– Po czym poznać, że w kiesie Łukaszenki brakuje pieniędzy? Po jego mało przyjaznych wystąpieniach na temat najbliższego sojusznika: Rosji. Demonstracyjne wypowiedzi i gesty prezydenta Białorusi, a z drugiej strony stanowczość Rosji nie są niczym innym, jak dorocznym rytuałem. Chodzi w nim o jedno: o pieniądze. Alaksandrowi Łukaszence zależy na jak najniższych cenach gazu i jak największej ilości ropy dostarczanej przez sąsiada. Nie jest to w żadnym razie oznaka trwałego geopolitycznego oddalania się Białorusi od Rosji. Kwestią czasu jest tylko, kiedy strony się dogadają. Powód jest jeden: ani Mińsk, ani Moskwa tak naprawdę nie chcą rewolucji w dotychczasowym układzie łączącym oba państwa – pisze Grzegorz Kuczyński, autor BiznesAlert.pl.
Ostatnie tygodnie pełne były demonstracyjnych gestów Łukaszenki, nie wspominając o słownych deklaracjach. 26 grudnia 2016 r. przywódcy Rosji, Kirgistanu, Armenii i Kazachstanu podpisali kodeks celny Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Łukaszenko zaakceptował jedynie projekt umowy jako podstawę do dalszych rozmów. Trzeciego lutego prezydent Białoruś – trochę na wzór kolegi z Rosji – urządził kilkugodzinne spotkanie z mediami. Oczywiście najbardziej dziennikarzy interesował obecny stan stosunków Mińska z Moskwą. Łukaszenko kluczył, jak zawsze. Z jednej strony oświadczył, że polecił wycofać białoruskich specjalistów z władz celnych Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, tłumacząc przy tym że nie podpisał kodeksu celnego, „ponieważ wiele elementów, które tam powinny być, nie działa”. Ale jednocześnie Łukaszenko zastrzegł, że informacje o wyjściu Białorusi z Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej i Państwa Związkowego (Białorusi z Rosją – red.) to wymysł. Dodał, że Mińsk jest za integracją, ale „trzeba rozmawiać, aby odbywała się ona na równych warunkach. Jeśli warunki są nierówne, to po co tam iść, w imię czego?” – retorycznie pytał prezydent Białorusi.
Prezydent Białorusi odniósł się też do obaw, jaki – jego zdaniem – pojawiły się w Moskwie, że Białoruś wyjdzie ze strefy wpływów rosyjskich. Napięcie na linii Mińsk-Moskwa narastało od dawna, ale kroplą, która przelała czarę goryczy Łukaszenki miało być jednostronne wprowadzenie reżimu pogranicznego przez Rosję („Co znaczy 30-kilometrowa strefa pograniczna? Dla mnie wygląda to jak polityczny atak”). Moskwa podjęła taką decyzję po ponad 20 latach wolnego ruchu między obu krajami. Jednak od 7 lutego na linii rozdzielającej Rosję i Białoruś będzie wprowadzony reżim pogranicznej strefy. Łukaszenka skrytykował za to szefa FSB Aleksandra Bortnikowa, ale to Mińsk wcześniej, bez porozumienia z Rosją, pozwolił na wjazd bez wizy na Białoruś, przez lotnisko mińskie, obywatelom 80 krajów na okres pięciu dni.
Łukaszenka oskarżył Rosję o ekonomiczną presję, twierdząc, że strona rosyjska zagroziła dwukrotnie zmniejszyć dostawy ropy – do 12 mln ton rocznie. „Obejdziemy się bez rosyjskiej ropy. Tak, będzie trudno, drogo, ale wolności nie mierzy się żadnymi pieniędzmi. Jakoś znajdziemy wyjście. Tego w Rosji nie rozumieją, myślą, że nigdzie nie pójdziemy”. I tu właśnie tkwi sedno białorusko-rosyjskich sporów. Obecne polityczne tarcia są bezpośrednią pochodną konfliktu gazowo-naftowego.
Węglowodorowa wojna (która to już z kolei?) zaczęła się rok temu, gdy Mińsk zażądał obniżenia ceny gazu w związku z globalnym spadkiem cen. Łukaszenko jako argument wskazywał też niekorzystne dla białoruskiego przemysłu warunki konkurowania na wspólnym rynku Euroazjatyckiej Unii Ekonomicznej – właśnie z powodu różnicy w cenie energii w poszczególnych krajach wspólnoty. Rosjanie odrzucili postulaty białoruskie, ale Mińsk i tak płacił mniej. Zamiast 132 dolarów, jedynie 107 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Stąd obecny dług około pół miliarda dolarów, którego spłaty zażądał Gazprom. Aby go wyegzekwować, Rosja zaczęła przykręcać kurek z ropą – a to dla białoruskiej gospodarki jest jak wyrok śmierci. Przerób rosyjskiej ropy i eksport produktów naftowych gwarantują Białorusi ekonomiczną stabilność od blisko dwóch dekad. Moce przerobowe rafinerii w Nowopołocku i Mozyrzu sięgają 24 mln ton rocznie surowca, tradycyjnie sprowadzanego z Rosji.
Ograniczenie napływu rosyjskiej ropy oznacza jedno: spadek dochodów z eksportu, mniejsze rezerwy w twardej walucie. Zmniejszenie dostaw ropy tylko w okresie styczeń-październik 2016 przełożyło się na zmniejszenie eksportu białoruskich produktów naftowych o 15 proc. To zaś przełożyło się na zmniejszenie zysków z naftowego eksportu aż o 38 proc. A w ostatnim kwartale ub.r. zamiast planowanych 5,3 mln ton Rosja dostarczyła tylko 3 mln ton. Na początku stycznia rosyjskie media ujawniły, że Moskwa zmniejszy dostawy ropy na Białoruś z czterech i pół do czterech milionów ton w pierwszym kwartale tego roku. Zgodnie z poprzednimi uzgodnieniami, Białoruś miała prawo liczyć na pozyskanie 18 mln ton w 2017 roku, ale przy zachowaniu grafiku z pierwszego kwartału będzie to tylko 16 mln ton. To skutek fiaska rozmów w sprawie gazowego długu Białorusi pod koniec ub.r. Nie trzeba dodawać, że dla budżetu to poważny cios (zyski ze sprzedaży produktów naftowych to aż około jednej trzeciej eksportu kraju). Zresztą Białoruś już od kilku lat notuje spadek wpływów w tym obszarze: z 16,4 mld dolarów w 2012 roku do jedynie 6,1 mld w roku 2016. Próby szukania alternatywnych źródeł surowca mają znaczenie bardziej polityczne niż ekonomiczne. Sprowadzone na jesieni ub.r. z Azerbejdżanu 85 tys. ton ropy nie ma wpływu na finansowy bilans Białorusi.
Chodzi o pieniądze, a strony w końcu się dogadają. Zainteresowana jest tym i Białoruś i Rosja. Pytanie, czy kompromis okaże się korzystny dla Łukaszenki. W tym roku bowiem widać, że i Moskwa podbiła stawkę. Rosyjskie media prowadzą antybiałoruską kampanię, co nie byłoby możliwe bez akceptacji Kremla. Krytykuje się rzekomy flirt Łukaszenki z Zachodem oraz „łagodną białorutenizację”. To doprowadzi do „ukraińskiego scenariusza” – alarmują posłuszne władzom media rosyjskie. Kolejnym wymierzonym w Mińsk krokiem było zablokowanie importu białoruskich produktów żywnościowych. Niewykluczone, że ceną za satysfakcjonujące Mińsk ilości dostarczanej ropy, przy jakimś polubownym rozwiązaniu w sprawie długu gazowego, będzie zgoda na rosyjską bazę powietrzną na terytorium Białorusi (stanowczo powtarzane publicznie „nie” Łukaszenki w tej kwestii wskazuje, że sprawa jest na stole). Jedno jest pewne: rozwodu Białorusi z Rosją nie będzie. Łukaszenka pewne gesty pod adresem Zachodu znów używa jedynie jako katy przetargowej w negocjacjach z Kremlem.
A o trwałości sojuszu przekonamy się już na jesieni tego roku, gdy ruszą największe do tej pory wspólne rosyjsko-białoruskie manewry Zapad 2017.