icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Kociszewski: Gra wstępna wokół porozumienia nuklearnego z wybuchami w tle (ROZMOWA)

Czy rozmowy o irańskim programie nuklearnym zostaną wznowione? Jarosław Kociszewski, ekspert ds. bezpieczeństwa fundacji Stratpoints oraz redaktor naczelny portalu NEW.org.pl mówi na ten temat w rozmowie z BiznesAlert.pl. – Napięcie na Bliskim Wschodzie to element rozgrywek pomiędzy poszczególnymi państwami. Mamy do czynienia z grą wstępną – ocenia.

BiznesAlert.pl: W ostatnim czasie widać wzrost napięcia pomiędzy Izraelem i Iranem. Świadczą o nim między innymi kolejne wybuchy na statkach irańskich i izraelskich. Z czego on wynika?

Jarosław Kociszewski: Niewypowiedziany konflikt pomiędzy Iranem a Izraelem trwa już od wielu lat. W ostatnich latach głównie w sposób najbardziej widoczny odgrywał się w syryjskiej wojnie domowej, widoczny był też w Libanie, czy we wsparciu irańskim dla palestyńskiego Hamasu. Jednak w tym pierwszym przypadku tarcia były najostrzejsze. Ten konflikt istnieje również poza sferą militarną: w innych przestrzeniach takich jak cyberprzestrzeń. Izraelczycy oskarżają hakerów z Iranu o ataki na ich infrastrukturę wodno-kanalizacyjną. Z kolei ci z Izraela oskarżani są o blokadę największego portu irańskiego nad Zatoką Perską – Bandar Abbas. Ataki na statki to kolejna odsłona tej niewypowiedzianej wojny.

Forma tych ataków nie jest nowa, bo już wcześniej dochodziło do różnych incydentów na morzach, ale pojawiają się pewne nowości, jak np. wykorzystywanie do ataków rakiet. W tym konflikcie pewną cechą charakterystyczną jest brak otwartego przyznawania się do działań jednej i drugiej strony. Napastnicy nie potwierdzają swojego ataku, a ofiary nie przyznają się do bycia jego celem. Te działania nie mają wywołać poważnych strat u przeciwnika. One są swoistymi sygnałami: „wiemy gdzie jesteście”, „uważajcie, możemy eskalować”, „możemy wam wyrządzić krzywdę”. One wpisują się w szerszą rozgrywkę dyplomatyczną, a trzeba przyznać, że obie strony grają w nią bardzo umiejętnie. Przykładem niech będzie fakt, że dotychczas w tych wielu już incydentach nikt nie poniósł śmierci. Śmierć w polityce na Bliskim Wschodzie praktycznie zawsze oznacza konieczność ostrej reakcji strony, która ucierpiała. To zazwyczaj oznacza ostrą eskalację. W przypadku gdy nie pojawiają się ofiary, można kontynuować ten specyficzny język dyplomacji.

Doskonałym przykładem komunikacji tego typu był irański atak na bazę amerykańską w Iraku w styczniu 2020 roku. W kierunku niej wystrzelono kilkanaście rakiet balistycznych, praktycznie wszystkie trafiły w wyznaczone cele, jednak nie zginął żaden amerykański żołnierz. Z nieoficjalnych kanałów można się dowiedzieć, że Irańczycy kilkoma kanałami przekazali Amerykanom czas i miejsce ich ataku, tak aby ci w porę mogli zarządzić ewakuację. Gdyby wtedy doszło do śmierci chociaż jednego amerykańskiego żołnierza, ci musieliby odpowiedzieć Iranowi w bardzo stanowczy sposób.

To jest typowe zachowanie na Bliskim Wschodzie. Są pewne niepisane reguły, które wszyscy aktorzy znają i w miarę możliwości respektują. Taka jest charakterystyka „zarządzanego konfliktu”. Dla nas, Europejczyków, wydaje się dziwna, natomiast tam to są wieki doświadczeń tego typu gier.

Dlaczego jednak w ostatnim czasie można zaobserwować eskalację działań tego typu?

Po pierwsze, zmieniła się administracja w USA. Mamy do czynienia z grą wstępną wokół tego, czy zostaną wznowione i w jakiej konfiguracji rozmowy na temat irańskiego programu nuklearnego. Izraelczycy stanowczo oponują przeciwko dialogowi z Iranem. Dla nich status quo jest komfortowy. Dlatego Izrael będzie starał się przedstawić Iran w złym świetle. I tu widaćtą swoistą rozmowę w postaci minowania frachtowców czy wręcz atakowania ich rakietami. Izrael chce pokazać Amerykanom poziom agresji Iranu i jego negatywny wpływ na stabilność całego regionu Bliskiego Wschodu. Izraelczycy w tym samym czasie budują koalicję z państwami Zatoki Perskiej. To są jednak sojusze w typowym rozumieniu Bliskiego Wschodu. To bardzo taktyczne sojusze nakierowane na osiągnięcie konkretnego celu. Te działania przyjmują model kupiecki, w którym Bliski Wschód jest w pewnym uproszczeniu bazarem, na którym każdy ma swoje widoczne i niewidoczne interesy. Irańczykom zależy na wyjściu z reżimu sankcyjnego, ale jednocześnie muszą z niego wyjść zachowując twarz.

Czy uważa Pan, że owe gry mogą przerodzić się w większy kryzys, jeżeli ktoś nie zachowa zimnej krwi? Czy Izrael dostosuje się do ewentualnej decyzji Amerykanów o znoszeniu sankcji wobec Iranu?

Izraelczycy prowadzą od zawsze bardzo niezależną politykę zagraniczną, a za swoje bezpieczeństwo odpowiadają sami. Izrael żyje w głębokim przekonaniu, że tylko on i jego armia są w stanie zapewnić bezpieczeństwo, nie ufając przy tym nikomu, USA włącznie. Dlatego też armia izraelska reaguje alergicznie na wszelkie pomysłu formalnego sojuszu militarnego izraelsko-amerykańskiego, który oznaczałby potrzebę dostosowania się do pewnych zasad, reguł gry, czego Izrael nie chce robić. Nie łudziłbym się zatem, że Izrael zaakceptuje owoce, które przyniesie dyplomacja amerykańska. Czy ta postawa grozi wojną? Oczywiście, że tak. Opisywane gry mają to do siebie, że sytuacja jest kontrolowana do momentu odpalenia pierwszej rakiety. Potem już wszystko jest losowe. Ktoś może zginąć, ktoś będzie musiał odpowiedzieć. W ten sposób nakręcana jest spirala zdarzeń, która może doprowadzić do eskalacji. Przykładem jest właśnie irański atak rakietowy na amerykańską bazę. Irańczycy ostrzegli Amerykanów, ale trudno sobie wyobrazić konsekwencję, gdyby jednak ktoś się gdzieś zagubił, podjął złe decyzje bądź spóźnił się z nimi. Takie ryzyko zawsze jest, ale nie jest ono duże. To tak jak wspomniałem wcześniej konflikt zarządzany, przez ludzi, którzy mają w tym doświadczenie i umieją to robić. Wbrew pozorom, oni też mają różne kanały komunikacji, chociaż oficjalnie nigdy się do tego nie przyznają. Tę rolę komunikatora pełnią gracze, którzy zawsze rozmawiają ze wszystkimi, na przykład Rosja. Tak dzieje się między innymi w sprawie rozmów pokojowych w strefie Gazy. Strony nie rozmawiają oficjalnie, ale oficerowie wywiadu i dyplomacja Egiptu pracują w nadgodzinach w momentach kryzysu. Nikomu nie potrzeba otwartego konfliktu, zwłaszcza gdy toczy się kilka wojen proxy, a innych metod oddziaływania jest sporo.

W jaki sposób na elementy tej rywalizacji wpływa niestabilność polityczna Izraela? Kraj ten od kilku lat znajduje się w stanie permanentnej kampanii wyborczej. Czy ten czynnik ma wpływ na decyzje w sprawie adwersarzy Izraela?

To sformułowanie o niestabilności politycznej nie jest właściwe. Od paru lat bez wątpienia jest sprzeczność wewnętrzna. Albo „niestabilność polityczna” albo „od paru lat”. My wychodzimy z europejskiego założenia, że władza tworzy koalicje parlamentarną i rządzi cztery lata. Kto jednak powiedział, że to jest jedyny sposób prowadzenia polityki i rządzenia krajem? Netanjahu rządzi w ten sposób już trzynaście lat. Poradził sobie jak nikt inny z pandemią koronawirusa. Oczywiście izraelska opozycja i cześć opinii publicznej ma już tego dosyć, ale wcale nie jestem przekonany, że obecna sytuacja uniemożliwia prowadzenie skutecznej polityki zagranicznej. Co więcej, w Izraelu kwestie bezpieczeństwa unoszą się ponad sporami partyjnymi. Postawie jedną tezę, która odnosi się także do Polski. Im mniej sfer życia jest upolitycznione, tym lepiej one funkcjonują. Armia izraelska jest bardzo pretensjonalna i stawia potężny mur przeciwko próbom upolitycznienia. W związku z tym, polityka bezpieczeństwa jest realizowana, a konflikt z Iranem jest zarządzany bardzo sprawnie i skutecznie. Mimo tych wszystkich zawieruch, szefowie sztabu podejmują decyzje w oparciu o rzeczywiste przesłanki świadczące o zagrożeniu dla Izraela, a nie wpływach konkretnych polityków. Netanjahu może mieć swoje problemy, jednak decyzje strategiczne będą podejmowane bez względu na sytuację polityczną wewnątrz jego kraju.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski

Atak na Natanz nie zakłócił rozmów o porozumieniu naftowym

Czy rozmowy o irańskim programie nuklearnym zostaną wznowione? Jarosław Kociszewski, ekspert ds. bezpieczeństwa fundacji Stratpoints oraz redaktor naczelny portalu NEW.org.pl mówi na ten temat w rozmowie z BiznesAlert.pl. – Napięcie na Bliskim Wschodzie to element rozgrywek pomiędzy poszczególnymi państwami. Mamy do czynienia z grą wstępną – ocenia.

BiznesAlert.pl: W ostatnim czasie widać wzrost napięcia pomiędzy Izraelem i Iranem. Świadczą o nim między innymi kolejne wybuchy na statkach irańskich i izraelskich. Z czego on wynika?

Jarosław Kociszewski: Niewypowiedziany konflikt pomiędzy Iranem a Izraelem trwa już od wielu lat. W ostatnich latach głównie w sposób najbardziej widoczny odgrywał się w syryjskiej wojnie domowej, widoczny był też w Libanie, czy we wsparciu irańskim dla palestyńskiego Hamasu. Jednak w tym pierwszym przypadku tarcia były najostrzejsze. Ten konflikt istnieje również poza sferą militarną: w innych przestrzeniach takich jak cyberprzestrzeń. Izraelczycy oskarżają hakerów z Iranu o ataki na ich infrastrukturę wodno-kanalizacyjną. Z kolei ci z Izraela oskarżani są o blokadę największego portu irańskiego nad Zatoką Perską – Bandar Abbas. Ataki na statki to kolejna odsłona tej niewypowiedzianej wojny.

Forma tych ataków nie jest nowa, bo już wcześniej dochodziło do różnych incydentów na morzach, ale pojawiają się pewne nowości, jak np. wykorzystywanie do ataków rakiet. W tym konflikcie pewną cechą charakterystyczną jest brak otwartego przyznawania się do działań jednej i drugiej strony. Napastnicy nie potwierdzają swojego ataku, a ofiary nie przyznają się do bycia jego celem. Te działania nie mają wywołać poważnych strat u przeciwnika. One są swoistymi sygnałami: „wiemy gdzie jesteście”, „uważajcie, możemy eskalować”, „możemy wam wyrządzić krzywdę”. One wpisują się w szerszą rozgrywkę dyplomatyczną, a trzeba przyznać, że obie strony grają w nią bardzo umiejętnie. Przykładem niech będzie fakt, że dotychczas w tych wielu już incydentach nikt nie poniósł śmierci. Śmierć w polityce na Bliskim Wschodzie praktycznie zawsze oznacza konieczność ostrej reakcji strony, która ucierpiała. To zazwyczaj oznacza ostrą eskalację. W przypadku gdy nie pojawiają się ofiary, można kontynuować ten specyficzny język dyplomacji.

Doskonałym przykładem komunikacji tego typu był irański atak na bazę amerykańską w Iraku w styczniu 2020 roku. W kierunku niej wystrzelono kilkanaście rakiet balistycznych, praktycznie wszystkie trafiły w wyznaczone cele, jednak nie zginął żaden amerykański żołnierz. Z nieoficjalnych kanałów można się dowiedzieć, że Irańczycy kilkoma kanałami przekazali Amerykanom czas i miejsce ich ataku, tak aby ci w porę mogli zarządzić ewakuację. Gdyby wtedy doszło do śmierci chociaż jednego amerykańskiego żołnierza, ci musieliby odpowiedzieć Iranowi w bardzo stanowczy sposób.

To jest typowe zachowanie na Bliskim Wschodzie. Są pewne niepisane reguły, które wszyscy aktorzy znają i w miarę możliwości respektują. Taka jest charakterystyka „zarządzanego konfliktu”. Dla nas, Europejczyków, wydaje się dziwna, natomiast tam to są wieki doświadczeń tego typu gier.

Dlaczego jednak w ostatnim czasie można zaobserwować eskalację działań tego typu?

Po pierwsze, zmieniła się administracja w USA. Mamy do czynienia z grą wstępną wokół tego, czy zostaną wznowione i w jakiej konfiguracji rozmowy na temat irańskiego programu nuklearnego. Izraelczycy stanowczo oponują przeciwko dialogowi z Iranem. Dla nich status quo jest komfortowy. Dlatego Izrael będzie starał się przedstawić Iran w złym świetle. I tu widaćtą swoistą rozmowę w postaci minowania frachtowców czy wręcz atakowania ich rakietami. Izrael chce pokazać Amerykanom poziom agresji Iranu i jego negatywny wpływ na stabilność całego regionu Bliskiego Wschodu. Izraelczycy w tym samym czasie budują koalicję z państwami Zatoki Perskiej. To są jednak sojusze w typowym rozumieniu Bliskiego Wschodu. To bardzo taktyczne sojusze nakierowane na osiągnięcie konkretnego celu. Te działania przyjmują model kupiecki, w którym Bliski Wschód jest w pewnym uproszczeniu bazarem, na którym każdy ma swoje widoczne i niewidoczne interesy. Irańczykom zależy na wyjściu z reżimu sankcyjnego, ale jednocześnie muszą z niego wyjść zachowując twarz.

Czy uważa Pan, że owe gry mogą przerodzić się w większy kryzys, jeżeli ktoś nie zachowa zimnej krwi? Czy Izrael dostosuje się do ewentualnej decyzji Amerykanów o znoszeniu sankcji wobec Iranu?

Izraelczycy prowadzą od zawsze bardzo niezależną politykę zagraniczną, a za swoje bezpieczeństwo odpowiadają sami. Izrael żyje w głębokim przekonaniu, że tylko on i jego armia są w stanie zapewnić bezpieczeństwo, nie ufając przy tym nikomu, USA włącznie. Dlatego też armia izraelska reaguje alergicznie na wszelkie pomysłu formalnego sojuszu militarnego izraelsko-amerykańskiego, który oznaczałby potrzebę dostosowania się do pewnych zasad, reguł gry, czego Izrael nie chce robić. Nie łudziłbym się zatem, że Izrael zaakceptuje owoce, które przyniesie dyplomacja amerykańska. Czy ta postawa grozi wojną? Oczywiście, że tak. Opisywane gry mają to do siebie, że sytuacja jest kontrolowana do momentu odpalenia pierwszej rakiety. Potem już wszystko jest losowe. Ktoś może zginąć, ktoś będzie musiał odpowiedzieć. W ten sposób nakręcana jest spirala zdarzeń, która może doprowadzić do eskalacji. Przykładem jest właśnie irański atak rakietowy na amerykańską bazę. Irańczycy ostrzegli Amerykanów, ale trudno sobie wyobrazić konsekwencję, gdyby jednak ktoś się gdzieś zagubił, podjął złe decyzje bądź spóźnił się z nimi. Takie ryzyko zawsze jest, ale nie jest ono duże. To tak jak wspomniałem wcześniej konflikt zarządzany, przez ludzi, którzy mają w tym doświadczenie i umieją to robić. Wbrew pozorom, oni też mają różne kanały komunikacji, chociaż oficjalnie nigdy się do tego nie przyznają. Tę rolę komunikatora pełnią gracze, którzy zawsze rozmawiają ze wszystkimi, na przykład Rosja. Tak dzieje się między innymi w sprawie rozmów pokojowych w strefie Gazy. Strony nie rozmawiają oficjalnie, ale oficerowie wywiadu i dyplomacja Egiptu pracują w nadgodzinach w momentach kryzysu. Nikomu nie potrzeba otwartego konfliktu, zwłaszcza gdy toczy się kilka wojen proxy, a innych metod oddziaływania jest sporo.

W jaki sposób na elementy tej rywalizacji wpływa niestabilność polityczna Izraela? Kraj ten od kilku lat znajduje się w stanie permanentnej kampanii wyborczej. Czy ten czynnik ma wpływ na decyzje w sprawie adwersarzy Izraela?

To sformułowanie o niestabilności politycznej nie jest właściwe. Od paru lat bez wątpienia jest sprzeczność wewnętrzna. Albo „niestabilność polityczna” albo „od paru lat”. My wychodzimy z europejskiego założenia, że władza tworzy koalicje parlamentarną i rządzi cztery lata. Kto jednak powiedział, że to jest jedyny sposób prowadzenia polityki i rządzenia krajem? Netanjahu rządzi w ten sposób już trzynaście lat. Poradził sobie jak nikt inny z pandemią koronawirusa. Oczywiście izraelska opozycja i cześć opinii publicznej ma już tego dosyć, ale wcale nie jestem przekonany, że obecna sytuacja uniemożliwia prowadzenie skutecznej polityki zagranicznej. Co więcej, w Izraelu kwestie bezpieczeństwa unoszą się ponad sporami partyjnymi. Postawie jedną tezę, która odnosi się także do Polski. Im mniej sfer życia jest upolitycznione, tym lepiej one funkcjonują. Armia izraelska jest bardzo pretensjonalna i stawia potężny mur przeciwko próbom upolitycznienia. W związku z tym, polityka bezpieczeństwa jest realizowana, a konflikt z Iranem jest zarządzany bardzo sprawnie i skutecznie. Mimo tych wszystkich zawieruch, szefowie sztabu podejmują decyzje w oparciu o rzeczywiste przesłanki świadczące o zagrożeniu dla Izraela, a nie wpływach konkretnych polityków. Netanjahu może mieć swoje problemy, jednak decyzje strategiczne będą podejmowane bez względu na sytuację polityczną wewnątrz jego kraju.

Rozmawiał Mariusz Marszałkowski

Atak na Natanz nie zakłócił rozmów o porozumieniu naftowym

Najnowsze artykuły