Przywódcy państw świata zgromadzeni na szczycie klimatycznym COP26 w Glasgow nie doszli do przełomowych porozumień w odniesieniu do globalizacji systemu handlu emisjami CO2 jako narzędzia aktywnej polityki ochrony klimatu. Poszło oczywiście o pieniądze.
System handlu emisjami na pełną skalę funkcjonuje jedynie w sektorze elektroenergetycznym Unii Europejskiej. EU ETS każe dopłacać za emisję w cenach ustalonych na rynkach finansowych, na które dodatkowo wpływają mechanizmy ograniczenia podaży w dyspozycji Komisji Europejskiej. Ta presja ma promować transformację energetyczną od źródeł kopalnych ku energetyce odnawialnej.
Szczyt COP26, który trwa w Glasgow, jest między innymi areną dyskusji o globalizacji systemu handlu emisjami. To postulat z porozumienia paryskiego zawartego przez większość krajów świata. Jego realizacja byłaby istotnym sukcesem rozmów o klimacie.
Problem polega na tym, że środki z handlu EU ETS są kierowane do budżetów krajowych i stamtąd powinny teoretycznie trafiać tylko na cele związane z transformacją energetyczną. W praktyce jest różnie i można przytoczyć przykład Polski, która zarobiła w tym systemie miliardy, ale zwykle kierowała te środki do budżetu, by wydawać je na różne cele. Stąd wziął się między innymi postulat znaczenia środków z EU ETS.
Kraje rozwijające domagały się na COP26, aby procent przychodów z globalnego ETS trafiał na ich konto w celu wsparcia ich transformacji energetycznej, a także dostosowania do tych zmian klimatu, które są już nieuchronne. Tak zwany Zielony Fundusz mógłby zgromadzić do biliona dolarów na te cele według szacunków Uniwersytetu Maryland cytowanych przez agencję Bloomberg. Mimo to niezgoda odnośnie do podziału pieniędzy, póki co nie przyniosła rozstrzygnięcia.
Bloomberg/Wojciech Jakóbik