Kardaś: Został osiągnięty prawie idealny efekt sankcji, ale następna zima może być trudna (ROZMOWA)

1 czerwca 2023, 07:35 Bezpieczeństwo

– Rosyjskie przewidywania, że będziemy palić własnymi meblami i siedzieć w domach w kufajkach w zimie nie ziściły się, natomiast bardzo dużo nas to kosztowało. Gdyby Rosjanie zaryzykowali odcięcie tych dostaw, które jeszcze płyną, to sytuacja nadchodzącej zimy może być trudna – mówi Szymon Kardaś, senior policy fellow w think tanku European Council on Foreign Relations, w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Czy przez sytuację handlową z Unią Europejską, Rosja sprzedaje produkty naftowe do innych krajów po wyższej cenie i dzięki temu zarabia więcej?

Szymon Kardaś: Nie, ale wyjaśnić dlaczego tak nie jest musimy rozdzielić dwie kwestie: rynek ropy i rynek gazu.

Zacznijmy od gazu.

Dostawy gazu do Polski i do Europy zaczęła ograniczać sama Rosja. Najpierw był mechanizm rozliczeniowy “gaz za ruble”, który nie wszystkie kraje członkowskie zaakceptowały, w związku z czym Gazprom zaczął wstrzymywać dostawy (m. in. do Polski, Bułgarii, Danii czy Finlandii). Później zaczęły się ograniczenia w przesyle Nord Stream 1, później przesył wstrzymano, aż w końcu akty dywersyjne całkowicie wyłączyły tę infrastrukturę z użycia. Od maja nie ma dostaw gazu przez gazociąg Jamał Europa, ponieważ Rosja objęła sankcjami spółkę Europol Gaz.

Tym sposobem dostawy przez rurociągi  w 2022 roku spadły do 62 mld m sześc. z 145 mld m sześc. w 2021 roku, co było konsekwencją rosyjskich decyzji motywowanych politycznie – przed inwazją poziom zależności od rosyjskiego gazu w Europie wynosił ok 40 procent i Rosjanie myśleli, że ograniczeniem dostaw będą wywierać dodatkową presję.

Tego gazu, który Gazprom sprzedawał odbiorcom europejskim wykorzystując istniejące gazociągi nie można przekierować na inne kierunki. Zwyczajnie nie istnieją gazociągi, które mogłyby transportować gaz ze złóż zachodniosyberyjskich na inne rynki. Gazprom ma jeden gazociąg, którym dostarcza gaz do Chin – Siła Syberii, ale ta infrastruktura jest połączona z dwoma złożami we wschodniej Syberii i brak tu związku z europejską siecią gazową. Dlatego w momencie, gdy Gazprom nie może dostarczać do Unii Europejskiej musi ograniczać wydobycie.

A co z produktami naftowymi?

W przypadku ropy wygląda to inaczej. Unia Europejska nałożyła embargo na rosyjską ropę surową eksportowaną droga morską, co oznacza że sankcjami zostało objęte ⅔ eksportu rosyjskiego do Unii Europejskiej. Jedna trzecia eksportowana była za pomocą ropociągu Drużba, który ma dwie nitki: północna i południową. Na północy to Polska i Niemcy były odbiorcami, a na południu Czechy, Słowacja i Węgry. Węgry domagały się wyłączenia Drużby spod sankcji i tak się też stało, ale mimo tego Niemcy zrezygnowały całkowicie z importu rosyjskiej ropy. Polska została odcięta – Rosjanie sami przestali dostarczać nam ropę.

W rezultacie obecny eksport rosyjskiej ropy do Unii Europejskiej to ok. 10 procent tego, co miało miejsce przed sankcjami. Biorąc pod uwagę, że przed wojną Unia Europejska miała udział na poziomie 52-53 procent w rosyjskim eksporcie ropy surowej ogółem, to ta redukcja oznacza znaczący spadek.

Druga sankcja, którą wprowadzono w tym zakresie to embargo na import większości produktów naftowych z Rosji. I tutaj też widzimy wstrzymanie dostaw chociażby rosyjskiego diesla. Rosja była zmuszona przekierować ropę surową i  produkty naftowe na inne rynki po dużych zniżkach skutkiem czego w przypadku ropy surowej wolumenowo sprzedaje tyle samo, ale zarabia na tym mniej.

Kto teraz kupuje rosyjską ropę?

Głównie Chiny i Indie. Te kraje oczywiście na tym korzystają, natomiast Rosjanie na tych transakcjach zarabiają mniej.

Obawiano się, że po sankcjach Rosja może ograniczyć znacząco produkcję, co przełożyłoby się na dostępność ropy na rynku globalnym. Rosjanie w produkcji ropy są gdzieś na poziomie 14 procent w skali globalnej, więc jeśli ograniczyliby podaż to mogłoby to wpłynąć na równowagę rynkową: spowodować niedobór surowca i podniesienie cen. Tak się nie stało. Rosjanie zachowali się zgodnie z najbardziej optymalnym scenariuszem z naszej perspektywy: sprzedają nadal tyle samo, ale po niższych cenach.

Skutkiem kompleksu zdarzeń na rynku ropy i gazu wpływy do budżetu Rosji z sektora naftowego i gazowego spadły o ok. 52 proc. rok do roku. Został osiągnięty prawie idealny efekt sankcji.

Podczas debaty na konferencji Warsaw European Conversation wspomniał Pan, że kiedy sytuacja między Rosja a Ukrainą w jakiś sposób ustabilizuje się, Unia Europejska nie będzie chciała wrócić do business as usual sprzed wojny. Z jakiej przyczyny?

Kraje Unii Europejskiej, w tym kluczowi odbiorcy rosyjskich surowców energetycznych przed wojną, czyli np. Niemcy, Włochy, Polska, sporo zainwestowały w znalezienie alternatywnych źródeł dostaw. Niemcy są najlepszym przykładem, ponieważ oni byli w największym stopniu uzależnieni od rosyjskiego gazu. W zeszłym roku nie tylko zawarli kontrakty z alternatywnymi dostawcami, ale też podjęli strategiczną decyzję o rozbudowie infrastruktury LNG. Włochy też zawarły wiele umów z różnymi dostawcami z Afryki i Bliskiego Wschodu na import gazu. To wszystko pokazuje, że nastąpiło przesunięcie wajchy w drugą stronę.

W tych krajach oprócz poczynionych inwestycji piętno odcisnęło bardzo negatywne doświadczenie tego, z czym odcięcie dostaw przez Rosję się wiązało. Nie sądze, żeby w tych krajach pojawiła się wola polityczna do powrotu do takiego poziomu uzależnienia od Rosji jak był przed wojną.

Są też kraje takie jak Polska, które generalnie na 2022 roku szykowały się do całkowitego zerwania współpracy gazowej z Rosją: terminal LNG, Baltic Pipe miały służyć temu, aby wygasający w 2022 roku długoterminowy kontrakt nie musiał być przedłużany. I to się działo niezależnie od wojny. Podobne kroki poczyniła m.in. Bułgaria.

Wreszcie to co się dzieje na poziomie dokumentów unijnych: nie ma już mowy o zmniejszeniu zależności, a wprost o “energy decoupling”, a więc o uniezależnieniu. Pytanie jest tylko do kiedy, czy 2027 czy 2030, ale to nie ma znaczenia. Kierunek jest jasny. Być może rosyjskiego gazu w Unii Europejskiej będzie 10 procent, ale w dającej się przewidzieć przyszłości nie powrócimy do 40 procent udziału.

Czy najgorsze w kryzysie energetycznym jest za nami?

Wygraliśmy ważną bitwę, ale wojna nie jest skończona. Ostatni kryzys pokazał, że startując z bardzo wysokiego poziomu zależności od Rosji, a więc 40 procent udziału Rosji w rynku gazu, 25-27 procent zależności jeśli chodzi o import ropy surowej i 46 procent w zakresie importu węgla, przetrwaliśmy kryzys energetyczny. Z jednej strony znaleźliśmy alternatywne źródła dostaw, a z drugiej ograniczyliśmy konsumpcję gazu w Europie.

Rosyjskie przewidywania, że będziemy palić własnymi meblami i siedzieć w domach w kufajkach w zimie nie ziściły się, natomiast bardzo dużo nas to kosztowało. Bruegel, brukselski think tank, wyliczył, że kraje Unii Europejskiej wydały na walkę z kryzysem energetycznym prawie 700 mld euro. Forum Energii podało, że Polska zapłaciła za import paliw kopalnych w 2022 roku 192 mld zł, czyli rekordowy wynik w naszej historii.

Ale czy to znaczy, że jesteśmy zabezpieczeni na 2023 rok?

W 2022 roku kilka czynników nam sprzyjało: temperatura tj. łagodna zima, cześć LNG mogło płynąć do Europy dlatego że w Chinach spadło zapotrzebowanie oraz pozostali dostawcy zdali egzamin jako “friends in need” – dostawy zwiększyli nam Amerykanie, Norwegowie, Azerbejdżan, Katar, czy w jednostkowym przypadku Włoch Algieria. Biorąc pod uwagę brak perspektyw zwiększenia w krótkim terminie podaży na rynku LNG, to w momencie gdyby Rosjanie zaryzykowali odcięcie tych dostaw, które jeszcze płyną, to sytuacja nadchodzącej zimy może być trudna.

Rozmawiała Maryjka Szurowska

Francuzi porzucają ropę z Rosji i będą sprowadzać ją przez Polskę