Wiśniewski: Zrobimy sobie krzywdę rozwijając programy prosumenckie bez inwestycji w sieć

27 lipca 2022, 07:35 Energetyka

Uważam, że gdybyśmy dalej funkcjonowali w dotychczasowym modelu prosumenckim, który jest naszym flagowym projektem OZE, nie realizując innych inwestycji sieciowych i celów stawiających na szerszą dywersyfikację źródeł, moglibyśmy zrobić sobie krzywdę – powiedział Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej (IEO), w rozmowie z BiznesAlert.pl.

Fotowoltaika. Fot. Freepik.com.
Fotowoltaika. Fot. Freepik.com.

Za dużo czy za mało prosumentów?

Według Grzegorza Wiśniewskiego, obecna sytuacja zmusza do dwojakich działań – doraźnych, ukierunkowanych na to, żeby przetrwać przedwyborczą zimę i zabezpieczyć dostawy paliw kopalnych oraz w trybie przyśpieszonym realizować nowe inwestycje OZE, których w Polsce brakuje. – Już wcześniej odkryto, np. przy okazji planowania sposoby wypełnienia zobowiązania Polski w zakresie OZE wobec Unii Europejskiej na 2020 rok, że proces inwestycyjny jest najszybszy w przypadku fotowoltaiki, w szczególności prosumenckiej -od pomysłu do realizacji mija mniej niż pół roku. Inwestycje w farmy fotowoltaiczne są również szybkie, ponieważ taką farmę można postawić w ciągu dwóch lat. W przypadku innych źródeł energii, pomijając atom, procedury inwestycyjne są znacznie dłuższe – trwają co najmniej od czterech do sześciu lat – powiedział.

– Komisja Europejska przedstawiła bardzo przemyślaną odpowiedź na pytanie, jak przetrwać następne lata w programie REPowerEU. W marcu padła deklaracja wersalska, w ramach której wszystkie rządy zgodziły się, że działania muszą być kilkukierunkowe. Założono, że do 2030 roku powstanie po 500 GW mocy w farmach wiatrowych i słonecznych, ale też około 15 GW mocy w instalacjach prosumenckich, ponieważ ten cel można osiągnąć już w ciągu dwóch lat. Jasno wskazane zostało, że trzeba maksymalnie uprościć procedury inwestycyjne i dostosować do tego sieci. Jest to logiczne i trudno z tym dyskutować. Obliczone zostało, że dodatkowe inwestycje w odnawialne źródła energii pozwolą ograniczyć import gazu z Rosji o 20 mld m sześciennych – ocenił rozmówca BiznesAlert.pl.

Wiśniewski dodał, że wobec twardej logiki proponowanych działań łatwo byłoby pomyśleć, że w Polsce mamy za mało prosumentów. – Uważam natomiast, że gdybyśmy dalej funkcjonowali w dotychczasowym modelu prosumenckim, który jest naszym flagowym projektem OZE, nie realizując innych inwestycji sieciowych i celów stawiających na szerszą dywersyfikację źródeł, moglibyśmy zrobić sobie krzywdę. Takie działanie byłoby bezmyślne, ponieważ daliśmy wsparcie dla prosumentów licząc na szybki efekt w wąskiej dziedzinie, ale bez planu długofalowego i bez liczenia się z konsekwencjami. W 2016 roku wprowadzono jeden z najdziwniejszych na świecie systemów wsparcia dla prosumentów, jakim jest darmowe i długoterminowe magazynowanie w sieci energii produkowanej na bieżąco w instalacjach fotowoltaicznych. Prowadzi to do sztucznego tworzenia zapotrzebowania na energię w szczycie zimowym, pokrywanego coraz mniejszymi rezerwami mocy wyeksploatowanych elektrowni węglowych. Nie zachęca to do oszczędności, ale inspiruje do poszukiwania dodatkowych odbiorników energii – ocenił.

– Wcześniej wymyślono że dobrym odbiornikiem energii z instalacji PV o mocy rzędu 5 kW do chłodzenia, a zimą do grzania prądem z elektrowni węglowej jest pompa ciepła mocy cieplnej rzędu 10-15kW, ale ekonomika się nie spinała. Od 2019 roku zaczęto mrozić ceny energii dla gospodarstw domowych. Ówczesna minister rozwoju i technologii Jadwiga Emilewicz zorientowała się, że w systemie net metering rynek prosumencki się nie rozwinie, ale minister ds. energii blokował zmianę samej zasady rozliczeń. Minister Emilewicz zdecydowała się na uatrakcyjnienie inwestycji prosumenckich innymi instrumentami. Głównym dodatkowym wsparciem było 5 tys. złotych dotacji w ramach programu Mój Prąd, z drugiej strony były ulgi w PIT. To zaczynało się spinać, w ramach programu Mój Prąd wydano około 8 mld złotych. Instalacja prosumencka kosztowała 25 tys. złotych minus dotacja 5 tys. zł, a jako odbiornik energii pompa ciepła to koszt rzędu 50 tys. złotych uzyskał dofinansowanie z programu Czyste powietrze – mówił dalej.

Jak zauważył prezes IEO, najwygodniejsze do instalacji okazały się pompy ciepła powietrze-woda, które potrafią zużyć dużo energii elektrycznej w okresie zimowym. – W całym roku mają wysoki współczynnik wydajności – około 3, czyli moc cieplna rzędu 12 kW może być zapewniona przez 4 kW mocy eklektycznej. Ale jak przychodzi zima i temperatura na dworze spada poniżej 10 stopni, współczynnik wydajności spada poniżej 2, a przy mrozach rzędu 20 stopni znacząco poniżej 1,5, a zatem w zasadzie jest to grzejnik elektryczny. Biorąc pod uwagę niską sprawność pracujących w szczytach elektrowni węglowych i straty na przesyle energii, w tych warunkach pompa ciepła wykorzystuje węgiel ze sprawnością rzędu 40 procent, podczas gdy sprawność zwykłego kotła domowego wynosi 80 procent. W niekorzystnych warunkach, pracując bez magazynu ciepła w nieocieplonym domu, zmienia się w drogie i nieefektywne źródło. Jeżeli najbliższa zima będzie sroga i będziemy mieli 0,5 mln pomp ciepła przyłączonych do sieci, to w szczycie zaczną one pobierać 2-3 GW mocy, czyli 10 procent krajowego zapotrzebowania na moc. W takiej sytuacji energetyka prosumencka nie ma wiele wspólnego z ekologią, bo w szczytach letnich fotowoltaika obniża ceny, co jest bardzo dobre, ale jednocześnie pracują elektrownie węglowe, których sprawność spada poniżej 30 procent. Z kolei zimą, kiedy jest problem z chłodzeniem z powodu zamarzania wody do schłodzenia, a generacja PV spada i zapotrzebowanie na energię rośnie. W tej sytuacji uruchamiane są najstarsze źródła węglowe, a to oznacza wysokie emisje CO2, wysokie ceny energii i zagrożenie blackoutem – zaznaczył Wiśniewski.

– W dotychczasowym systemie także prosumenci byliby odłączani od sieci. Latem jeżeli wokół węzła jest więcej niż trzy do pięciu instalacji fotowoltaicznych, następuje przeciążenie sieci w szczytach produkcji i zaczyna się automatyczne odłączanie instalacji. Jeśli zatem utrzymamy byłby obecny system i nie byłoby nowych inwestycji w sieci, to instalacje prosumenckie byłyby coraz częściej odłączani od sieci. Polska jest trzecim krajem na świecie pod względem liczby prosumentów, ich liczba przekroczyła milion, a sieci mamy słabe. Nie inwestujemy w inteligentną sieć, liczniki i magazyny ciepła. Dyrektywa unijna ws. OZE mówi, że państwa członkowskie powinny wspierać prosumentów, a wsparcie to powinno być utrzymane do momentu, kiedy instalacje prosumenckie nie przekroczą 8 procent mocy zainstalowanej. Polska przekroczyła ten pułap. Gdybyśmy utrzymali ten kurs, pogłębialibyśmy problemy istniejących i nowych prosumentów oraz pozostałych konsumentów energii i latem i zimą. Dobrze się zatem stało, że ministerstwo klimatu i środowiska wprowadziło początkowo wysoce niepopularne, ale rozsądne zasady, które pozwolą branży PV i nam wszystkim uniknąć ryzyka, a może i katastrofy – powiedział rozmówca BiznesAlert.pl.

Grzegorz Wiśniewski przypomniał, że nowe przepisy wprowadzając net billing, otwierają modele biznesowe dla magazynów ciepła, które dofinansowane są kwotą 5 tys. złotych oraz systemów zarządzania energią. – To bardzo dobre dla prosumenta, bo zamiast biernie czekać na wyłączenie jego instalacji szczytach generacji, gdy cena energii jest najniższa, może tanio wytworzyć ciepło i je przechowanie i wykorzystanie wieczorem lub rano, gdy energia z sieci jest najdroższa. W dobie kryzysu energetycznego, rozchwiania rynku paliw i energii oraz szantażu gazowego Rosji potrzebujemy w domach kilku źródeł energii i lokalnego bilansowania mocy elektrycznej i cieplnej w funkcji bieżących cen energii elektrycznej. Cena energii stanie się sygnałem informującym konsumentów energii i prosumentów o nadwyżkach lub niedoborach mocy w systemie energetycznym. Branża instalatorska jest w stanie szybko przestawić się na nowy system rozliczeń prosumentów i magazyny ciepła integrujące 2-3 różne źródła ciepła, w tym prosumenckie pompy ciepła, ale zasilane najtańszą energią. W starych budynkach powinno to być jedynie jako uzupełnienie bilansu energetycznego i to jedynie w tzw. okresach przejściowych jaśnia i wiosną. Bez zmian w systemie rozwój całej branży byłby zatrzymany na długo, a odłączani od sieci prosumenci i zagrożeni odłączeniem właściciele domów ogrzewanych elektrycznie bez magazynów ciepła, straciliby zainteresowanie tematem – zakończył.

Opracował Michał Perzyński

Australia i USA stawiają na dywersyfikację OZE. Chiny uzależniają jak Rosja