Jakóbik: Baltic Pipe miał burzyć status quo. Ugruntował je Nord Stream

9 października 2014, 09:17 Energetyka

KOMENTARZ

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Były Premier RP Leszek Miller po raz kolejny broni decyzji swojego rządu o rezygnacji z gazociągu do Norwegii. Robi to w odpowiedzi na publikację Gazety Wyborczej, która wskazuje, że Ukraińcy sprowadzają gaz z Norwegii po cenach niższych, niż Polacy z Rosji.

Zdaniem Millera realizacja Baltic Pipe dałaby Polsce nadwyżkę gazu ziemnego. – Norwegowie chcieli, aby PGNiG importowało minimum 8 mld metrów sześciennych, co było warunkiem opłacalności całego przedsięwzięcia. Dla Polski, razem z dostawami rosyjskimi i krajowymi, było to zdecydowanie za dużo tym bardziej, że cena gazu miała być wyższa o 30 procent od paliwa rosyjskiego, a za niewykorzystany gaz i tak trzeba byłoby zapłacić, w myśl zasady take or pay. Stanęło na zakupach wynoszących 5 mld metrów sześciennych – utrzymuje polityk.

Jeśli patrzeć na energetykę jak na zatrzymaną klatkę filmu, to rzeczywiście w momencie, o którym pisze były premier okoliczności nie sprzyjały budowie rury do Norwegii. Gdyby dostawy z Rosji nie zostały zmniejszone, Polacy mieliby na swoim rynku nadmiar gazu. Jednak to właśnie rząd Leszka Millera zdołał obniżyć wolumen dostaw z Rosji. – Dopiero długie rokowania prowadzone przez wicepremiera Marka Pola z rządem rosyjskim przyniosły efekty. W ich wyniku dostosowano dostawy do rzeczywistych potrzeb zmniejszając ilość zakontraktowanego paliwa o 27 procent i oszczędzając tym samym w kasie państwa około 5 mld dolarów – pisze Miller. Ile oszczędzilibyśmy, gdyby naszą kartą przetargową w negocjacjach była umowa ze Statoilem? O ile taniej kupowalibyśmy gaz ogółem, gdybyśmy zsumowali wydatki na wolumeny z Rosji i Norwegii? Łatwo krytykować polityków Akcji Wyborczej Solidarność z perspektywy ponad dekady. Jeżeli jednak przyjąć taki przedział czasowy, jako podstawę do planowania wielkich inwestycji jak Baltic Pipe, to należy ocenić, że dziś rura ta zwróciłaby się Polakom z nadwyżką.

Należy przypomnieć, że 20 dolarów na tysiąc metrów sześciennych gazu ziemnego z ceny oferowanej przez Norwegów stanowił polski wkład finansowy w budowę rury. Poza tym, gdyby na początku poprzedniej dekady powstał Baltic Pipe, Rosjanie nie zbudowaliby Nord Stream, który jest obecnie narzędziem szachowania krajów tranzytowych jak Ukraina, ale długoterminowo – przy sprzyjających warunkach w Brukseli – w połączeniu z gazociągami OPAL, Gazelle i South Stream może otoczyć gazową kurtyną cały region Europy Środkowo-Wschodniej. Gazociąg Północny nie powstałby, jeśli rząd Millera nie zarządziłby rewolucji w polityce energetycznej zaplanowanej przez Buzka i nie skasował Baltic Pipe oraz zobowiązania Rosjan do zwiększenia tranzytu gazu przez Polskę przy użyciu drugiej nitki Jamału. Ponadto, co sugeruje dr Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych, na duńskim końcu Baltic Pipe mógłby powstać nasz terminal LNG, który wykorzystywalibyśmy wraz ze Skandynawami w sposób bardziej efektywny i opłacalny.

To właśnie porzucenie Baltic Pipe oraz zgoda na rezygnację z drugiej, równoległej nitki Gazociągu Jamalskiego przez rząd Leszka Millera stworzył grunt pod budowę Gazociągu Północnego. Logika rządu Jerzego Buzka zakładała kwestionowanie status quo, ekipa Millera je ugruntowała doprowadzając do budowy Nord Stream. Efektu dopełniły późniejsze losy umowy gazowej z casusem ministra gospodarki Waldemara Pawlaka, którego w negocjacjach z Gazpromem musiała hamować Komisja Europejska w obronie polskiego interesu oraz pierwszego rządu premiera Donalda Tuska, który opóźnił rozpoczęcie budowy gazoportu, aż do czasów ministra skarbu państwa Mikołaja Budzanowskiego, który reanimował projekt zatrzymany po rządach Prawa i Sprawiedliwości. Więcej ciekawych informacji pojawi się w publikacji, o której nie mogę na razie więcej napisać.

Podsumowując, spójrzmy na obecne realia. Polacy sprowadzają już gaz z Zachodu przez rewers na Jamale, którego nie wynegocjował bynajmniej rząd Leszka Millera. Tańszy surowiec sprowadzają niezależni odbiorcy. W czasie, gdy bezpieczeństwo dostaw rzekomo zagwarantowane przez umowę gazową z Rosją zostało podważone, po tym jak Rosjanie jednostronnie zmniejszyli dostawy dla PGNiG, nasza firma nie mogła po prostu zrezygnować z nierzetelnego dostawcy. Jest związana wspomnianą przez Leszka Millera klauzulą take or pay (TOP) i musi kupować minimum 85 procent wolumenu przewidzianego w umowie. Posiadając Baltic Pipe, z mniejszym TOP, Polacy – tak jak Ukraińcy – mogliby sięgnąć po gaz Statoila oraz innych firm handlujących nim na giełdzie. Przez obecne uwiązanie naszej głównej firmy gazowej kontraktem długoterminowym (KDT) z Gazpromem, cena gazu w Polsce i Niemczech, nie tylko na spocie ale także w KDT-ach różni się na naszą niekorzyść. Nie ma Baltic Pipe, jest za to Nord Stream i nierozwiązane problemy polskiego sektora gazowego.