Filozofowie od wieków wiedzieli, że człowiek podlega prawom naturalnym (Hippiasz) i jeśli już łączy się w większe grupy społeczne, to dość niechętnie poświęca część swoich indywidualnych interesów na rzecz szerszej umowy społecznej. Jednak jest ona konieczna – dla bezpieczeństwa, dla rozwoju dla stworzenia nowego poziomu komunikacji i w pewien sposób bardziej nam się opłaca żyć w grupie i podlegać prawom grupy, niż izolować jedynie w swojej wyłącznej sferze – pisze prof. Konrad Świrski z Politechniki Warszawskiej.
Idealnie zorganizowane państwo
Najbardziej rozpisał się o tym Jean Jacques Rousseau w swojej książce „Umowa społeczna” (gdzie de facto wprowadził to pojęcie do obiegu) i poza samym rozważaniem kto jest zwierzchnikiem, a kto realnym suwerenem umowy społecznej, zajmował się też problemem konfliktu pomiędzy wolą powszechną, a rzeczywistą wolą większości obywateli lub pewnej ich podgrupy. Problem jest prosty na kartkach książki, która sugeruje, że należałoby uświadomić lud (lub tą pewną skonfliktowaną podgrupę) na czym polega nadrzędny interes społeczny czyli jaka jest obiektywna wola powszechna. W idealnie zorganizowanym państwie (według Rousseau) nie ma takiego problemu ponieważ nie ma w nim już sprzeczności interesów jednostki i państwa. Ten przydługi akapit z odwoływaniem do filozofii społeczeństwa pokazuje, że łatwo pisać, trudniej w rzeczywistości rozwiązywać problemy oraz, że zdecydowanie wciąż daleko nam do idealnego państwa bez problemów w umowie społecznej.
Dziś, z punktu widzenia energetyki i jej strategii rozwoju, stajemy wobec poważnego konfliktu, który można zidentyfikować jako zmierzch górnictwa (i energetyki węglowej) – konieczność wynikająca ze zmian technologicznych. Sytuacja jest podobna do wielu procesów w historii (np. niszczyciele maszyn – Ludd), a szczególnie widoczna przy nowych przełomowych wynalazkach – jak rewolucja przemysłowa z maszyną parową i koniec ręcznych manufaktur, wynalezienie gumy syntetycznej i koniec epoki kauczuku naturalnego, nowe formy transportu jak samochód czy kolej wobec transportu konnego czy wielokrotnie przeze mnie przywoływana zamiana lokomotyw parowych na spalinowe (a następnie elektryczne) i klęska „starych” producentów nieumiejących zmienić technologii.
W takich procesach za każdym razem następuje radykalna zmiana gospodarcza i konieczność zmiany zachowania (ekonomicznego i społecznego) całych regionów, które oparte były (przed rewolucją technologiczną ) na starym modelu produkcji. Zawsze jest to bolesne, nie było chyba w historii przypadku aby udała się transformacja niepogarszająca ogólnego poziomu ludności w danym regionie i aby szybko nastąpiło natychmiastowe przestawienie tych ludzi na inny sposób uzyskiwania dochodu. Dobrze znane i opisane przypadki sektora górniczego w Anglii i Niemczech pokazują modelowe transformacje, gdzie następnie można śledzić dzisiejsze wyniki – jak te regiony i grupy społeczne się zmieniły i w jaki sposób regiony radzą sobie dzisiaj (te problemy wciąż są widoczne).
Jednak pomimo problemów dla dzisiejszych górników to istnieje konieczność uświadomienia obywateli (Śląsk, Zagłębie), że zmiany są nieodwracalne i nie do zatrzymania – i im później się zaczną tym większe będzie pogorszenie warunków ekonomicznych, a więc rzeczywisty interes społeczny jest aby ostateczną reformę górnictwa (tak naprawdę długoterminowe planowe wygaszanie) przeprowadzić już od dziś). Wymaga to niestety bolesnego przypadku adaptowania umowy społecznej (z obu stron) – rządzący muszą maksymalnie łagodzić skutki zmiany, a regiony górnicze muszą dostosować się do transformacji (co oczywiście przyniesie negatywne skutki dla niektórych jednostek). Hipotetycznie można więc marzyć, że po długotrwałych, uczciwych i konstruktywnych negocjacjach dojdzie do czegoś w rodzaju „mini umowy społecznej” będącej racjonalnym kompromisem – co trzeba zrobić i jak spróbować to zrobić najbardziej bezboleśnie.
Tak jednak się nie stanie i taka umowa społeczna jest (na dziś) jednak nie do zrealizowania. W chwili obecnej w całym górnictwie jest (według danych z mediów) około 240 związków zawodowych, które skupiają się na kwestiach ochrony praw pracowniczych – co oczywiście skutkuje wzajemną konkurencją i chęcią pokazania jak „najtwardszego” stanowiska negocjacyjnego. Wobec wzajemnej konkurencji i przy stanie problemów ekonomicznych i społecznych – zawsze znajdą się związki prezentujące „ekstremalne” stanowisko negocjacyjne i przez to kierujący główny nurt negocjacji (pracodawca – pracownik) w kierunku rozumianego przez nich sporu (rządzący – lud), w którym nie ma miejsca na utrzymanie umowy społecznej, a jedynie na zachowanie status quo rozumianego jako najlepsze rozwiązanie praw jednostek (oczywiście krótkoterminowo, ale dzięki temu wzmacniając poparcie dla swojego związku z „ekstremalnym zestawem roszczeń”). Nawet jeśli jakimkolwiek cudem – większość lub całość obecnych związków by zaakceptowała jakiś hipotetyczny plan zmian , to za chwilę pojawią się nowe związki i nowe organizacje, ten plan bojkotujące i żądające powrotu „do starych czasów” a przez to zdobywające poparcie pośród grup niezadowolonych.
Całość obecnego układu i negocjacji – nie ma żadnego praktycznego sensu. Związki zawodowe zainteresowane są utrzymaniem „status quo” (co realizuje też własne interesy jednostki – miejsca pracy i posady związkowe), a z kolei wszyscy rządzący (wszyscy) zainteresowani są jedynie krótkoterminowymi celami wyborczymi (zawsze kalendarz wyborczy jest napięty), więc zmniejszaniem napięcia społecznego. Rozwiązania długoterminowe wymagające starannego i rozsądnego negocjowania „umowy społecznej” schodzą na drugi plan i są odkładane i pokrywane formą politycznego marketingu lub nachalną prezentacją zupełnie jednostkowych i nieistotnych rozwiązań.
W pewien sposób jest tu analogia do zmian partii politycznych i ciągłego pojawiania się „ekstremalnych skrzydeł”. Jeśli w jakikolwiek sposób umowa społeczna przynosi niezadowolenie (choćby małej grupy społeczeństwa) wtedy pojawia się też i partia – rzecznik interesów niezadowolonych, kwestionująca zmiany (i protestująca bardzo aktywnie). Zawsze więc pojawią się posłowie w mundurach górniczych, odwołujący się do wieloletniej tradycji regionu i będą mówić to co chce się w marzeniach usłyszeć. Buduje w ten sposób pewne, nawet minimalne poparcie, ale działające w kierunku interesu jednostki – zwykle po prostu miejsca w parlamencie dla lidera i ewentualnie kilku najbliższych zwolenników.
Wiemy już więc jak będzie wyglądał plan dla górnictwa i kolejne negocjacje – w praktyce, przynajmniej w najbliższym czasie… nic się nie zmieni. Pierwsze sygnały nadchodzącej rewolucji energetycznej – schowany pośpiesznie plan reformy górnictwa (z sierpnia) oraz nowa odsłona PEP 2040 (z szybką ścieżką odchodzenia od węgla) to rozpoczęcie negocjacji i oficjalny początek polskiej rewolucji energetycznej. Każda rewolucja rodzi też kontrrewolucję – i za chwilę mamy już silną ripostę związków zawodowych (o tym, że zarówno plany zamykania kopalń jak i nowy PEP jest absolutnie nie do zaakceptowania), a będzie to poparte zdecydowanym stanowiskiem niektórych partii politycznych o konieczności ochrony polskich miejsc pracy i wykorzystaniu polskich bogactw narodowych. Wzmocniona dyskusja na temat dlaczego w ogóle importujemy energię, a nie produkujemy sami (przy czym zupełnie bokiem obrywa giełda energii i cała zasada wolnego handlu przez wyrzucenie obliga handlowego na TGE), zaatakuje jakiekolwiek plany restrukturyzacji z flanki obrony interesów ekonomicznych. Protesty będą stopniowo się zaostrzać a na pewno zaczną popierać je niektóre formacje polityczne albo pojedynczy głośno protestujący politycy. Całość negocjacji będzie boksować i zwalniać, zostanie rozwodniona i opóźniona, a tu już mija październik i listopad i na wszystko nakłada się restrukturyzacja rządu i zmiana ministerstw. Nie wiadomo co z Ministerstwem Klimatu (miejmy nadzieję, że zostanie), ale i tak roszady pozycji decyzyjnych zwolnią tempo rewolucji. Osłabnie ona i będzie znowu czekać na kolejne rozdanie. A więc … 2021 i znowu czas rozmów o restrukturyzacji górnictwa… być może w innych układach decyzyjnych, ale na pewno jeszcze raz od początku z tymi samymi argumentami i stanowiskami – pat trwa.
Niestety na dziś w Polsce nie wydaje się żeby istniały możliwości racjonalnej „umowy społecznej” i kompromisowego rozwiązania problemu. Wszystko zmierza niestety do poważnego problemu gospodarczego i społecznego – być może jednego z najpoważniejszych w ostatnim 30-leciu. Kolejne Dyrektywy i uchwały Parlamentu Europejskiego będą naciskały na jeszcze szybsze odchodzenie od węgla (właśnie na dniach podwyższenie celu redukcji emisji na 2030 do 50-55% a nawet 60 %), co powoli staje się dla Polski nieosiągalne technicznie nie mówiąc o kosztach ekonomicznych. Próba silnej restrukturyzacji górnictwa będąca konsekwencją zmian energetycznych (jak w proponowanym PEP 2040) – zostanie zatrzymana przez opór dzisiejszego sektora węglowego, co w konsekwencji doprowadzi do dramatycznej rozbieżności pomiędzy polityką europejską a polską (i do problemu z kosztem emisji, który w Europie będzie rósł lawinowo). Prawdziwa zmiana nastąpi niestety nie w wyniku „mini umowy społecznej”, a w okresie silnego kryzysu ekonomicznego, który pewnie do nas zawita gdzieś w najbliższej dekadzie i automatycznie wymusi zamykanie kopalń. Jak zawsze w historii świata – pewne procesy są nieuniknione i niestety też interesy jednostek zawsze upadają w konfrontacji z nowymi zmianami technologii.
konradswirski.blog.tt.com.pl
Baca-Pogorzelska: Związkowe „nie” dla strategii energetycznej