icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Jak fragment rakiety Falcon 9 nie spalił się w atmosferze i spadł na Polskę? Ekspert wyjaśnia

W środę fragmenty rakiety Falcon 9 spadły na terytorium Polski. Element, który przetrwał wejście w atmosferę został wzmocniony po wypadku z 2016 roku. – Zaczął pracować perfekcyjnie. Minusem jest fakt, że dzięki modernizacji mógł przetrwać przejście przez atmosferę – wyjaśnia Karol Wójcicki, ekspert ds. astronomii w rozmowie z Biznes Alert.

Brak wcześniejszej reakcji, czy chociażby informacji, przed upadkiem szczątków rakiet na terytorium Polski wzbudziły obawy przed powtórką. Przyczyny zdarzenia, i czym różniło się od ostrzeżenia z dnia następnego, omawia w rozmowie z Biznes Alert Karol Wójcicki, ekspert i edukator w zakresie astronomii, prowadzący działalność „Z głową w gwiazdach”.

Kubeł zimnej wody

– Upadek fragmentów Falcona na terytorium Polski był niczym kubeł zimnej wody. Takie przypadki zdarzają się jednak niezwykle rzadko, więc nie powinno podnosić się wielkiego alarmu. Powtórzenie incydentu jest możliwe, ale jego prawdopodobieństwo niewielkie. Elementy, które mogą stanowić zagrożenie dla ludzi czy obiektów naziemnych są najczęściej wyposażone w system aktywnej deorbitacji, który w tym przypadku zawiódł – tłumaczy Karol Wójcicki.

Ekspert zaznacza, że firma Space X wysyła rocznie około 100 rakiet na orbitę okołoziemską i posiada świadomość, że umieszcza na orbicie nie tylko satelity, ale i drugie człony rakiet nośnych. Przez co na orbicie następuje zagęszczenie.

– To nie jest w ich interesie, aby niepotrzebne elementy tam pozostawały. Dlatego drugie człony są wyposażone w silnik, który może zostać ponownie odpalony w warunkach kosmicznej próżni. Jego zadaniem jest skierowanie niepotrzebnego elementu w atmosferę, w miejscu do tego przewidzianym. Najczęściej zamierzeniem jest trafienie do obszaru morskiego. W przypadku gdy elementy nie spłoną w atmosferze to aby nie uczyniły nikomu krzywdy – wyjaśnia ekspert.

Dodaje, że uwzględniając jak duża powierzchnie ziemi zajmują morza i oceany, to nawet przy uszkodzeniu systemu istnieje około 70 procent szans, że tam się znajdą.

– Jednak teraz mieliśmy wyjątkowego pecha i do rozpadu doszło nad Europą – komentuje Wójcicki.

Służby pracują na terenie obiektu w Komornikach pod Poznaniem. To tu pracownicy znaleźli fragment rakiety Falcon 9. 19.02.2025. Źródło: PAP / Jakub Kaczmarczyk

Zestrzelenie nie jest opcją

– Obiekty o których mowa poruszają się na orbicie okołoziemskiej z prędkością około 7-8 kilometrów na sekundę. Trzeba pamiętać, że atmosfera nie jest jednorodnym tworem. Mówiąc obrazowo w pewnych miejscach jest grubsza, w drugich cieńsza. Można oszacować moment wejścia obiektu w nią, ale nie mieć pewność. W przypadku Falcona przewidywania wskazały okienko wynoszące około 40 minut. W tym czasie zagrożenie istniało od południowej części Atlantyku, przez Europę po wschodnią Azję. Niestety moment kulminacyjny deorbitacji przypadł na pogranicze niemiecko-polskie – wyjaśnia niuanse rozmówca Biznes Alert.

– Oczywiście można snuć scenariusze zestrzelenia tego typu elementów, jednak blisko temu do science-fiction. Nawet bez tego obiekt po wejściu w atmosferę rozpada się na plątaninę kabli, rur, zbiorników czy fragmentów obudowy. Niektóre z nich są na tyle trwałe, by przetrwać wejście w atmosferę – wskazuje Wójcicki.

Jego zdaniem realna opcja zmniejszenia ryzyka wypadków jest w kwestii dobrej woli SpaceX. Firma mogłaby osłabić niektóre elementy konstrukcyjne, aby mieć pewność, że wszystkie spłoną w momencie wejścia w atmosferę.

Perfekcjonizm doprowadził do tej sytuacji

– Warto pamiętać o sytuacji z 2016 roku, kiedy doszło do eksplozji rakiety Falcon 9 na stanowisku startowym. Dodatkowo w trakcie rutynowej procedury. Śledztwo wykazało, że rozszczelnieniu uległ jeden ze zbiorników, które przechowują hel, służący do przepychania paliwa w zbiornikach paliwowych rakiety. Element, który został zdiagnozowany jako słaby punkt został wzmocniony, zaczął pracować perfekcyjnie. Minusem jest fakt, że dzięki modernizacji mógł przetrwać przejście przez atmosferę. To on spadł w tym tygodniu na Wielkopolskę – wyjaśnia autor profilu „Z głową w gwiazdach”.

Przypomina, że te same elementy spadły na Stany Zjednoczone w 2021 roku. Wyjaśnia, że poddawane są ogromnym natężeniom, które muszą wytrzymać, stąd konieczność ich wzmocnienia.

– Biorąc pod uwagę jak małe jest ryzyko, że te elementy spadną na tereny zaludnione i wyrządzą komuś krzywdę oraz ryzyko finansowe, które poniesie firma w przypadku potencjalnej eksplozji na skutek osłabienia konstrukcji, wątpię by do tego doszło. W tym drugim scenariuszu istnieje ryzyko eksplozji całej rakiety i utraty cennego ładunku – mówi rozmówca Biznes Alert.

– Ostatni incydent zrobił na społeczeństwie duże wrażenie, wzbudził strach. Firma jednak będzie kierowała się prawdopodobieństwem i ryzykiem – dodaje.

Kluczowa jest komunikacja

– Rząd popadł ze skrajność w skrajność. Przed środowym incydentem wykazywał zobojętnienie wobec problemu. Polska Agencja Kosmiczna korzystał z informacji od Europejskiego Centrum Obserwacji i Monitorowania, które otrzymuje w newsletterze. Następnie przekazywała je do MON-u. Jak się okazało na nieaktualny adres. Wszystko wskazuje, że resort traktował to rutynowo, ze względu na fakt, że deorbitacje zwykle nie stanowią zagrożenia – wyjaśnia Wójcicki.

Dodaje, że w omawianym przypadku sytuacja była wyjątkowa. Moment kulminacyjny miał przypaść nad Polską.

– Po incydencie rzecznik MSWiA poinformował, na bazie tych samych źródeł danych, że kolejna rakieta będzie deorbitowała. Nie pochylił się jednak nad informacją co to za obiekt, w jakim dokładnie momencie wejdzie w atmosferę i na ile stanowi to zagrożenie. Po dniu pełnym emocji wystrzeliły one ponownie. Można powiedzieć, że prawie w kosmos. Ludzie bali się, że części rakiety znowu spadną na Polskę – mówi ekspert.

– Gdy przyjrzymy się samej sytuacji, okaże się tym razem był to drugi stopień rakiety Elektron, który całościowo jest mniejszy od pojedynczego zbiornika, jaki spadł na Wielkopolskę. Praktycznie nie ma szans by, z racji na rozmiar, przetrwał wejście w atmosferę. Analizując parametry dodatkowo zauważyłem, że nad Europą będzie przelatywała bardzo wysoko. Wspomniana część krąży po eliptycznej orbicie, i to w momencie jej największego zbliżenia do atmosfery może tam wtargnąć, a nie gdy będzie przelatywała wysoko. Ten moment, według wyliczeń, miał nastąpić 20-30 minut po przelocie nad Europą, gdy część rakiety będzie nad Oceanem Spokojnym. Czyli w miejscu przewidzianym. Zabrakło precyzyjnej informacji, przez co narosły obawy w społeczeństwie – dodaje.

Zdaniem rozmówcy Biznes Alert w procesie komunikacyjnym brakuje osoby, która zrozumiałaby „suche informacje i fakty”, a następnie przedstawiła je w przystępniejszy sposób. Niekoniecznie każdorazowo do ogółu społeczeństwa, ale na pewno do osób odpowiedzialnych i bezpośrednio zainteresowanych.

– Takim sektorem np. jest lotnictwo, które wolałoby wiedzieć o pojawieniu się w losowych miejscach nad Polską nieplanowanych elementów – mówi Wójcicki.

– Uważam jednak, że podobne sytuacje są na tyle rzadkie, że problem przycichnie. I za parę lat, gdy czujność zostanie uśpiona społeczeństwo może zostać oblane kolejnym kubłem zimnej wody – opiniuje na zakończenie.

Rozmawiał Marcin Karwowski

Dzisiaj nad Polską przeleci kolejny fragment rakiety. Zajmie mu to niespełna minutę

W środę fragmenty rakiety Falcon 9 spadły na terytorium Polski. Element, który przetrwał wejście w atmosferę został wzmocniony po wypadku z 2016 roku. – Zaczął pracować perfekcyjnie. Minusem jest fakt, że dzięki modernizacji mógł przetrwać przejście przez atmosferę – wyjaśnia Karol Wójcicki, ekspert ds. astronomii w rozmowie z Biznes Alert.

Brak wcześniejszej reakcji, czy chociażby informacji, przed upadkiem szczątków rakiet na terytorium Polski wzbudziły obawy przed powtórką. Przyczyny zdarzenia, i czym różniło się od ostrzeżenia z dnia następnego, omawia w rozmowie z Biznes Alert Karol Wójcicki, ekspert i edukator w zakresie astronomii, prowadzący działalność „Z głową w gwiazdach”.

Kubeł zimnej wody

– Upadek fragmentów Falcona na terytorium Polski był niczym kubeł zimnej wody. Takie przypadki zdarzają się jednak niezwykle rzadko, więc nie powinno podnosić się wielkiego alarmu. Powtórzenie incydentu jest możliwe, ale jego prawdopodobieństwo niewielkie. Elementy, które mogą stanowić zagrożenie dla ludzi czy obiektów naziemnych są najczęściej wyposażone w system aktywnej deorbitacji, który w tym przypadku zawiódł – tłumaczy Karol Wójcicki.

Ekspert zaznacza, że firma Space X wysyła rocznie około 100 rakiet na orbitę okołoziemską i posiada świadomość, że umieszcza na orbicie nie tylko satelity, ale i drugie człony rakiet nośnych. Przez co na orbicie następuje zagęszczenie.

– To nie jest w ich interesie, aby niepotrzebne elementy tam pozostawały. Dlatego drugie człony są wyposażone w silnik, który może zostać ponownie odpalony w warunkach kosmicznej próżni. Jego zadaniem jest skierowanie niepotrzebnego elementu w atmosferę, w miejscu do tego przewidzianym. Najczęściej zamierzeniem jest trafienie do obszaru morskiego. W przypadku gdy elementy nie spłoną w atmosferze to aby nie uczyniły nikomu krzywdy – wyjaśnia ekspert.

Dodaje, że uwzględniając jak duża powierzchnie ziemi zajmują morza i oceany, to nawet przy uszkodzeniu systemu istnieje około 70 procent szans, że tam się znajdą.

– Jednak teraz mieliśmy wyjątkowego pecha i do rozpadu doszło nad Europą – komentuje Wójcicki.

Służby pracują na terenie obiektu w Komornikach pod Poznaniem. To tu pracownicy znaleźli fragment rakiety Falcon 9. 19.02.2025. Źródło: PAP / Jakub Kaczmarczyk

Zestrzelenie nie jest opcją

– Obiekty o których mowa poruszają się na orbicie okołoziemskiej z prędkością około 7-8 kilometrów na sekundę. Trzeba pamiętać, że atmosfera nie jest jednorodnym tworem. Mówiąc obrazowo w pewnych miejscach jest grubsza, w drugich cieńsza. Można oszacować moment wejścia obiektu w nią, ale nie mieć pewność. W przypadku Falcona przewidywania wskazały okienko wynoszące około 40 minut. W tym czasie zagrożenie istniało od południowej części Atlantyku, przez Europę po wschodnią Azję. Niestety moment kulminacyjny deorbitacji przypadł na pogranicze niemiecko-polskie – wyjaśnia niuanse rozmówca Biznes Alert.

– Oczywiście można snuć scenariusze zestrzelenia tego typu elementów, jednak blisko temu do science-fiction. Nawet bez tego obiekt po wejściu w atmosferę rozpada się na plątaninę kabli, rur, zbiorników czy fragmentów obudowy. Niektóre z nich są na tyle trwałe, by przetrwać wejście w atmosferę – wskazuje Wójcicki.

Jego zdaniem realna opcja zmniejszenia ryzyka wypadków jest w kwestii dobrej woli SpaceX. Firma mogłaby osłabić niektóre elementy konstrukcyjne, aby mieć pewność, że wszystkie spłoną w momencie wejścia w atmosferę.

Perfekcjonizm doprowadził do tej sytuacji

– Warto pamiętać o sytuacji z 2016 roku, kiedy doszło do eksplozji rakiety Falcon 9 na stanowisku startowym. Dodatkowo w trakcie rutynowej procedury. Śledztwo wykazało, że rozszczelnieniu uległ jeden ze zbiorników, które przechowują hel, służący do przepychania paliwa w zbiornikach paliwowych rakiety. Element, który został zdiagnozowany jako słaby punkt został wzmocniony, zaczął pracować perfekcyjnie. Minusem jest fakt, że dzięki modernizacji mógł przetrwać przejście przez atmosferę. To on spadł w tym tygodniu na Wielkopolskę – wyjaśnia autor profilu „Z głową w gwiazdach”.

Przypomina, że te same elementy spadły na Stany Zjednoczone w 2021 roku. Wyjaśnia, że poddawane są ogromnym natężeniom, które muszą wytrzymać, stąd konieczność ich wzmocnienia.

– Biorąc pod uwagę jak małe jest ryzyko, że te elementy spadną na tereny zaludnione i wyrządzą komuś krzywdę oraz ryzyko finansowe, które poniesie firma w przypadku potencjalnej eksplozji na skutek osłabienia konstrukcji, wątpię by do tego doszło. W tym drugim scenariuszu istnieje ryzyko eksplozji całej rakiety i utraty cennego ładunku – mówi rozmówca Biznes Alert.

– Ostatni incydent zrobił na społeczeństwie duże wrażenie, wzbudził strach. Firma jednak będzie kierowała się prawdopodobieństwem i ryzykiem – dodaje.

Kluczowa jest komunikacja

– Rząd popadł ze skrajność w skrajność. Przed środowym incydentem wykazywał zobojętnienie wobec problemu. Polska Agencja Kosmiczna korzystał z informacji od Europejskiego Centrum Obserwacji i Monitorowania, które otrzymuje w newsletterze. Następnie przekazywała je do MON-u. Jak się okazało na nieaktualny adres. Wszystko wskazuje, że resort traktował to rutynowo, ze względu na fakt, że deorbitacje zwykle nie stanowią zagrożenia – wyjaśnia Wójcicki.

Dodaje, że w omawianym przypadku sytuacja była wyjątkowa. Moment kulminacyjny miał przypaść nad Polską.

– Po incydencie rzecznik MSWiA poinformował, na bazie tych samych źródeł danych, że kolejna rakieta będzie deorbitowała. Nie pochylił się jednak nad informacją co to za obiekt, w jakim dokładnie momencie wejdzie w atmosferę i na ile stanowi to zagrożenie. Po dniu pełnym emocji wystrzeliły one ponownie. Można powiedzieć, że prawie w kosmos. Ludzie bali się, że części rakiety znowu spadną na Polskę – mówi ekspert.

– Gdy przyjrzymy się samej sytuacji, okaże się tym razem był to drugi stopień rakiety Elektron, który całościowo jest mniejszy od pojedynczego zbiornika, jaki spadł na Wielkopolskę. Praktycznie nie ma szans by, z racji na rozmiar, przetrwał wejście w atmosferę. Analizując parametry dodatkowo zauważyłem, że nad Europą będzie przelatywała bardzo wysoko. Wspomniana część krąży po eliptycznej orbicie, i to w momencie jej największego zbliżenia do atmosfery może tam wtargnąć, a nie gdy będzie przelatywała wysoko. Ten moment, według wyliczeń, miał nastąpić 20-30 minut po przelocie nad Europą, gdy część rakiety będzie nad Oceanem Spokojnym. Czyli w miejscu przewidzianym. Zabrakło precyzyjnej informacji, przez co narosły obawy w społeczeństwie – dodaje.

Zdaniem rozmówcy Biznes Alert w procesie komunikacyjnym brakuje osoby, która zrozumiałaby „suche informacje i fakty”, a następnie przedstawiła je w przystępniejszy sposób. Niekoniecznie każdorazowo do ogółu społeczeństwa, ale na pewno do osób odpowiedzialnych i bezpośrednio zainteresowanych.

– Takim sektorem np. jest lotnictwo, które wolałoby wiedzieć o pojawieniu się w losowych miejscach nad Polską nieplanowanych elementów – mówi Wójcicki.

– Uważam jednak, że podobne sytuacje są na tyle rzadkie, że problem przycichnie. I za parę lat, gdy czujność zostanie uśpiona społeczeństwo może zostać oblane kolejnym kubłem zimnej wody – opiniuje na zakończenie.

Rozmawiał Marcin Karwowski

Dzisiaj nad Polską przeleci kolejny fragment rakiety. Zajmie mu to niespełna minutę

Najnowsze artykuły