniami energetycznymi, które produkują energię na własny użytek. Energia odbierana po kosztach produkcji z elektrowni w Modelu SaHo nie wymaga ponoszenia dodatkowych opłat, takich jak marże, koszty pośrednictwa itp. Nie trzeba też dokonywać obowiązkowych wpłat na wiele lat wcześniej. Trzeba jedynie nabyć odpowiednią liczbę akcji (odpowiednią do własnego zapotrzebowania na energię) biorąc dobrowolnie udział w aukcji, na której te akcje będą sprzedawane (jeszcze w fazie inwestycji lub tuż przed przyłączeniem do sieci) i płacąc za akcję cenę rynkową, ustaloną w czasie tej aukcji. Daje to akcjonariuszowi gwarancję zakupu energii po niskiej cenie, w dodatku bez ryzyka wahań cen (jak ma to miejsce na tzw. rynku energii). Polski przemysł i sektor MŚP skorzysta w ten sposób, że będzie produkować taniej i może oferować swoje towary i usługi po niższych, konkurencyjnych cenach. Na tym korzystają także gospodarstwa domowe, płacąc niższe ceny za nabywane produkty, a jeśli są właścicielami spółki jądrowej w Modelu SaHo – także płacąc niższe rachunki za prąd. Są to więc wymierne korzyści dla całej gospodarki, widoczne coraz bardziej z każdym kolejnym nowym blokiem jądrowym. Bardzo ważne jest to, że akcjonariuszami elektrowni mogą być wszyscy odbiorcy końcowi zainteresowani zakupem, niezależnie od ich typu i wielkości (najmniejsi muszą się jedynie zorganizować np. w spółdzielnie). Dzięki temu Model nikogo nie dyskryminuje i nie tworzy „elit energetycznych” kosztem reszty społeczeństwa.

Kolejną zaletą Modelu SaHo (także w porównaniu z Mankalą) jest to, że środki finansowe pozyskane przez państwo ze sprzedaży akcji wyemitowanych na pierwszy blok mogą być wykorzystane do sfinansowania budowy kolejnych bloków. A więc, te same fundusze mogą posłużyć do sfinansowania kilka bloków jądrowych, przewidzianych w PPEJ. Można założyć, że sprzedaż akcji bloku drugiego, trzeciego i kolejnych, będzie następowała na coraz wcześniejszych etapach budowy. Nie można też wykluczyć, że państwo sprzeda te akcje po cenie przewyższającej poniesione koszty. Poza tym, państwo jako stuprocentowy właściciel, jest w stanie pozyskać najtańszy kapitał. Obniżając udział kapitału obcego w strukturze kapitałowej i jego cenę (stopę procentową) można obniżyć koszt odsetek, który w nowych elektrowniach jądrowych stanowi nawet 60-75% kosztu wytwarzanej energii. Od odsetek raczej nie możemy uciec, ale możemy je zmniejszyć.

Czy potrzebny jest udział partnera technologicznego przewidziany w PPEJ?

Analizujemy różne wersje Modelu SaHo, także takie, które uwzględniają udział partnera technologicznego już od początku. Może on objąć nawet 49 procent akcji (zgodnie z PPEJ), do akcjonariatu może być także włączony jeszcze inny podmiot. Model SaHo jest uniwersalny, łatwy do przystosowania do konkretnych warunków. Charakteryzuje się jedną ważną cechą: przed przyłączeniem do sieci wszyscy akcjonariusze, którzy nie są zainteresowani odbiorem energii, muszą sprzedać swoje akcje.  To rozwiązanie korzystne na przykład dla instytucji finansowych, które dostarczają finansowanie i przejmują ryzyko, a sprzedając akcji realizują swoje wynagrodzenie.

Ile mamy czasu na te dywagacje w Polsce?

Mówi się o wyborze modelu finansowania w 2023 roku. Oczywiście, najlepiej podąć decyzje jak najszybciej, by więcej czasu pozostało na opracowanie szczegółów i rozmowy z partnerami. Jeszcze wiele trzeba ustalić, policzyć i rozstrzygnąć. Ale najważniejsze, że mamy już przemyślaną i kompleksową propozycję. Uważam, że z tak ważnymi decyzjami, które zaważą przecież na losach naszej gospodarki w wymiarze „być albo nie być” nie powinniśmy się śpieszyć. Lepiej nieco dłużej się zastanowić i podjąć decyzję właściwą, z której będziemy zadowoleni my i następne pokolenia przez kolejne 100 lat albo i dłużej, niż wybrać model, który nie tylko nie wyciągnie nas z obecnego kryzysu, ale nawet jeszcze bardziej pogrąży. Stawka jest zbyt wysoka.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Jakóbik: Polska z wieloma romansuje, ale póki co z jednym atom buduje

Najnowsze artykuły