KOMENTARZ
Dr hab. Aleksander Głogowski
Uniwersytet Jagielloński
W niedzielnym zamachu terrorystycznym w pakistańskim mieście Lahore były dzieci. Sprawcy celowo wybrali plac zabaw w popularnym parku miejskim, by ich ofiarami padli najmłodsi. Liczbę ofiar zwiększa niski poziom pakistańskiej służby zdrowia, która nie jest przygotowana do ratowania zdrowia i życia tak ogromnej liczby ofiar: kilkuset rannych.
Samo miasto Lahore również nie zostało wybrane przypadkowo. Jest ono stolicą najbogatszej prowincji Pakistanu – Pendżabu, z którego pochodzi obecny premier Nawaz Sharif. Jest także uważane za kulturalną stolicę państwa. Posiada liczne zabytki, które przyciągały licznych turystów. Czas przeszły jest tu nieprzypadkowy: po 11 września 2001 liczba odwiedzających znacząco spadła, czyniąc znaczne szkody w budżecie miasta, państwa, a także lokalnych mieszkańców. Wybór zatem tego miasta jest typowym działaniem rewolucyjnym: im gorzej, tym lepiej. Im mniej turystów i przedsiębiorców, tym większe kłopoty finansowe państwa i większa liczba sfrustrowanej bezrobociem młodzieży, a zatem i rekrutów dla organizacji radykalnych.
Atak na chrześcijan ma przykryć prawdziwe intencje zamachowców, a do tego skupić agresję fundamentalistów na tej prześladowanej i marginalizowanej od lat mniejszości religijnej. Wyznawcy Chrystusa są bowiem w Pakistanie raczej biedni, wykonują nisko płatne prace, padają ofiarami prześladowań pod zarzutem „bluźnierstwa” (Jezus jest bowiem uznawany przez muzułmanów jedynie za proroka a nazywanie go Bogiem narusza najważniejszy dogmat islamu). Przypadkowo w tym samym czasie, gdy w Lahore mordowano niewinne chrześcijańskie dzieci, w Islamabadzie doszło do masowych demonstracji religijnych fanatyków przeciwko skazaniu na śmierć zabójcy byłego gubernatora Pendżabu. Polityk ten był zdeklarowanym przeciwnikiem drakońskiego prawa, które przewiduje karę śmierci za bluźnierstwo. Zamachy niedzielne mają też inny ciekawy wymiar: większość członków organizacji która przyznała się do ich dokonania, Tehrik-e-Taliban Pakistan stanowią Pasztunowie, zamieszkujący pogranicze pakistańsko-afgańskie. Naród ten delikatnie mówiąc nie darzy sympatią mieszkańców Pendżabu, uważając ich za „mało islamskich”. Istotny jest też czynnik ekonomiczny: zamieszkiwana przez Pasztunów prowincja Khyber-Pakhtunkhwa a zwłaszcza Terytoria Plemienne, jest znacznie biedniejsza i niedoinwestowana w porównaniu z rolniczym i przemysłowym Pendżabem, uważanym za „spichlerz Pakistanu”. Zatem zamachy mają także drugie, nie tylko ściśle religijne, dno. W tym samym czasie w największym mieście Pakistanu, portowym Karaczi, radykałowie zaatakowali uczestników spotkania w liberalnym Klubie Dziennikarza. Tym razem jednak policji udało się uspokoić sytuację.
Mimowolnym wygranym ostatnich tragicznych wydarzeń w Pakistanie może być armia. Rządy cywilnego premiera Nawaza Sharifa okazują się być nieudolne. Policja nie radzi sobie ani z zagrożeniem terrorystycznym, ani nawet z ochroną dzielnicy rządowej w Islamabadzie. Gdy dochodzi do zamieszek, takich jak niedzielne, władze wzywają na pomoc wojsko. Kilkakrotnie w historii Pakistanu prowadziło to do przejęcia władzy przez generalicję. W nocy z niedzieli na poniedziałek w kwaterze głównej Szefa Sztabu Armii gen. Raheela Sharifa odbyła się wielogodzinna narada z udziałem generałów i dowódców wywiadu wojskowego, oraz uważanego za wszechmocny wywiadu ISI. Nie wiadomo o czym rozmawiano. Nad ranem ogłoszono, że „siły paramilitarne” rozpoczynają operację poszukiwania terrorystów w Pendżabie. Pytanie, czy wojsku chodzi jedynie o opanowanie sytuacji, czy też jest to przygrywka do przejęcia władzy w państwie? Należy bowiem mieć na uwadze, że pakistańska armia rządziła już w kraju pięciokrotnie, a rządy wojskowych stanowią większą część blisko siedemdziesięcioletniej historii Pakistanu.