Jackiewicz: Jak Warszawa (nie) lobbuje za przemysłem w Brukseli

24 lutego 2015, 08:31 Energetyka

KOMENTARZ

Dawid Jackiewicz

Poseł do Parlamentu Europejskiego, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR)

Członek Komisji PE ds. przemysłu, energetyki i badań naukowych (ITRE)

Sukces lobbystów reprezentujących stowarzyszenia producentów polskich w kwestii nałożenia ceł antydumpingowych na importowane truskawki z Chin nie powinien przesłaniać szarej rzeczywistości – polski lobbing jest rozproszony, spóźniony i nie koordynowany z rządem.

Rachunek strat, spowodowany słabą aktywnością polskiego lobbingu w procesie kształtowania prawa europejskiego, jest ogromny. Brak polskich inicjatyw w Komisji Europejskiej w sprawie rezerwy stabilności rynkowej ETS, co doprowadziło do jej ustanowienia, uderzy w takie państwa, jak nasze –  uzależnione od jednego, silnie emisyjnego surowca. Ten ostatni przypadek to czyste gospodarcze kuriozum, nowy „podatek” narzucony na kraje, których gospodarka i tak osłabiana była przez ceny praw do emisji dwutlenku węgla. Rezerwa, pochłaniająca nadmiar praw do emisji jednostek dwutlenku węgla z rynku w przypadku, gdy ich cena jest zbyt niska, miała wedle idei Komisji zapobiegać osłabieniu gotowości przemysłu do realizowania założeń unijnej polityki klimatyczno-energetycznej, ale w praktyce ingerowała w rynek handlu tymi kwotami. Polski głos, jakby nie patrzeć-kraju najsilniej zainteresowanego tymi regulacjami, nigdy nie wybrzmiał. No chyba, żeby uznać za niego wizytę przedstawiciela rządu w Parlamencie Europejskim w… przeddzień głosowania (!).

Więzy partyjne zamiast sieciowych i narodowych

W ogólnych problemach pakietu klimatycznego europosłowie polscy z PiS nie mogli liczyć na informację polskiego rządu w sprawie narodowej strategii. Można było odnieść wrażenie że model rywalizacji politycznej z kraju przenosił się na rywalizację między frakcjami Parlamentu Europejskiego.

Nie otrzymywaliśmy stanowisk negocjacyjnych, informacji eksperckich, a o ogólnych wytycznych rządu RP dowiadywaliśmy się od brytyjskich kolegów z frakcji EKR, którzy sprawują obecnie władze w swoim kraju. Ci bowiem, niezależnie od partyjnej legitymacji, dostawali sążniste analizy od przedstawicieli swojej dyplomacji – nie dość, że szczegółowo opisujące stanowisko Wielkiej Brytanii, to relacjonujące postawy innych państw członkowskich. Propozycje Komisji Europejskiej (legislacyjne oraz dokumenty programowe jak np. zielone księgi) są opatrywane komentarzem odpowiedniego ministerstwa niemalże natychmiast, po tym kiedy oficjalnie otrzymują je europosłowie. Komentarz ten zawiera krótką charakterystykę aktu prawnego oraz definiuje najważniejsze dla Wielkiej Brytanii interesy ofensywne (jak dokument ulepszyć i zniwelować jego braki) oraz defensywne (jakie propozycje Komisji są absolutnie nie do przyjęcia). Warto tutaj podkreślić, że stanowisko rządowe wysyłane jest do wszystkich brytyjskich europosłów obojętnie czy należą oni do będącej obecnie u sterów władzy partii konserwatywnej, opozycyjnej partii pracy czy też eurosceptycznej partii UKIP Nigela Farage’a.

Jak taki system działa u nas? Często jest tak, że rząd RP – po ogłoszeniu propozycji przez Komisję Europejską – po prostu nie ma stanowiska. Nie wiadomo z czego to wynika, bo im wcześniej zdefiniuje się swój interes w UE, tym większe szanse na jego skuteczną obronę. Próby posłów do PE uzyskania od rządu RP stanowiska w konkretnych sprawach spełzają w większości przypadków na niczym. Jeśli już takowe stanowisko istnieje, dostęp do niego jest limitowany i ograniczony najczęściej do wąskiego grona europosłów PO-PSL. W rezultacie bardzo często, jako przedstawiciele opozycji, co myśli nasz rząd na dany temat dowiadujemy się od naszych brytyjskich kolegów, którzy przekazują nam swoje notatki np. z posiedzeń tzw. COREPER-u (ciało, które grupuje ambasadorów państw członkowskich przy UE oraz ich zastępców) oraz grup roboczych funkcjonujących w ramach Rady UE (organ przedstawicielski państw członkowskich), gdzie Polska musi na konkretny temat się wypowiedzieć. W jakim świetle stawia nas to przed naszymi brytyjskimi partnerami możecie sobie Państwo wyobrazić. Próżno dodawać, że notatek z posiedzeń COREPER-u przygotowanych przez stronę polską żaden poseł opozycji nie uświadczy.

Taki styl uprawiania polityki deprecjonuje znaczenie Polski na arenie unijnej. Chaotyczność działań rządu RP skutkuje tym, że część europosłów zamiast solidarnie bronić naszego interesu skazana jest na ciągłe domyślanie się jak dokładnie go zdefiniować. Redukuje to aktywność Polski i Polaków w UE do ciągłego gaszenia pożarów, których z łatwością można by uniknąć gdyby usprawnić komunikację na linii rząd RP – europosłowie. Odbywa się to zazwyczaj poprzez zgłaszanie kluczowych z punktu widzenia Polski poprawek na ostatnim możliwym etapie proceduralnym, czyli na sesji plenarnej PE, kiedy w zasadzie wszystko jest już przesądzone a szanse na zmianę unijnego prawa – niewielkie. W rezultacie naszą strategię w Unii daje się streścić Mickiewiczowskim „Ja z synowcem na czele i – jakoś to będzie !” Funkcjonująca w polskiej historii tradycja pospolitego ruszenia jest żywa również dziś. Jednakże, nie tak powinno prowadzić się politykę w Unii…

Branże słabe i spóźnione

Paradoksalnie ws. pakietu klimatycznego najsilniejszym strumieniem wiedzy i informacji polskiego lobbingu były ekspertyzy (o różnym stopniu wiarygodności) ruchów ekologicznych i NGO-sów działających w Brukseli. Ochrona środowiska co prawda wskazywana jest przez większość podmiotów z Polski jako główny obszar zainteresowania, ale chciało by się przy tej i innych sprawach usłyszeć głos polskiego przemysłu. Wśród zarejestrowanych firm prowadzących lobbing w Brukseli znajdują się polskie firmy: PGE, PGNiGE, ENEA, PKP i organizacje gospodarcze, ale ich działalność jest ledwie widoczna. Badania Eurolob wykazały, że jedynie 4,7 proc. polskich organizacji dysponuje budżetem na działania lobbistyczne 1 do 5 mln euro (przy 34 proc. organizacji niemieckich, 30,4 proc. francuskich, 23 brytyjskich). Konsekwencją jest wchodzenie do gry w późnych etapach unijnego procesu legislacyjnego i politycznego: przy przystosowywaniu prawa krajowego do prawa unijnego i jego wdrażaniu i rachityczne próby lobbingu nie popartego przekonywującymi analizami. W trakcie moje pracy w Europarlamencie spotkałem się z jedną próbą lobbingu polskiej firmy. Dotyczyła ona negocjacji o utworzeniu transatlantyckiej strefy wolnego handlu (TTIP). W trakcie spotkania większość informacji dotyczyła niekorzystnych skutków traktatu dla sektora usług i dla naszego – rodzimego przemysłu. Brakowało jednak szerszego spojrzenia które pozwalałoby budować koalicje ponadnarodowe i poszukiwać koalicji Państw i podmiotów znajdujących się w podobnej sytuacji. Dzisiaj takie działania są podstawowym warunkiem skutecznego zabiegania o interesy rodzimego przemysłu. Taki rodzaj lobbingu grup interesu mógłby dodatkowo wspomagać spójność polityk Unii i niwelować „deficyt demokracji” otwierając struktury Unii na spojrzenie grup konsumenckich i stowarzyszeń biznesu. Polskie branże działają tu za późno, za słabo.

Lobbing utajniony

W badaniach Eurolab za najważniejsze w skutecznych działaniach lobbingu w Unii uznano udział w komisjach i grupach eksperckich (86 proc.), ale za niewiele mnie użyteczne (78%) wskazano na  mobilizowanie opinii publicznej i mediów. Francja w nieprawdopodobnej próbie ocalenia swoich producentów winniczka potrafiła rozpętać medialną kampanię o uznanie zapisów, które definiują te ślimaki jako rybę (!). Francuscy producenci mogą dzięki tej szeroko zakrojonej akcji otrzymywać dotacje do produkcji. Dziś gorącym tematem mediów Starej Unii jest Transatlantyckie Porozumienie Handlowo-Inwestycyjne – TTIP. Traktat niesie wiele szans i zagrożeń, ale w polskich mediach próżno szukać jakichkolwiek argumentów strony rządowej, więc kierunek polskiego lobbingu, szczególnie branży energetycznej, części samochodowych, chemicznej pozostaje równie tajny. W trakcie prac nad zaleceniami Parlamentu Europejskiego dla Komisji w sprawie negocjacji traktatu, nie otrzymaliśmy od strony rządowej jakichkolwiek analiz i ekspertyz. Nie odbyły się żadne konsultacje z przedstawicielami rządu, cisza trwa.

Spójrzmy zatem, jak wygląda polska polityka europejska wobec toczących się właśnie negocjacji w sprawie TTIP i jej ewentualnego wpływu na polski sektor energochłonny. Od dawna wyraża on swoje obawy, że eksport produktów tego sektora (np. nawozy) z USA do krajów UE, w tym Polski, przyniesie dramatyczne obniżenie rentowności produkcji w naszym kraju. Firmy ulokowane w USA (nie tylko firmy amerykańskie, ale też filie zachodnioeuropejskich koncernów energetycznych) nie dość, że korzystają z tanich źródeł energii to jeszcze nie muszą przestrzegać drastycznych przepisów polityki klimatycznej, co przyczynia się do możliwości taniego eksportu produkowanych przez nich dóbr. Firmy polskie są na razie za małe i za słabe, aby przenieść część swojej produkcji za ocean. Dodatkowo naszą sytuację pogarsza wynegocjowany kilka lat temu przez rząd RP tragiczny kontrakt skazujący je na dostawy drogiego gazu z Rosji. Co w tej sytuacji robią polskie władze? Absolutnie nic! W rezultacie, europosłowie nie otrzymują analiz, aby skutecznie bronić interesu naszego przemysłu energochłonnego na forum Parlamentu Europejskiego. Nie otrzymują żadnych twardych danych mówiących o tym, ile miejsc pracy zostałoby w Polsce zlikwidowanych wskutek liberalizacji handlu produktami sektora energochłonnego pomiędzy USA i UE. Nie otrzymują informacji o ile spadłaby produkcja w tym sektorze w naszym kraju i jaki wpływ miałoby to na nasze PKB. Współpraca rządu z parlamentarzystami może zwiększyć siłę naszego oddziaływania, w polityce europejskiej powinniśmy działać razem. Trudno uwierzyć, że rząd, nie dysponując takimi wyliczeniami, chce skutecznie zabiegać o interesy polskiego sektora energochłonnego w UE. Dane takie powinny być podstawą do dyskusji dla każdego polskiego europosła, który prowadzi rozmowy na ten temat z przedstawicielami innych krajów.

Jeśli doda się do tego widoczną gołym okiem tendencję rządów Platformy Obywatelskiej do płynięcia w głównym nurcie i „nie wychylania się” na arenie europejskiej a także ich miałkość ideową i niejasne priorytety w polityce międzynarodowej, to ogół tworzy atmosferę wyjątkowo niesprzyjającą skutecznemu lobbingowi, którego wymogiem są wyraźnie sprecyzowane interesy i wartości.

Nowa perspektywa

Nastawienie obecnych władz do dialogu, którego pewną formą jest lobbing, pokazuje sytuacja komisji trójstronnej, która jak zgodnie twierdzą jej przedstawiciele niepubliczni – pracodawcy i związki, od lat jest fikcją porozumienia, a stała się jedynie forum ogłaszania przez rząd swoich pomysłów. W kraju ten brak otwartości rządu rekompensuje przychylność mediów, na arenie międzynarodowej nie możemy na to liczyć. Pozostaje wierzyć w szczęście.

Sam wolę liczyć na zmianę. Rząd RP musi wesprzeć lobbing branżowy odpowiednim zapleczem wiedzy, uporządkować strategię rozwoju najważniejszych sektorów gospodarki, długofalową i skupioną na interesie publicznym. Wtedy będziemy wiedzieli w jakich dziedzinach musimy postawić naszą narodową rację ponad komfort płynięcia w głównym nurcie i nie przeszkadzania sąsiadów jakimiś zachciankami. Rząd musi też przestać obawiać się lobbingu, a raczej otoczyć go wsparciem logistycznym, bo jego działania zsynchronizowane ze strategią rozwoju państwa znacznie wzmocnią pozycję Polski na arenie europejskiej. Musimy zabiegać o interesy polskiej gospodarki na samym początku ścieżki legislacyjnej, już w momencie, w którym ogłaszane są zagadnienia, którymi będzie zajmować się Komisja Europejska. Wczesne i skoordynowane działanie zwiększa szanse na sukces. W przeciwnym wypadku sytuacja będzie wyglądała tak jak wygląda obecnie. W najlepszym wypadku rząd wywalczy jedynie okres przejściowy, czyli opóźnienie obowiązywania niekorzystnych rozwiązań.