– Tylko dynamiczny rozwój OZE, a szczególnie energetyki wiatrowej może zapobiec wpadnięciu w tę gazową pułapkę – pisze Mikołaj Gumulski, koordynator kampanii klimatycznych Greenpeace Polska w BiznesAlert.pl.
Partia rządząca nadal nie zamierza odblokowywać pełnego potencjału rozwoju wiatraków, pomimo ich kluczowego znaczenia dla polskiej gospodarki i bezpieczeństwa oraz szerokiego poparcia społecznego. Debata parlamentarna i nastawienie części rządzących do tej sprawy nosi bardziej znamiona cyrku niż poważnej i merytorycznej rozmowy o przyszłości gospodarki 38-milionowego kraju.
W styczniu bieżącego roku, po wielu miesiącach oczekiwań, Sejm wreszcie zajął się zgłoszoną przez rząd nowelizacją ustawy wiatrakowej. Wydawało się, że walcząc o fundusze z Krajowego Planu Odbudowy Prawo i Sprawiedliwość spróbuje częściowo naprawić szkody, jakie przyniosło zablokowanie przez nich kilka lat temu rozwoju energetyki wiatrowej. Chodzi oczywiście o ustawę z 2016 roku wprowadzającą zasadę 10h, która wymaga, aby nowe i modernizowane turbiny wiatrowe znajdowały się w odległości co najmniej 10-krotności wysokości masztu turbiny wiatrowej od budynków czy lasów. Skutkiem tego było zatrzymanie możliwości rozwoju wiatraków na 99,7% powierzchni Polski. Liberalizacja zasady 10h do minimalnej odległości 500 metrów pozwoliłaby na ponad 25-krotne zwiększenie dostępności terenów pod inwestycje wiatrowe – z obecnych 0,28% do co najmniej 7,08% powierzchni Polski, co umożliwiłoby instalację 31-32 GW nowych elektrowni wiatrowych.
Wydawało się, że po 7 latach utrzymywania władzy oraz doświadczeniu kryzysu energetycznego, wojny i doprowadzeniu do konfliktu z Unią Europejską, rząd postanowił wreszcie podjąć racjonalną decyzję w sprawie polskiej energetyki i zmienić regułę 10h na minimalną odległość 500 metrów od m.in. zabudowań. Jednak podczas posiedzenia Komisji Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych poseł Marek Suski zgłosił niespodziewanie poprawkę, która zwiększyła ten dystans do 700 metrów. Zyskała ona aprobatę obecnych na posiedzeniu posłów Prawa i Sprawiedliwości, a także samej minister klimatu. Przyjęcie tej poprawki to kompromitacja Anny Moskwy, która nie dalej jak dwa dni wcześniej, podczas posiedzenia komisji Klimatu, Energii i Aktywów Państwowych chwaliła się szerokimi konsultacjami społecznymi ustawy i głębokim namysłem nad jej treścią. Nic dziwnego, zarówno eksperci, samorządy, organizacje pozarządowe, górnicze związki zawodowe, jak i Polska Akademia Nauk rekomendowali wycofanie się ze szkodliwej regulacji 10h i wprowadzenie w zamian minimalnej odległości 500 metrów. Jak wiemy z badań Polskiej Akademii Nauk, jest to odległość bezpieczna dla zdrowia i komfortu ludzi. To rozwiązanie wspierało ponad 81%.
obywatelek i obywateli, którzy chcą rozwoju energetyki wiatrowej. Wystarczyło jednak jedno przygotowane na kolanie pismo posła Suskiego, aby minister Moskwa zmieniła zdanie. Warto dodać, że sama przyznała, że właściwie to nie wie, jak przyjęcie tej poprawki wpłynie na potencjał rozwoju wiatraków. Nie przeszkodziło jej to jednak tę zmianę poprzeć.
Zwiększenie odległości do 700 metrów zostało głośno skrytykowane przez opozycję w Sejmie, po czym ustawa trafiła do Senatu, który świetnie spełnił swoją funkcję. Wprowadzono w niej konieczne zmiany, przywracające między innymi oryginalne rządowe założenia i odległość 500 metrów. Co ciekawe, podczas debaty w Senacie Ireneusz Zyska, sekretarz stanu i pełnomocnik rządu ds. OZE powiedział, że odległość 500 metrów jest optymalna, a odblokowanie rozwoju wiatraków leży w interesie polskiej gospodarki. Widać więc, że część rządu jest świadoma konieczności zachowania oryginalnego rozwiązania, czyli odległości 500 metrów.
Niestety, po powrocie ustawy do sejmowej Komisji Klimatu, Energii i Aktywów Państwowych była ona procedowana w absurdalnym stylu. Na początku przewodniczący Marek Suski chciał zabronić dyskusji nad konkretnymi poprawkami. Po głośnym sprzeciwie posłów i posłanek opozycji wywiązała się awantura, w ramach której padały oskarżania o bycie niemieckim lobby, czy o strzelanie do górników. Na dokładkę poseł Suski stwierdził, że Unia nie przyzna nam środków z KPO, bo nie chcemy jeść świerszczy. Wszystkie kluczowe poprawki Senatu zostały zaopiniowane negatywnie przez obecnych reprezentantów rządu, bez uzasadnienia takiego stanowiska. Kluczowa ustawa została więc potraktowana w sposób, który podważa powagę polskiego parlamentu i pokazuje nierozsądne podejście do tego tematu ze strony rządu i partii rządzącej.
Dlaczego rozwój wiatraków jest tak istotny?
Tymczasem jak wynika z analizy Międzynarodowej Agencji Energii, energia z wiatru jest jedną z najtańszych (nawet gdy doliczymy całkowite koszty bilansowania), a każdy kolejny postawiony wiatrak ogranicza naszą zależność od paliw kopalnych kupowanych od Putina i podobnych mu dyktatorów. Dziś, jak nigdy wcześniej widzimy, że uzależnienie od paliw kopalnych i niedostateczny rozwój energetyki odnawialnej drenuje portfele nas wszystkich. Gdyby nie wprowadzenie przepisów, które sam Mateusz Morawiecki nazwał jednymi z najbardziej restrykcyjnych w Europie, tej zimy w Polsce nie mierzylibyśmy się z tak wysokimi cenami energii i tak znacznym zagrożeniem niedoborów surowców energetycznych.
W tym kontekście nie można zapominać o fakcie, że już w najbliższych latach z systemu energetycznego wypadać będą szkodliwe dla ludzi i środowiska oraz kosztowne w utrzymaniu elektrownie węglowe. W związku z tym istnieje ryzyko, że brak dynamicznego rozwoju alternatyw skutkować będzie znacznym niedoborem mocy. Dotychczas rząd planował lukę tę zasypywać poprzez masową rozbudowę energetyki gazowej. Jak wynika z analizy ekspertów think-tanku Ember, Polska ma bowiem największe plany rozbudowy infrastruktury gazowej w Europie. W 2030 roku chce produkować z niego 4 razy więcej energii elektrycznej w porównaniu z rokiem 2019. Ostatni rok udowodnił jednak, że gaz nie jest ani tanią, ani bezpieczną alternatywą. Taki scenariusz nie tylko zagrozi osiągnięciu celów klimatycznych ze względu na jego wysoką emisyjność, ale doprowadzi również do wyższych cen energii i większego uzależnienia od importu. Tylko dynamiczny rozwój OZE, a szczególnie energetyki wiatrowej może zapobiec wpadnięciu w tę gazową pułapkę.
500 vs 700 metrów – kluczowa decyzja
Decyzja o zmianie minimalnej odległości z 500 do 700 metrów będzie skutkować dalszym opóźnianiem i zmniejszeniem potencjału inwestycji w OZE. Według wyliczeń Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej oznacza to bowiem o połowę mniej dostępnych terenów i nawet ok. 60-70% mniej nowych mocy w wietrze w stosunku do wariantu 500 metrów. Gdyby utrzymać odległość 500 metrów to już w roku 2030 moglibyśmy zainstalować od 18 do nawet 22 GW mocy w turbinach wiatrowych. Zasada 700 m oznacza dodatkowo obniżenie potencjału repoweringu, czyli budowy nowych instalacji na terenach, na których stoją już elektrownie wiatrowe – powstałe jeszcze przed wprowadzeniem zasady 10h.
Z kolei według Fundacji Instrat zmiana minimalnej odległości wiatraków z 500 do 700 metrów oznacza 7 GW mniej mocy z wiatru na lądzie do 2030 roku. Z każdym kolejnym metrem wymaganej odległości od zabudowy mieszkalnej wyrzucane są do kosza lub spowalniane są istniejące projekty lądowych farm wiatrowych. W skali roku możemy z takiej mocy wyprodukować 3,3 TWh energii elektrycznej. Aby wytworzyć tyle samo prądu z gazu ziemnego – przypomnijmy, że to uzależnienie od niego wywołało kryzys energetyczny i rekordową drożyznę – trzeba by kupić za granicą ponad pół miliarda metrów sześciennych gazu, co przy dzisiejszej cenie z polskiej giełdy daje rachunek na poziomie aż 2 miliardów złotych (nie mówiąc o opłatach za emisje CO2). Ta utracona energetyka wiatrowa przekłada się więc np. na 14 miliardów zł rocznie więcej które będziemy przelewać do krajów zaopatrujących nas w gaz ziemny, którym to będziemy musieli pokryć niedobory mocy spowodowane brakiem należytego rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie. Kraje te często z dochodów uzyskanych w ten sposób utrzymują reżimy łamiące prawa człowieka i wspierają wojny.
Co istotne, w Polsce na nowelizację ustawy czeka wiele samorządów. Przygotowywane przez nie projekty uwzględniały odległość 500 metrów i istotna większość z nich jest gotowa do realizacji tuż po zliberalizowaniu ustawy antywiatrakowej. Te inwestycje mogłyby ruszyć wręcz natychmiast, zapewniając nam tanią i czystą energię już w ciągu najbliższych 2 lat. Adaptacja tych przedsięwzięć do nowej odległości potrwa, nie będzie możliwa z dnia na dzień – to zatrzyma wiele gotowych projektów, których potrzebujemy na wczoraj. Ta niczym nieuzasadniona poprawka wyrzuca je do kosza, a skutki tego będziemy odczuwać latami.
Rząd ograniczając rozwój taniej, czystej i bezpiecznej energii z turbin wiatrowych cementuje więc wysokie ceny energii oraz uzależnienie od niepewnych dostawców, wśród których znajdują się państwa regularnie prowadzące wojny czy łamiące prawa człowieka. Pozostaje mieć nadzieję, że w dzisiejszym, ostatnim głosowaniu w Sejmie uda się zebrać większość, która zagwarantuje przyjęcie poprawek Senatu. Kluczowa będzie tu więc mobilizacja posłów i posłanek opozycji oraz ich merytoryczny głos w tej sprawie, wsparty głosem naukowców, związkowców, biznesu, samorządowców oraz organizacji pozarządowych.
Tretyn: 200 metrów ma znaczenie. Ustawa odległościowa chodzi o kulach