KOMENTARZ
Dr hab. Aleksander Głogowski
Uniwersytet Jagielloński
Decyzja władz USA o rozmieszczeniu brygady pancernej w Europie Środkowo-Wschodniej jest krokiem we właściwym kierunku.
Brak obecności wojsk amerykańskich w naszej części kontynentu wyraźnie sygnalizował Kremlowi, że państwa bałtyckie czy Polska są drugiej kategorii członkami Sojuszu. Nawet szacunkowe informacje dotyczące czasu jaki Wojsko Polskie może stawiać skuteczny opór w przypadku rosyjskiej agresji jednoznacznie to potwierdzały: Rosja mogłaby bez problemów zająć Litwę, Łotwę i Estonię oraz spory fragment Polski zanim sojusz zdążyłby przysłać tu jakiekolwiek siły. To z kolei budzić mogło obawy o powtórzenie się najczarniejszych scenariuszy z lat 30-stych ubiegłego wieku, gdyż nasi zachodni sąsiedzi nie przejawiają jakieś większej ochoty do udziału w konflikcie zbrojnym, a i sami bardzo krytycznie oceniają własne możliwości obronne. W tym kontekście rozmieszczenie w naszej części Europy dużej i dobrze uzbrojonej jednostki amerykańskiej to krok w dobrym kierunku… oczywiście, jeśli będzie stacjonować gdzieś w „korytarzu suwalskim” lub jego okolicach, a nie pod Szczecinem czy Zgorzelcem. Inaczej będzie to pusty gest, gdyż nadal nie będzie żadnych przesłanek by wierzyć że w razie konfliktu z Rosją te siły zostaną użyte.
Zwolennicy tezy, ze jedna brygada to jednak za mało, powinni porównać jej liczebność z siłami naszych bałtyckich sojuszników, którzy z racji położenia geograficznego i skomplikowanej historii mogą czuć się szczególnie zagrożeni agresywną polityką Putina. Dla nich obecność amerykańskich sił zbrojnych w wymiarze większym niż natowska misja Air Policing jest szczególnie ważna. Zwłaszcza w kontekście deklaracji prezydenta Rosji dotyczących odbudowy Związku Sowieckiego.
Niebezpieczna jest także druga skrajna postawa: uważanie tak umiarkowanej obecności amerykańskiej w naszej części Europy za sukces i zakończenie procesu wzmacniania sojuszu. Odwrotnie, w naszym interesie leży by był to dopiero początek rozmieszczania sił USA w Europie Środkowo-Wschodniej tak, by finalnie znalazł się tu istotny potencjał odstraszania, nie wykluczając bazowania choćby czasowego amerykańskiej broni nuklearnej.
Obawy, że obecność amerykańska w Polsce „rozdrażni Rosję” są całkowicie bezpodstawne, gdyż „drażni” naszego sąsiada sam fakt istnienia naszego państwa w tym miejscu na mapie, o ile nie jest ono prorosyjskie. Inaczej mówiąc: w przypadku otwartego konfliktu Rosji z Zachodem Polska i tak znajdzie się na trasie natarcia, oraz stanie się celem ataku nuklearnego. Niczym zatem specjalnie nie ryzykujemy, a w naszym interesie jest to, by do tego rodzaju wydarzeń nie doszło. To zaś, zgodnie z paradygmatem realizmu, osiągnie się jedynie wówczas gdy Polska będzie istotnym elementem w architekturze zachodniego (a dokładnie: amerykańskiego) systemu odstraszania. Potencjalny agresor musi mieć zatem świadomość, że Polska jest istotnym elementem sojuszu z USA i Stany Zjednoczone w razie agresji na nasz kraj nie zawahają się użyć wszelkich posiadanych środków, by to zagrożenie zneutralizować.
Należy się zatem cieszyć, że w tej chwili udało się nam uzyskać chociaż tyle, ale trzeba usilnie pracować, by dostać jeszcze więcej.