KOMENTARZ
prof. nzw. dr hab. inż. Konrad Świrski,
Transition Technologies SA
Miasto Bajonna (Francja, region Akwitania) na trwałe zagościło w języku polskim. Tam w roku 1808 podpisano porozumienie pomiędzy przedstawicielami Polski (ówczesne Księstwo Warszawskie) i Francji (Cesarstwo Napoleona) dotyczące wzajemnych rozliczeń finansowych. Operacja, ryzykowna dla Polski, na papierze wyglądała wcale nieźle.
Cesarz Francji w swojej szczodrości zrzekał się bowiem pewnych części należności za wyposażenie polskiego wojska. Zmniejszał swoje należne dochody z opłat solnych, itp., i chciał tylko pozostałe 3 mln ówczesnych franków. Na dodatek jeszcze przekazywał wielką do-kapitalizację skarbu polskiego w postaci tzw. sum (wierzytelności) pruskich. Ich nominalna wartość to ponad 47 milionów franków, a w zamian poprosił jedynie o drobne 20 milionów w wykupie przez Polskę obligacji i spłaceniu ich w szybkim terminie 3 letnim. W teorii Polska zyskiwała wiec ponad 100 % dzisiejszego ROI jeśli tylko wyczyściła swój skarbiec w krótkim terminie. Niestety sama procedura zarobienia wyglądała już potem gorzej. Sumy pruskie (zagościły w języku polskim jako „sumy bajońskie”) były to wierzytelności króla Prus, które przeszły w ręce Napoleona wraz ze zwycięską kampanią w latach 1806-1807. Pochodziły one tak naprawdę z agresywnych pożyczek jakie Prusy udzielały zaraz po rozbiorach obywatelom polskim na terenach rozbiorowych. Tak wiec w ramach operacji w Bajonnie, Polska po pierwsze zobowiązała się zapłacić za wyposażenie swojej armii wspomagającej militarnie Napoleona (co pewnie można po części zrozumieć) oraz do ogołocenia swojego skarbu (gotówka) w zamian za zobowiązania (właściwie nieściągalne) od swoich własnych obywateli. Trzeba przyznać, że doskonała inżynieria finansowa, której nie powstydziłyby się obecnie renomowane banki inwestycyjne po obu stronach Atlantyku, wygenerowała szybki pieniądz. Niestety przyczyniła się też do dość intensywnego drenażu naszych ziem, a już na pewno do całkowitej katastrofy po klęsce Napoleona i końcu Księstwa Warszawskiego (sumy pruskie wróciły do Króla Prus – więc zostaliśmy z zapłaconą gotówką i na dodatek z własnymi wierzytelnościami – teraz znów do obcych).
Oczywiście dziś mamy już zupełnie inne czasy i taka analogia historyczna jest niewłaściwa. Zjednoczona Europa Napoleona miała za cel jedynie dobro Francji i cesarza, a przecież obecnie skupiona jest na harmonijnym rozwoju wszystkich państw członkowskich i solidarnym podejściu do obciążeń .
Patrząc jednak na przyszłość Pakietów Klimatycznych warto zastanowić się nad skalą ryzyka i nad tym, gdzie można zyskać a gdzie stracić. Znowu w natłoku informacyjnym, w zależności od strony, mamy sprzeczne informacje. W nowym rozdaniu do 2030 CO2 albo nic nas nie kosztuje, albo kosztuje nas ogromne sumy. Przede wszystkim, należy zdać sobie sprawę, że same wyliczenia i symulacje są nietrywialne, bo cały system jest bizantyjsko skomplikowany i mocno niejasny. Bardzo dobre opracowanie : http://www.cire.pl/item,101577,2.html?utm_source=newsletter&utm_campaign=newsletter&utm_medium=link pokazuje sposób przyznawania uprawnień do emisji w systemie ETS (są też strony KASHUE) oraz bardzo ciekawe symulacje. Warto przeczytać, bo widać kombinacje – całkowita pula uprawnień, uprawnienia bezpłatne i płatne, podział wg historycznych emisji i wg PKB, darmowe pozwolenia dla sektorów zagrożonych ucieczką oraz tzw. derogacje dla energetyki, rezerwy i specjalne fundusze. Wszystko jeszcze na dodatek ze zmieniającymi się procentami w kolejnych latach. Nawet osoby mocno zorientowane w temacie mogą popełnić błędy. Same rozporządzenia i oficjalne dokumenty podają różne liczby. W danych podawanych oficjalnie, w zależności od wymogów propagandowych, prezentowane są miliony ton CO2 albo miliardy Euro, sumy wymagane do zapłacenia albo przywileje żeby takich sum nie płacić – niestety na pewno po to aby całą sprawę dokumentnie zagmatwać. Żeby jeszcze całkowicie zamieszać to jest przecież energetyka gdzie występuje energia elektryczna, ciepło i produkcja tych mediów w elektrociepłowniach zawodowych, i oczywiście różne limity, i różne darmowe pozwolenia dla każdego z tych kawałków i jeszcze na dodatek zmienne w kolejnych latach. Próbując maksymalnie uprościć i obcinając energetykę tylko do elektrowni zawodowych produkujących samą energię elektryczną to sytuacja wygląda mniej więcej tak, jak na poniższym wykresie.
Na rysunku powyżej widać, jak kształtują się poziomy pozwoleń w poszczególnych latach – czerwona linia – podane w mln ton (to ile dostaje Polska dla energetyki (zawodowej) i ile może sprzedać na aukcjach). Ten poziom nie spada całkowicie liniowo w całym zakresie, bo zgodnie z porozumieniami obniża się o 1,74 % rocznie do 2020 a potem do 2030 bardziej agresywnie o 2,2 %. Pokazuje to ilość pozwoleń emisyjnych CO2 za które trzeba zapłacić (jeśli jest się producentem – gra jest wiec zabawą o sumie zerowej – Polska niby dostaje (miliardy) ale płacą za to (te same miliardy) polskie elektrownie). Na górze jest orientacyjna emisja w chwili obecnej, ale zakładamy ze Polska modernizując swoją energetykę dokładnie wyprodukuje tyle CO2 na ile ma pozwoleń. Zakładam też że konsumpcja energii w Polsce nie będzie rosła tylko dalej będzie utrzymywała się na obecnym poziomie – jeśli jednak będziemy produkować więcej – to warianty będą znacznie bardziej pesymistyczne) Poniżej widać dwie krzywe pokazujące na ile mamy pozwoleń tzw. darmowych (dziś derogacje, jutro nowe 40 %) za które nie trzeba płacić. Warto zwrócić uwagę że pojęcie np. 40 % darmowych uprawnień – niekoniecznie wygląda w rzeczywistości jak byśmy sobie to wyobrażali (najprostsze rozumienie to 40 % darmo co rok). Otóż w obecnym okresie, gdzie mamy derogacje (to darmowe pozwolenia, ale takie trochę mniej darmowe bo w zamian za wydatki na inwestycje) wcale tak nie było. Praktyczna realizacja za darmo oznaczała ok 70 % na początku i spadek do zera w 2020. Tak wiec derogacje (lub pewnie też i nowe darmowe pozwolenia) oznaczają coś w rodzaju tunelu, który pozwala się stopniowo dostosować do zaostrzonych wymagań (i mocno inwestować).
Na rysunku powyżej po 2020 są dwie kolorowe linie – jedna zakłada że co roku dostaniemy 40 % darmo (po równo) druga (fiolet) ze znowu na początek będzie to ok 70 % a potem będzie liniowo zjeżdżać w dół). Nie wiadomo jak dokładnie będzie wyglądało samo przejście 2020-2021 – byłbym bardzo wdzięczny np. odpowiednim Ministerstwom za symulacje, bo tak czytając na dziś to mamy kolejne okresy i kolejne limity i kolejne darmowe pozwolenia, ale niejasne ile w każdym roku. Nie ukrywam że mocno uprościłem problem i przydzieliłem wszystkie darmowe energetyce zawodowej bez ciepłownictwa (ale proszę ciepłowników o wybaczenie wiedząc, że w rzeczywistości będzie nieco inaczej).
Pytanie ile oczywiście będzie to elektrownie kosztować. Nie wolno chyba używać propagandowych stwierdzeń np. że Polska uzyskała pozwolenia warte 90 mld zł bo nic nie uzyskała w formie pieniężnej a jedynie mechanizm że polskie przedsiębiorstwa muszą to zapłacić (jeśli już to rodzaj podatku).
Oczywiście klucz problemu leży w przewidzeniu ile będą kosztować pozwolenia emisyjne na wolnym rynku (na aukcjach – nieprzewidywalne) ale można zrobić np. dwa scenariusze (dobry dla nas i dobry dla lobbystów). Wyniki dla łatwości czytania na wykresach o jednakowej skali.
Na osi Y – miliony Euro
Widać też jak na dłoni – co jest głównym problemem. Tak naprawdę nasze obciążenia będą zdeterminowane ceną pozwoleń CO2 na wolnym (?) rynku europejskim. Strony zielonej energii będą ciągnęły te pozwolenia jak najwyżej w górę (stąd te koncepcje backloadingu i wycofywania części pozwoleń jeśli jest ich na rynku za dużo i cena za niska). Warto pamiętać że lobby zielone jest za ceną 30 Euro/tonę jako minimalna (2020-2030) a tak naprawdę chciałoby ją dociągnąć w niebotyczne okolice 100 Euro za tonę. Ścieżka jaka prezentowana jest po prawej stronie jest też bliska temu co symulują fragmentaryczne wyliczenia rządowe – oficjalnie zakładane jest że kurs pozwoleń EUA osiągnie 27 euro za tonę po 2021. Z drugiej strony – dotychczasowe doświadczenia rynku wskazują, że ceny CO2 nie osiągają wysokich pułapów (zwykle pozwoleń jest za dużo i pikują one w dół).
Ciekawa jest też przybliżona analiza gdzie polska energetyka będzie płacić za CO2. Zrealizowanie scenariuszy jak powyżej wymaga bowiem ogromnych inwestycji (w końcu redukcji CO2 do 2030). Realistycznie może być to tylko w przypadku dalszego zwiększania inwestycji w OZE (pewnie do max możliwości 25-27 %, budowie elektrowni jądrowej 3000 MW do 2030 i dalszej modernizacji elektrowni węglowych). Może wiec zostawić tak jak jest i tylko kupować pozwolenia ? Jeśli tych elektrowni nie zmodernizujemy i nie zmniejszymy emisji CO2 (zostaniemy na poziomie jak dziś) to będziemy płacić jak poniżej (ścieżka cenowa CO2 7-15-30 euro za tonę i darmowe pozwolenia spadające do zera w 2030). Na osi oczywiście dalej miliony Euro i oś analogiczna jak powyżej wiec można zobaczyć różnicę)
Jestem jednak przekonany ze taki wariant nie będzie miał miejsca i inwestycje nastąpią. To jednak kosztuje i w najprostszej i najbardziej korzystnej dla naszych kieszeni, zwiększy cenę energii o jakieś 100 zł/MWh (minimum) . Do tego trzeba dodać koszty CO2 w wariantach różnych ścieżek cenowych –
Jeśli emisja CO2 za tonę kosztuje… to cena energii elektrycznej (rynek hurtowy) drożeje w 2030 odpowiednio jak poniżej (tylko z powodu CO2, do tego jeszcze trzeba dodać te 100 zł jako koszt inwestycji)
CO2 7 Euro/tona 16 zł /MWh
30 Euro/tona 70 zł /MWh
100 Euro/tona 232 zł /MWh
(dla porównania dziś rynek hurtowy to 170 – 200 zł/MWh) , a wiec środkowy (zakładany scenariusz to dodatkowe 70 (CO2) + 100 (inwestycje) ) czyli 2 x więcej
Może wiec jednak nie inwestować i jechać tak jak mamy – wtedy niestety emitujemy cały czas tyle samo CO2 i musimy płacić dodatkowo (wariantowo)
7 Euro/tona 42 zł /MWh
30 Euro/tona 105 zł /MWh
100 Euro/tona 345 zł /MWh
Trudno tu sobie też wyobrazić żeby nie trzeba było dokładać dodatkowego składnika za inwestycje (pewnie mniejsze ale choćby odtworzeniowe).
Warianty jak widać są mocno zbilansowane i przypominają powiedzenie z dawnych lat „jak nie kijem to pałką” – niezależnie czy się modernizujemy czy nie – zawsze koszty będą duże – no chyba że cały system ETS dalej będzie rozwijał się sprzecznie z założeniami i trzymał niską cenę CO2 (wtedy nie mamy problemów).
Widać też że w szumie informacyjnym każda strona ma swoje racje. Wystarczy wykonać symulacje według pewnych założeń i otrzymuje się wynik na jakim nam zależy. Niestety jednak czasami optymistyczne rządowe wyliczenia są niespójne, bo jeśli chwalimy się „darmową” wartością wyliczonych uprawnień po cenie ok 30 EUR/tonę to jednak sumarycznie dopłacać do interesu będziemy dużo. Kto ma rację – zależy od lepszego prognozowania przyszłości. Również całkiem prawdopodobne jest to, że cały system ETS runie i nie będzie to aktualne po 2020. W końcu także w 1808 w Bajonnie, nikt nie mógł przewidzieć sromotnego końca „Boga Wojny” i że podpisujemy coś co nas finansowo załatwi.