Jakóbik: Mecz z Norwegią o gaz dla Polski. Odpowiedź PGNiG na Nord Stream 2

25 stycznia 2016, 06:15 Energetyka

KOMENTARZ

Wojciech Jakóbik

Redaktor naczelny BiznesAlert.pl

Podczas gdy polscy piłkarze ręczni walczyli na stadionie w Krakowie z reprezentacją Norwegii, na lożach honorowych trybuny odbywał się inny mecz. Chociaż nasi zawodnicy przegrali bój z Norwegami, polskie PGNiG walczy dalej o gazociąg norweski. Wygrana w tym meczu może dać Polsce alternatywne źródło gazu, o którym zapomnieliśmy na 15 lat.

Polacy z PGNiG posiadają już umowę z Gazpromem. Indeksowany do ceny ropy naftowej kontrakt opiewa na około 10 mld m3 rocznie, z czego prawie 80 procent jest objęte klauzulą take or pay, zmuszającą nas do opłacania tej części niezależnie od potrzeb. Umowa konserwuje polski rynek i rezerwuje go dla około 8 mld m3 surowca z Rosji. W 2015 roku 4,5 mld m3 wydobyliśmy z własnych złóż, a resztę, 2,5 mld m3 sprowadziliśmy przez rewers na Gazociągu Jamalskim z giełdy niemieckiej. To źródło dywersyfikacji, może być przynajmniej w teorii zagrożone przez rozbudowę gazociągu Nord Stream przez Rosjan, Niemców i inne nacje zaangażowane w projekt, dlatego Polacy musieli zainterweniować w Komisji Europejskiej.

Grafika: Net4Gas

Grafika: Net4Gas

Z punktu widzenia rynkowego i geopolitycznego przełomem byłaby budowa gazociągu do Norwegii. Dawałby stabilne dostawy po cenie konkurencyjnej do rosyjskiej oferty, niższej od dostaw w formie skroplonej. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo PGN.WA zamierza powrócić do planów budowy gazociągu, który umożliwiłby sprowadzanie gazu ze złóż na Morzu Północnym, poinformował agencję Reutera w grudniu pełniący obowiązki prezesa Piotr Woźniak.

We wrześniu 2001, gdy Woźniak był wiceprezesem PGNiG, spółka podpisała z grupą norweskich firm umowę na dostawy do Polski nowym gazociągiem 74 miliardów metrów sześciennych gazu ziemnego w latach 2008-2024. Ostatecznie umowa nie weszła w życie. „Powinniśmy podążać za modelem charakterystycznym dla państw zachodnich, jeśli chodzi o źródła i kierunki dostaw. Należy wrócić do pomysłu budowy rurociągu, którym moglibyśmy sprowadzać gaz ze złóż na Morzu Północnym” – powiedział.

W koncepcji, którą wspiera Piotr Woźniak, nie ma miejsca na nowe gazociągi tranzytowe z Rosji, przez Polskę do Europy. Stoi na stanowisku, że żadne zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu do Europy nie było i nie jest w naszym interesie. Jak pytał retorycznie w rozmowie z BiznesAlert.pl: „Czy chcemy być tranzytowym krajem dla rosyjskiego gazu ze wszystkimi tego konsekwencjami?” Warto od razu zaznaczyć, że według analityków stawki tranzytowe wynegocjowane przez Polskę są niepokojąco niskie i nie stanowią ważnego źródła dochodów do budżetu, jak jest to w przypadku Ukrainy, bezpośrednio zagrożonej przez rozbudowę gazociągu Nord Stream, która może pozwolić na pominięcie jej w tranzycie. Niezależnie od tego Polska musi szukać nowych sposobów na zmniejszenie zależności od rosyjskiego gazu, aby nawet w sytuacji, gdy powstanie Nord Stream 2, mieć bezpieczeństwo energetyczne. W ten sposób zneutralizowalibyśmy w pełni wpływ tego projektu na rozwój naszego rynku gazu.

Kiedy podniosłem ten argument w Radio Szczecin, jeden ze słuchaczy zarzucił mi i Polakom szukającym źródeł dywersyfikacji „machanie szabelką”. Określiłbym to jednak jako „machanie kontraktem” przed oczami delegacji Gazpromu, z którym w 2022 roku podpiszemy prawdopodobnie nową umowę gazową. Posiadając wachlarz alternatyw, wynegocjujemy niższe take or pay i lepszą cenę.

Nord Stream 2 jest zagrożeniem dla Polski. Wywrze presję na Komisję Europejską, aby zwolniła infrastrukturę niemiecką z ograniczeń liberalizacyjnych trzeciego pakietu energetycznego, co pozwoli na monopol Gazpromu na przepustowość tamtejszych gazociągów, w tym OPAL, co zagrozi drożności rewersu na Jamale. Nord Stream 2 zarezerwuje dla Gazpromu rynek, z którego Polska w coraz większym stopniu czerpie alternatywne dostawy gazu. Będzie to istotna przeszkoda dla rozwoju rynku Europy Środkowo-Wschodniej, co wskazują Polacy i inne nacje starające się o decyzję Rady Europejskiej blokującą lub opóźniającą budowę nowych nitek Nord Stream.

PGNiG chce wrócić do dostaw gazu z Norwegii. Prezes Woźniak prowadził na ten temat rozmowy w Krakowie, a należy przypomnieć, że to za jego prezesury w 2001 roku po ponadrocznych negocjacjach podpisano umowę na dostawy od Statoil. Kontrakt wzbudził falę krytyki. – Krytykom kontraktu norweskiego nie chodziło o jakiekolwiek warunki dostaw gazu z importu, chociaż zręcznie narzucili w mediach, jak widać do dziś, ton dyskusji o kosztach i wolumenach. Za pomocą argumentów ceny i ilości zwalczali natomiast zaciekle systemową zmianę kierunku dostaw, która eliminowałaby wpływy Federacji Rosyjskiej na naszą energetykę i bezpieczeństwo energetyczne, a w dalszej konsekwencji politykę zagraniczną – ocenia nasze źródło.

Według informacji BiznesAlert.pl wynegocjowana wówczas cena była porównywalna do oferowanej przez Rosjan, a gaz z Norwegii miał większą wartość opałową. Rocznie kontrakt miał zapewnić 5 mld m3 norweskiego surowca. Dostawy miały być świadczone przez gazociąg, co miało uczynić z Polski regionalny punkt dystrybucji gazu. – Dzięki stałemu połączeniu gazociągowemu z Morzem Norweskim spełnione byłyby w Polsce wszystkie warunki do utworzenia pierwszego  prawdziwego hubu gazowego. Warunki konkurencji w sektorze i bezpieczeństwo dostaw na nasz rynek wzrosłyby znacznie, a Nord Stream nie mógłby w tak dużym stopniu przejmować funkcji gazociągów „Braterstwo” (przez Słowację) i „Jamał” (przez Polskę) do swobodnego odcinania dostaw na Ukrainę, Słowację i do Polski – wskazuje mój rozmówca.

Jeżeli konsorcjum Nord Stream 2 uda się dostosować projekt do wymogów Komisji Europejskiej, będzie można nadal go blokować w Radzie Europejskiej. Nasze źródła w Brukseli przekonują, że blokada jest wciąż możliwa, a polski głos w tej sprawie jest uważnie słuchany. Z różnych pobudek przeciwko projektowi protestują kraje Grupy Wyszehradzkiej, nie licząc Czech, które mogą dostawać gaz z Nord Stream 2, kraje bałtyckie i Rumunia.

Budowa gazociągu do złóż Morza Norweskiego, mogłaby zapewnić części tych państw nowe źródło surowca, na warunkach konkurencyjnych do oferowanych przez Rosjan. Dostawy odbywałyby się przez Polskę, z korzyścią dla budżetu, jeżeli uzyskalibyśmy atrakcyjne opłaty tranzytowe. Inwestycja norweska mogłaby być zatem punktem przetargowy w relacjach z partnerami w regionie. Scenariusz hurraoptymistyczny zakłada trzęsienie ziemi w relacjach gazowych z Rosjanami. Posiadając gazociąg norweski o przepustowości ok. 5 mld m3 rocznie i gazoport na 5 mld m3 rocznie, moglibyśmy całość zapotrzebowania na import gazu realizować za pomocą tej infrastruktury, rezygnując w stu procentach z dostaw od rosyjskiego Gazpromu. Wten sposób wykorzystalibyśmy zarówno terminal LNG, co jest ważne dla jego rentowności, jak i nowy gazociąg. Wizja takiego rozwoju akcji, mogłaby przesądzić też o korzystnych warunkach nowej umowy od 2023 roku. Byłby to przykład aktywnej, a nie reaktywnej polityki energetycznej. Polacy zamiast reagować na fakty dokonane Rosjan, zaczęliby sami je tworzyć.

PGNiG wybiega w przyszłość i chce sięgnąć po cały łańcuch dostaw. Inwestuje już w norweskie złoża. W zeszłym tygodniu PGNiG Upstream International (PGNiG UI), spółka należąca do Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa SA, otrzymała w ramach rundy koncesyjnej APA 2015, udziały w 4 koncesjach poszukiwawczo-wydobywczych, w tym w jednej, jako operator. Dwie z pozyskanych koncesji (PL838 i PL839) zlokalizowanych jest na Morzu Norweskim, pozostałe na Morzu Północnym (PL813) oraz na Morzu Barentsa (PL850).

Chociaż piłkarze ręczni z Polski przegrali mecz z dzielnie walczącymi Norwegami, mecz o dostawy gazu do naszego kraju trwa. PGNiG zdobywa kolejne punkty.