Weekendowe konwencje programowe Prawa i Sprawiedliwości, Koalicji Obywatelskiej oraz Koalicji Polskiej łączy jedno. Partie te jak ognia unikają wypowiedzi o odchodzeniu od węgla. Tę wstrzemięźliwość można tłumaczyć walką o głosy mieszkańców regionów górniczych, jak Śląsk – pisze Piotr Stępiński, redaktor BiznesAlert.pl.
Jeżeli politycy zaczynają obiecywać coraz więcej, to znak, że zbliżają się wybory. W miniony weekend liderzy głównych partii starali się przekonywać wyborców do swoich racji, snując wizje Polski dostatniej, dościgającej zachód i opartej na wartościach. Wśród potoku obietnic padały również plany dotyczące sektora energetycznego. Mimo, że to jedna z kluczowych gałęzi polskiej gospodarki, nie uzyskała ona takiej atencji polityków, jak obietnice kolejnych transferów społecznych.
Koalicja Obywatelska łagodzi przekaz o węglu
Jako pierwsza polityczny weekend rozpoczęła Koalicja Obywatelska, w skład której wchodzą Platforma Obywatelska, Nowoczesna oraz Zieloni. O energetyce było niewiele, a właściwie nic. Partia skupiła się przede wszystkim na „Polsce ekologicznej, która walczy z kryzysem klimatycznym” oraz z zanieczyszczeniami powietrza. Zabrakło odniesienia do tego, w jaki sposób nasz kraj miałby stać się bardziej „eko”. Co z odejściem od węgla? Jak powinien wyglądać miks energetyczny? Rozumiem, że w trakcie konwencji nie uda się wszystkiego powiedzieć. Wówczas z pomocą powinien jednak przyjść program. Jednak jego lektura nie rozwiewa wątpliwości, tylko mnoży kolejne. Jego autorzy przekonują, że polska energetyka znajduje się w kryzysie, zarzucając rządzącym nieprzyjęcie nowej strategii energetycznej. Co do samej diagnozy, jest ona trafna. Nadal nie znamy ostatecznego kształtu polityki energetycznej, ale sposób leczenia pacjenta proponowany przez Koalicję Obywatelską ma luki, a także częściowo sam sobie przeczy. W trakcie kampanii do Parlamentu Europejskiego, jeszcze w formule Koalicji Europejskiej, przewodniczący Grzegorz Schetyna wskazywał, że węgiel ma zniknąć z sektora ogrzewania do 2030 roku, a z sektora energetycznego do 2040 roku. Potwierdził ten postulat również w lipcu. Teraz jednak nie znalazł się w programie wyborczym, a przekaz został złagodzony. „Nie będziemy zamykać kopalń, dopóki będzie w nich węgiel, a koszty wydobycia pozwolą na utrzymanie godnego życia górników i ich rodzin. Nie będziemy zamykać elektrowni węglowych, dopóki będą w stanie pracować. Przyjdzie moment, że w kopalniach skończą się złoża, a elektrownie okażą się przestarzałe. Dlatego udział węgla w polskiej gospodarce będzie spadać w sposób naturalny” – mówił przewodniczący na konwencji.
Autorzy programu już teraz zapominają, że łatwo dostępne złoża kończą się, co oznacza, że po surowiec trzeba sięgać coraz głębiej. To z kolei ma przełożenie na poziom wydobycia, a tym samym na jego koszty i konkurencyjność polskiego węgla. Z danych Państwowego Instytutu Geologicznego wynika, że przy obecnym stanie zasobów geologicznych, wydobycia i zapotrzebowania na obecnym poziomie, węgiel kamienny wystarczyłby, licząc matematycznie, na ponad 860 lat. Jednak wystarczalność zasobów operatywnych węgla kamiennego w Polsce jest dużo niższa i wynosi 40-50 lat, w zależności od wysokości strat przy eksploatacji, a przy wykorzystaniu zasobów niezagospodarowanych – na około 100 lat. Czy w ten sposób KO nieświadomie chce utrzymać węgiel przez najbliższe stulecie? A jeżeli nie, to co miałoby go zastąpić? KO proponuje 3×10 dla OZE, czyli instalację 10 GW energetyki słonecznej, 10 GW morskich farm wiatrowych i 10 GW lądowych do 2030 roku. Obiecuje zmiany regulacyjne, które ułatwią rozwój OZE, ale nie wspomina nic o złagodzeniu ustawy odległościowej z 2016 roku, która zablokowała rozwój lądowych farm wiatrowych, czy o specjalnej ustawie dla offshore. Zapowiada również wsparcie energetyki obywatelskiej, biomasy, biogazu oraz geotermii. To jednak tylko wycinek miksu energetycznego.
W jaki jednak sposób zbilansować OZE, które ze względu na charakterystykę są zależne od pogody, przez co potrzebują stabilnych źródeł rezerwowych? Czy będzie to gaz? A może atom? Tego KO nie ujawnia. Wiadomo jedynie, jak rozumie bezpieczeństwo energetyczne, które definiuje jako sprawne przejście na energetykę odnawialną, inteligentne sieci oraz zwiększanie efektywności energetycznej, a także spadek uzależnienia od importu paliw i energii. KO chce dywersyfikować źródła dostaw gazu, budować połączenia gazowe z sąsiadami z zachodu, południa i wschodu. Nie wspomina nic o połączeniu gazowym z Litwą, ani o strategicznym z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski gazociągu Baltic Pipe. Brakuje też wzmianki o budowie elektrowni jądrowej. Czy to ukłon w stronę Zielonych, którzy otwarcie mówią o sprzeciwie wobec atomu nad Wisłą?
https://biznesalert.pl/stepinski-czy-opozycja-wie-juz-czego-chce-w-energetyce/
Zieloni chcą zazielenić koalicję
Co ciekawe, zielona frakcja KO – Partia Zielonych – zorganizowała własną konferencję prasową, na której zaprezentowała własny program. Może to dziwić, zważywszy na fakt, że chwilę wcześniej razem z przedstawicielami Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej prezentowali program KO. Dwa pierwsze punkty z dekalogu wyborczego Zielonych dotyczyły taniej energii odnawialnej oraz czystego powietrza. „Mamy klimat na zmiany” – to mogli usłyszeć z ust liderów Zielonych uczestnicy piątkowej konferencji. Partia chce, aby każdy obywatel mógł na swoim dachu albo koło domu, a także w ramach spółdzielni mieszkaniowych instalować własne odnawialne źródła energii. Na tym właściwie kończą się konkrety, a zaczynają sprzeczności, na przykład odnośnie do tempa odchodzenia od węgla. Zieloni wielokrotnie mówili o postulacie porzuceniu węgla w 2030 roku, w tym w ciepłownictwie, choć w programie KO, której są częścią dotychczas była mowa o 2040 roku. Dopytywany przeze mnie o tę rozbieżność jeden z liderów Zielonych, Marek Kossakowski, stwierdził, że „partia ma większe ambicje niż to, co zostało zapisane we wspólnym programie Koalicji Obywatelskiej”. – To oczywiste, że porozumiewamy się z różnymi partiami, które mają różne poglądy. To jest bogactwo tej koalicji. Jest też oczywiste, że nie wszystkie nasze postulaty programowe mogą być zwarte w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli. Nie ma tutaj sprzeczności. Będziemy się starali zazieleniać tę koalicję – stwierdził.
– Nasz plan odejścia od węgla nie zakłada, że nastąpi ono jutro. Prawdopodobnie nie będzie to 100-procentowe odejście w 2030 roku, ale w 2035-2040 już tak. W miarę upływu czasu będziemy dążyć do podniesienia tego celu. Wierzymy, że jesteśmy w stanie to zrobić bez energetyki jądrowej. Głęboko wierzymy, że już dzisiaj, dzięki szybkiemu rozwojowi alternatywnych źródeł energii, nie będziemy potrzebowali atomu do dopełnienia miksu energetycznego. Tym bardziej, że jest to wysokokosztowa inwestycja, która zamroziłaby pieniądze, których będziemy potrzebować na rozwój OZE. – dodała Urszula Zielińska, członek zarządu Zielonych. To ciekawe, bo w dostępnym w Internecie programie Zielonych stwierdzono, że w Polsce do 2050 roku co najmniej 70 procent zaopatrzenia w energię powinno pochodzić ze źródeł odnawialnych. Teraz okazuje się, że według Zielonych do 2040 roku miks energetyczny naszego kraju będzie opierał się w 100 procentach na OZE i wodorze (co ciekawe, rozwój wykorzystania wodoru postuluje również cała Koalicja Obywatelska – przyp. red.). Nie ma w nim miejsca dla węgla czy atomu, ale również gazu, który mógłby być paliwem przejściowym w transformacji sektora energetycznego. W nieoficjalnych rozmowach przedstawiciele partii przyznają, że inwestycje w gaz są niewskazane, ponieważ jest to również paliwo kopalne, które kiedyś się skończy. Zieloni dopytywani o to, czy po wygranych wyborach wpłynęliby na spółki energetyczne, jak PGE czy Energa, aby porzuciły plany budowy bloków gazowych twierdzą, że tak, ponieważ podobnie jak atom, inwestycje gazowe są zamrożeniem środków potrzebnych na rozwój OZE. To ciekawe, ponieważ opierają program na teorii monizmu energetycznego autorstwa prof. Wojciecha Popczyka. Jednak jego koncepcja zakłada, że rozwój mikrogazowni to szansa na transformację miksu energetycznego. Tymczasem Zieloni przekonują, że wystarczy opierać energetykę wyłącznie na OZE połączonych z magazynami energii. Na ich konferencji zakończył się energetyczny piątek.
Dysonans Koalicji Polskiej
Sobotę z polityką otworzyła konwencja Polskiego Stronnictwa Ludowego i Kukiz’15, w skrócie Koalicji Polskiej, w Sandomierzu. Oprócz obietnic ułatwień dla przedsiębiorców, dobrowolnego ZUS-u i 50 tys. złotych od państwa dla każdej rodziny na zakup mieszkania (program Własny Kąt – przyp. red.), prezes Ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że OZE będą pełniły istotną rolę nie tylko w energetyce, ale całej gospodarce. Jego zdaniem „zielona strona mocy” ma zagwarantować, że stopa inwestycji wzrośnie do 25 procent. – Te wszystkie źródła są dostępne. Nie trzeba się oglądać na wschód i zachód. Jesteśmy wtedy niezależni. To może dać z podatków 15-17 mld zł. To może być 60 mld zł do polskiego PKB. To będzie szansa dla przemysłu stalowego, hutniczego i stoczniowego, który przeżywa kryzys – stwierdził. Warto odnotować, że dotychczas Ludowcy prezentowali konkretny plan, zakładający wzrost udziału OZE w polskim miksie energetycznym do 50 procent w 2030 roku oraz odejście od węgla do 2050 roku. O tym jednak lider PSL ani lider koalicyjnego Kukiz’15 Paweł Kukiz nie wspomnieli na konwencji. Co prawda raz, pośrednio, Paweł Kukiz nawiązał do energetyki mówiąc o potrzebie decentralizacji urzędów, pytając o to, dlaczego Ministerstwo Górnictwa nie miałoby zajmować się wydobyciem węgla. Możliwe, że jest to propozycja zmian w administracji rządowej Koalicji Polskiej. Co ciekawe, dotychczas trudna do wyobrażenia koalicja PSL i Kukiz’15 nie jest spójna pod względem postulatów, także w obszarze energetyki. Kukiz’15 wielokrotnie negowało politykę klimatyczną Unii Europejskiej, krytykując partie zapowiadające rezygnację z węgla i likwidację kopalń. – Europejska polityka klimatyczna uderza przede wszystkim w opartą na węglu polską energetykę. […] Ograniczenia przeforsowane przez europejskich biurokratów uderzają w podstawy gospodarki rynkowej, prowadzą do znacznego spowolnienia wzrostu gospodarczego, zniszczenia polskiego przemysłu i radykalnej podwyżki cen energii – czytamy w programie Kukiz’15, który zakłada również wypowiedzenie pakietu klimatycznego. Coś innego proponują Ludowcy, którzy w programie otwarcie mówią o wsparciu OZE i zniesieniu regulacji, które ograniczają ich rozwój, w tym wspomnianą wcześniej ustawę odległościową. Podobnie jak Zieloni czy Koalicja Obywatelska, również Koalicja Polska nie poświęca uwagi udziałowi gazu oraz atomu w polskim miksie energetycznym. Przypadek?
Energetyka na marginesie programu Prawa i Sprawiedliwości
Prawo i Sprawiedliwość zwieńczyło weekendowy maraton konwencyjny. Partia rządząca od czterech lat zaoferowała wyborcom m.in. fundusz 100 obwodnic, remont placówek medycznych, inwestycje w szkołę, trzynastą i czternastą emeryturę, ale przede wszystkim podniesienie płacy minimalnej, która już w 2023 roku ma wynieść 4000 zł brutto. Nie wiadomo jednak, jak mają zostać sfinansowane kolejne obietnice PiS. Podczas konwencji nie został także przedstawiony formalny program tej partii dla sektora energetycznego. Premier Mateusz Morawiecki podkreślał, że rząd kładzie nacisk na rozwój OZE, realne działania antysmogowe (Programy Mój Prąd i Czyste Powietrze – przyp. red.) dodając, że fundamentem polityki energetycznej i klimatycznej jego rządu jest tania energia. Najdroższa zaś jest ta, która jest niedostarczona, bo niszczy gospodarkę. Podobnie jak poprzednie partie, również PiS nie wspomniało nic o węglu, ani o jego znaczeniu w produkcji energii, czy o tempie odchodzenia od niego. Jednak, w przeciwieństwie do poprzedników, PiS wspomniało o gazie. Jego politycy mówili o nim w kontekście budowy hubu gazowego, który mógłby zapewnić tani gaz na rynek wewnętrzny oraz na rynki naszych sąsiadów. Nie wiadomo, co dokładnie miał na myśli premier Morawiecki. Z odpowiedzią mógłby pospieszyć program partii, ale do momentu publikacji tego materiału nie był on dostępny na stronach Prawa i Sprawiedliwości, więc na jego analizę trzeba poczekać. Chyba, że będzie on pochodną przygotowanego przez resort energii projektu strategii energetycznej do 2040 roku, który zakłada rozwój energetyki jądrowej i odnawialnej, szczególnie offshore i fotowoltaiki.
Węgiel do szafy
Niemniej programy wyborcze i wypowiedzi liderów poszczególnych partii zaprezentowane w ubiegły weekend łączy kilka wspólny cech. Jak ognia unikają one wypowiedzi o odchodzeniu od węgla. Tę wstrzemięźliwość można tłumaczyć walką o głosy mieszkańców regionów górniczych, jak Śląsk. Partiom trudno byłoby walczyć o ich poparcie, gdyby jasno deklarowały zamykanie kopalń czy elektrowni węglowych. Nie poruszyły one tak wrażliwych tematów, jak rosnący import węgla z różnych kierunków, zwłaszcza wschodniego. Nie odniosły się również do tego, czy będą chciały odmrozić ceny energii dla gospodarstw domowych w 2020 roku. Za to politycy chętnie mówili o tym, że chcą wspierać rozwój OZE, ale nie mówili jaki byłby ich udział w miksie energetycznym i jakie źródła miałyby je stabilizować. Nie mówili też o kosztach transformacji sektora energetycznego. Tak istotna gałąź naszej gospodarki, jak energetyka znalazła się poza ramami konsensusu politycznego, którego brak może być groźny. Brak pomysłu części stronnictw na to, co zastąpi wiekowe bloki węglowe, może zagrozić stabilności pracy systemu elektroenergetycznego. Nawet rekordowe transfery społeczne i inne obietnice wyborcze nie pomogą, gdy w gniazdkach zabraknie energii.