KOMENTARZ
Wojciech Jakóbik
Redaktor naczelny BiznesAlert.pl
Zestrzelenie rosyjskiego samolotu Su-24 przez Turków było okazją do festiwalu oskarżeń USA i Rosji o to, kto jest odpowiedzialny za sukcesy Państwa Islamskiego i kto najskuteczniej z nim walczy. Mocarstwa obrzucają się winą za utrzymujący się przemyt ropy naftowej ze złóż zajętych przez terrorystów.
Amerykański i rosyjski wywiad przerzucają się danymi na ten temat. Chociaż Rosjanie twierdzą, że w handel krwawą ropą terrorystów jest zaangażowana nawet rodzina prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, według USA to kłamstwo. Departament Stanu USA przyznaje, że nieszczelność tureckiej granicy oraz niestabilność w kraju pozwalają na przemyt ropy. Zysków z tego tytułu nie czerpie jednak Ankara. Według Amerykanów głównym handlarzem ropą Państwa Islamskiego jest Baszar al-Asad, prezydent Syrii i sojusznik Władimira Putina. Republikańscy senatorzy mają zastrzeżenia do tej wersji. Obserwatorzy sytuacji na Bliskim Wschodzie wskazują, że nie można przymykać oczu na to, że Turcja wykorzystuje pretekst, jaki daje walka z terroryzmem, do rozprawienia się z opozycją i mniejszością kurdyjską. Być może nie chce zablokować granic dla przemytników krwawej ropy. Choć rola Turków pozostaje kontrowersyjna, kraj posiadający drugą po amerykańskiej armię w NATO może na razie liczyć na taryfę ulgową. Jednak w handlu krwawą ropą pomagają Asadowi tajemniczy rosyjscy biznesmeni. Jak podaje BiznesAlert.pl, Departament Skarbu USA obłożył sankcjami Georga Haswaniego, posiadającego obywatelstwo rosyjskie mieszkańca Syrii, który był pośrednikiem w handlu surowcem między Państwem Islamskim, a Damaszkiem. Działalność tego typu ludzi ma korzenie prawdopodobnie w czasach głębokiej infiltracji regionu przez rosyjskie służby specjalne.
Chociaż Turcja i Rosja obrzucają się winą za to, że terroryści nadal mają dostęp do światowego rynku ropy, gdzie mogą sprzedawać surowiec przemycony ze złóż zajętych w Iraku i Syrii, to zarówno Ankara, jak i Moskwa, są częściowo odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Moskwa pozwala reżimowi Baszara Asada handlować ropą z Państwem Islamskim, a Turcja przymyka oczy na przemyt ropy przez jej granicę i infrastrukturę naftową. Dzięki temu terroryści bogacą się w petrodolary. Pomimo deklaracji, strony bombardują odpowiednio – opozycję do Asada i mniejszość kurdyjską. Transporty ropy z Państwa Islamskiego zwalczają głównie Amerykanie.
Z informacji przekazanych przez gen. Joe Dunforda, szefa połączonych sztabów sił zbrojnych USA, jego kraj przy wykorzystaniu nalotów bombowych odciął Państwo Islamskie od 43 procent zysków z nielegalnego handlu ropą naftową z terytoriów kontrolowanych przez terrorystów. Główne uderzenia były skierowane przeciwko rafineriom i punktom wydobycia ropy. Następnym etapem ma być atak na cały element łańcucha dostaw, czyli dalsze bombardowanie odwiertów, rafinerii i dostaw cysternami.
Prezydent USA Barack Obama apeluje o zgodną walkę ze wspólnym wrogiem, jakim są terroryści okupujący ziemie Iraku i Syrii. Wezwał on Turcję do deeskalacji napięcia w relacjach z Rosją. Obama ostrzegł, że niesnaski między tymi krajami mogą podminować działania koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu. Amerykański prezydent nie ma jednak złudzeń. Przekonywał, że siły rosyjskie prawdopodobnie nie zaatakują terrorystów, bo są zajęte wspieraniem w walkach z opozycją reżimu Asada.
Tymczasem amerykańska spółka naftowa Pelicourt działająca w punktach zapalnych świata przewiduje, że jeśli Państwo Islamskie nie zostanie szybko unicestwione, może utworzyć stabilne rządy oparte o sprzedaż węglowodorów zajętych w Iraku i Syrii. – To ryzyko budowy nowego narodu przez Państwo Islamskie – ostrzegł Robert Bensch reprezentujący spółkę w rozmowie z OilPrice.com. Twierdzi, że potencjał surowcowy Syrii nie został dotąd w pełni wykorzystany, a bojownicy mogą to zrobić. Przekonywał, że władze w Iraku są zbyt słabe, by samodzielnie pokonać terrorystów.
Z tego powodu Amerykanie zaapelowali do społeczności międzynarodowej o większe zaangażowanie w walkę z Państwem Islamskim. Rzeczywistym celem Rosji i Turcji nie jest usunięcie terrorystów, ale rozegranie przy okazji własnych interesów. Zachodnia koalicja ma natomiast w końcu odciąć ich od krwawej ropy. Do bombardowań na terytorium Syrii zgłosiły się już niemieckie Luftwaffe i brytyjska Royal Air Force. Swój wkład zadeklarowali także Polacy. Chcą wspierać „materiałowo” interwencję koalicji w Syrii.
Waszyngton rozważa zwiększenie zaangażowania sił specjalnych na terenie Syrii. Już teraz działają one na terenach zajętych przez Państwo Islamskie. Amerykanie i Zachód szukają rozwiązań, które pozwolą im rozwiązać problem bez interwencji lądowej, która po wojnach w Afganistanie i Iraku nie będzie miała poparcia społecznego. Lekcją z tamtych konfliktów jest też przekonanie, że wejście żołnierzy nie pomoże zbudować demokratycznego rządu w Damaszku i będzie się wiązało z wieloletnim zaangażowaniem środków.
Walka z Państwem Islamskim to kolejna odsłona rywalizacji największych mocarstw. Tylko niektórym zależy na odcięciu tego quasipaństwa od petrodolarów. To jednak pierwszy krok na rzecz zlikwidowania go. Następne to blokada handlu organami i rekrutacji ochotników w Europie. Czy społeczność międzynarodowa będzie w stanie skutecznie współpracować?