icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Kossakowski: Dlaczego Zieloni powinni przestać bezwzględnie sprzeciwiać się atomowi w Polsce

Marek Kossakowski z Partii Zieloni opowiedział się za energetyką jądrową. Poniżej publikujemy jego list do tej partii, w którym przekonuje do swych racji.

1. Miesiąc temu na Kongresie powiedziałem „Partia Zieloni powinna odstąpić od bezwzględnego sprzeciwu wobec energetyki jądrowej”? Ograniczając obecnie swoją aktywność w partii chciałbym jeszcze nieco tę tezę rozwinąć i przypomnieć, skąd się to nasze – dziś moim zdaniem od dawna anachroniczne – stanowisko wzięło.

1a. Uważam, że dalsze uparte trwanie przy generalnym sprzeciwie wobec energetyki atomowej w dobie kryzysu klimatycznego jest działaniem nieodpowiedzialnym. Mówiąc o tym dla PAP-a ująłem to tak: „Uważam, że w tej sytuacji, kiedy mamy katastrofę klimatyczną, kiedy jest pewien obszar niepewności, także wśród naukowców, czy da się tę katastrofę powstrzymać bez udziału energetyki jądrowej, to w tej sytuacji kategoryczny sprzeciw, 'na pewno nie’, jest nieracjonalny i szkodliwy”. Możemy tysiąckrotnie powtarzać, że najlepszą drogą do odwrócenia katastrofy klimatycznej są odnawialne źródła energii. I że one wystarczą. Zamykamy oczy i zatykamy uszy na wszystkie głosy, że być może jednak nie wystarczą. Sorki za to porównanie, ale przychodzi mi do głowy słynne zdanie: „Zmieścisz się śmiało!” Rzeczywiście, może się zmieścimy. A może nie. Nie chcę być współodpowiedzialny za los cywilizacji, jeżeli okaże się, że się nie zmieściliśmy.

1b. Uważam, że dalsze uparte trwanie przy generalnym sprzeciwie wobec energetyki atomowej jest szkodliwe dla Partii Zieloni. Podtrzymuje obraz Zielonych jako ludzi antynaukowych i antyracjonalnych. A niektóre używane argumenty wystawiają nas już nie tylko na krytykę, ale i na pośmiewisko. W dodatku badania wskazują, że zwolenników energetyki jądrowej w Polsce raczej przybywa.

2. Skąd Zielonym wzięło się tak silne antyatomowe stanowisko? Jest ono – niestety – jednym z elementów tożsamościowych europejskich zielonych partii. Ich założyciele byli często silnie związani z antyatomowymi ruchami dawnych lat, które z niesłychaną łatwością przeskakiwały z walki przeciwko zbrojeniom atomowym na walkę z elektrowniami atomowymi.

2a. Ruchy antyatomowe to oczywisty rezultat II wojny światowej i przerażenia użyciem broni atomowej w Japonii, a potem zimną wojną z dość realnym niebezpieczeństwem rozpętania przez supermocarstwa globalnej wojny atomowej.

Trzeba pamiętać, że cywilna energetyka atomowa rozwijała się wówczas w cieniu technologii wojskowych i te dwa sektory były ze sobą bardzo mocno (choć z czasem coraz słabiej) związane.
Na Zachodzie Europy już w latach 40. powstawały potężne antyatomowe ruchy pokojowe skupiające także wybitnych lewicujących intelektualistów, jak na przykład Bertrand Russell.

Te tendencje zostały wzmocnione przez antymieszczański bunt młodzieży końca lat 60. To był nieprawdopodobnie wielobarwny zestaw idei rodzących się na majowych ulicach Paryża i na strajkujących amerykańskich uniwersytetach. A wszystko to w sosie flower-power, w oparach hippiesowskiej trawki i w psychodelicznych wizjach po LSD, z łączącym wszystkich zawołaniem 'Make Love not War’.
Pokojowy ruch antyatomowy stał się wówczas naprawdę potężny. W Europie mieliśmy dwie wielkie organizacje – END i CND – zwołujące gigantyczne protesty (głównie pod amerykańskimi bazami wojskowymi). Oba one były od samego początku także ostro przeciwne budowie elektrowni atomowych.

Z całą pewnością te lewicowe, a często skrajnie lewackie, ruchy były wspierane przez Moskwę, z pewnością wśród jej uczestników byli agenci Kremla, ale w ogromnej mierze był to szczery protest przejętej przyszłością świata młodzieży. Ten pacyfistyczny ruch natrafił na szczególny grunt w Niemczech. Może to zabrzmi dziwnie, ale trzeba pamiętać, że Niemcy przegrały wojnę. Przegrały wojnę, którą same wywołały i w której dopuściły się niebywałych zbrodni. Powiem brutalnie: Problemem tych chłopaków i dziewczyn, które przyjeżdżały do nas do Ruchu Wolność i Pokój nie było to, że mieli „dziadka w Wehrmachcie”, ale to, że mieli w Wehrmachcie tatusia, a mamusię może w Gestapo albo w SS. Poczucie winy tych młodych Niemców, ich potrzeba zadośćuczynienia i totalny pacyfizm były wielkie.

3. Potem zdarzyły się trzy wypadki w eksploatowanych elektrowniach atomowych.

3a. W utrzymywaniu antyatomowych nastrojów wielką rolę odegrał przypadek. Otóż 16 marca 1979 miał premierę film „Chiński syndrom” opowiadający o katastrofie w elektrowni jądrowej, która może skończyć się „chińskim syndromem”, czyli wytworzeniem tak wielkiej energii, że stopieniu ulega wszystko co jest pod reaktorem, a sam reaktor spada aż do jądra Ziemi (choć nie aż do Chin, bo to byłoby fizycznie niemożliwe). Film opowiada zresztą nie o samej katastrofie – do której dochodzi w ostatniej sekwencji – co o próbach zatajenia przed dziennikarzami, że z elektrownią są jakieś problemy.
Był to jeden z setek hollywoodzkich filmów katastroficznych i choć grała w nim Jane Fonda nie zrobiłby kasy, gdyby 12 dni po jego premierze nie doszło do pierwszej wielkiej awarii w cywilnej energetyce atomowej – w elektrowni Three Miles Island. Doszło tam do znacznego stopienia rdzenia jednak obudowa reaktora nie uległa poważniejszym uszkodzeniom i o żadnym „chińskim syndromie” nie mogło być mowy. Niemniej awaria wywołała panikę, bardzo gwałtowny i trwały wzrost nastrojów antyatomowych w Ameryce, film zaś zrobił furorrę, a Jane Fonda dostała nominację do Oscara.

3b. Ledwie te nastroje zaczęły opadać, w kwietniu 1986 r. doszło do wielkiej katastrofy w Czarnobylu. Byliśmy słusznie przerażeni, bo wszyscy mieli świadomość, że komunistyczne władze ZSRR zatajają jej skalę i potencjalne zagrożenia dla innych krajów. Ruch Wolność i Pokój, w którym wówczas działałem sprzeciw wobec energetyki atomowej umieścił wysoko na sztandarach. Budowaliśmy – z sukcesem – społeczny opór przeciwko planom budowy składowiska odpadów radioaktywnych w rozległych bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, żądaliśmy zatrzymania budowy „Żarnobyla”. Też z sukcesem.
Do tego dochodził, jest to dla mnie oczywiste, motyw „opozycyjny”: skoro komuch był za, to my byliśmy przeciw.

3c. Wreszcie w marcu 2011 nastąpiła katastrofa w Fukuszimie. Na fali społecznego przerażenia z przygotowywanego przez rząd Angeli Merkel wielkiego planu przekształcenia niemieckiej gospodarki – Energiewende – wyleciała energetyka atomowa. W ten sposób do antyatomowego towarzystwa dołączyło całe państwo.

4. Wszystkie te trzy wypadki (a także liczne znacznie mniejsze) były wykorzystywane w coraz gorętszej walce przeciwników i zwolenników atomu. Ci pierwsi maksymalizowali skutki katastrof do często absurdalnych rozmiarów, ci drudzy do absurdalnych rozmiarów je minimalizowali. Z czasem walka tych dwóch plemion zaczęła przypominać nieustanny jazgot, w którym obie strony przerzucają się tysiącami skrojonych pod własną tezę argumentów, czasem rzetelnych, ale częściej albo niesłychanie wybiórczych albo wręcz oszołomskich. Uważam, że powinniśmy trzymać się od tego z daleka.

5. Czy budowa elektrowni atomowych w Polsce ma sens to zupełnie inna sprawa. Jednak nawet gdybyśmy podtrzymywali wobec niej racjonalny sprzeciw, to musimy pamiętać, by nie wystawiać się na krytykę, że stosujemy etykę „not in my backyard”.

6. Proszę Partię Zieloni o poważne przedyskutowanie sprawy i dostosowanie naszego stanowiska do wymagań zmieniającego się świata.

Źródło: Facebook Marka Kossakowskiego

Marek Kossakowski z Partii Zieloni opowiedział się za energetyką jądrową. Poniżej publikujemy jego list do tej partii, w którym przekonuje do swych racji.

1. Miesiąc temu na Kongresie powiedziałem „Partia Zieloni powinna odstąpić od bezwzględnego sprzeciwu wobec energetyki jądrowej”? Ograniczając obecnie swoją aktywność w partii chciałbym jeszcze nieco tę tezę rozwinąć i przypomnieć, skąd się to nasze – dziś moim zdaniem od dawna anachroniczne – stanowisko wzięło.

1a. Uważam, że dalsze uparte trwanie przy generalnym sprzeciwie wobec energetyki atomowej w dobie kryzysu klimatycznego jest działaniem nieodpowiedzialnym. Mówiąc o tym dla PAP-a ująłem to tak: „Uważam, że w tej sytuacji, kiedy mamy katastrofę klimatyczną, kiedy jest pewien obszar niepewności, także wśród naukowców, czy da się tę katastrofę powstrzymać bez udziału energetyki jądrowej, to w tej sytuacji kategoryczny sprzeciw, 'na pewno nie’, jest nieracjonalny i szkodliwy”. Możemy tysiąckrotnie powtarzać, że najlepszą drogą do odwrócenia katastrofy klimatycznej są odnawialne źródła energii. I że one wystarczą. Zamykamy oczy i zatykamy uszy na wszystkie głosy, że być może jednak nie wystarczą. Sorki za to porównanie, ale przychodzi mi do głowy słynne zdanie: „Zmieścisz się śmiało!” Rzeczywiście, może się zmieścimy. A może nie. Nie chcę być współodpowiedzialny za los cywilizacji, jeżeli okaże się, że się nie zmieściliśmy.

1b. Uważam, że dalsze uparte trwanie przy generalnym sprzeciwie wobec energetyki atomowej jest szkodliwe dla Partii Zieloni. Podtrzymuje obraz Zielonych jako ludzi antynaukowych i antyracjonalnych. A niektóre używane argumenty wystawiają nas już nie tylko na krytykę, ale i na pośmiewisko. W dodatku badania wskazują, że zwolenników energetyki jądrowej w Polsce raczej przybywa.

2. Skąd Zielonym wzięło się tak silne antyatomowe stanowisko? Jest ono – niestety – jednym z elementów tożsamościowych europejskich zielonych partii. Ich założyciele byli często silnie związani z antyatomowymi ruchami dawnych lat, które z niesłychaną łatwością przeskakiwały z walki przeciwko zbrojeniom atomowym na walkę z elektrowniami atomowymi.

2a. Ruchy antyatomowe to oczywisty rezultat II wojny światowej i przerażenia użyciem broni atomowej w Japonii, a potem zimną wojną z dość realnym niebezpieczeństwem rozpętania przez supermocarstwa globalnej wojny atomowej.

Trzeba pamiętać, że cywilna energetyka atomowa rozwijała się wówczas w cieniu technologii wojskowych i te dwa sektory były ze sobą bardzo mocno (choć z czasem coraz słabiej) związane.
Na Zachodzie Europy już w latach 40. powstawały potężne antyatomowe ruchy pokojowe skupiające także wybitnych lewicujących intelektualistów, jak na przykład Bertrand Russell.

Te tendencje zostały wzmocnione przez antymieszczański bunt młodzieży końca lat 60. To był nieprawdopodobnie wielobarwny zestaw idei rodzących się na majowych ulicach Paryża i na strajkujących amerykańskich uniwersytetach. A wszystko to w sosie flower-power, w oparach hippiesowskiej trawki i w psychodelicznych wizjach po LSD, z łączącym wszystkich zawołaniem 'Make Love not War’.
Pokojowy ruch antyatomowy stał się wówczas naprawdę potężny. W Europie mieliśmy dwie wielkie organizacje – END i CND – zwołujące gigantyczne protesty (głównie pod amerykańskimi bazami wojskowymi). Oba one były od samego początku także ostro przeciwne budowie elektrowni atomowych.

Z całą pewnością te lewicowe, a często skrajnie lewackie, ruchy były wspierane przez Moskwę, z pewnością wśród jej uczestników byli agenci Kremla, ale w ogromnej mierze był to szczery protest przejętej przyszłością świata młodzieży. Ten pacyfistyczny ruch natrafił na szczególny grunt w Niemczech. Może to zabrzmi dziwnie, ale trzeba pamiętać, że Niemcy przegrały wojnę. Przegrały wojnę, którą same wywołały i w której dopuściły się niebywałych zbrodni. Powiem brutalnie: Problemem tych chłopaków i dziewczyn, które przyjeżdżały do nas do Ruchu Wolność i Pokój nie było to, że mieli „dziadka w Wehrmachcie”, ale to, że mieli w Wehrmachcie tatusia, a mamusię może w Gestapo albo w SS. Poczucie winy tych młodych Niemców, ich potrzeba zadośćuczynienia i totalny pacyfizm były wielkie.

3. Potem zdarzyły się trzy wypadki w eksploatowanych elektrowniach atomowych.

3a. W utrzymywaniu antyatomowych nastrojów wielką rolę odegrał przypadek. Otóż 16 marca 1979 miał premierę film „Chiński syndrom” opowiadający o katastrofie w elektrowni jądrowej, która może skończyć się „chińskim syndromem”, czyli wytworzeniem tak wielkiej energii, że stopieniu ulega wszystko co jest pod reaktorem, a sam reaktor spada aż do jądra Ziemi (choć nie aż do Chin, bo to byłoby fizycznie niemożliwe). Film opowiada zresztą nie o samej katastrofie – do której dochodzi w ostatniej sekwencji – co o próbach zatajenia przed dziennikarzami, że z elektrownią są jakieś problemy.
Był to jeden z setek hollywoodzkich filmów katastroficznych i choć grała w nim Jane Fonda nie zrobiłby kasy, gdyby 12 dni po jego premierze nie doszło do pierwszej wielkiej awarii w cywilnej energetyce atomowej – w elektrowni Three Miles Island. Doszło tam do znacznego stopienia rdzenia jednak obudowa reaktora nie uległa poważniejszym uszkodzeniom i o żadnym „chińskim syndromie” nie mogło być mowy. Niemniej awaria wywołała panikę, bardzo gwałtowny i trwały wzrost nastrojów antyatomowych w Ameryce, film zaś zrobił furorrę, a Jane Fonda dostała nominację do Oscara.

3b. Ledwie te nastroje zaczęły opadać, w kwietniu 1986 r. doszło do wielkiej katastrofy w Czarnobylu. Byliśmy słusznie przerażeni, bo wszyscy mieli świadomość, że komunistyczne władze ZSRR zatajają jej skalę i potencjalne zagrożenia dla innych krajów. Ruch Wolność i Pokój, w którym wówczas działałem sprzeciw wobec energetyki atomowej umieścił wysoko na sztandarach. Budowaliśmy – z sukcesem – społeczny opór przeciwko planom budowy składowiska odpadów radioaktywnych w rozległych bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, żądaliśmy zatrzymania budowy „Żarnobyla”. Też z sukcesem.
Do tego dochodził, jest to dla mnie oczywiste, motyw „opozycyjny”: skoro komuch był za, to my byliśmy przeciw.

3c. Wreszcie w marcu 2011 nastąpiła katastrofa w Fukuszimie. Na fali społecznego przerażenia z przygotowywanego przez rząd Angeli Merkel wielkiego planu przekształcenia niemieckiej gospodarki – Energiewende – wyleciała energetyka atomowa. W ten sposób do antyatomowego towarzystwa dołączyło całe państwo.

4. Wszystkie te trzy wypadki (a także liczne znacznie mniejsze) były wykorzystywane w coraz gorętszej walce przeciwników i zwolenników atomu. Ci pierwsi maksymalizowali skutki katastrof do często absurdalnych rozmiarów, ci drudzy do absurdalnych rozmiarów je minimalizowali. Z czasem walka tych dwóch plemion zaczęła przypominać nieustanny jazgot, w którym obie strony przerzucają się tysiącami skrojonych pod własną tezę argumentów, czasem rzetelnych, ale częściej albo niesłychanie wybiórczych albo wręcz oszołomskich. Uważam, że powinniśmy trzymać się od tego z daleka.

5. Czy budowa elektrowni atomowych w Polsce ma sens to zupełnie inna sprawa. Jednak nawet gdybyśmy podtrzymywali wobec niej racjonalny sprzeciw, to musimy pamiętać, by nie wystawiać się na krytykę, że stosujemy etykę „not in my backyard”.

6. Proszę Partię Zieloni o poważne przedyskutowanie sprawy i dostosowanie naszego stanowiska do wymagań zmieniającego się świata.

Źródło: Facebook Marka Kossakowskiego

Najnowsze artykuły