Najważniejsze informacje dla biznesu

Lipka: Nie atomowa pułapka, ale decyzyjna patologia!

Energetyka jest krwiobiegiem całej gospodarki. Procesy inwestycyjne są tu stosunkowo długie i wymagają mądrego, długofalowego planowania. Jeśli tego zabraknie, a zamiast dobrze obliczonej dalekosiężnej strategii mamy doraźne łatanie dziur i dominację grup interesu, to jest to prosta droga do poważnych kłopotów nie tylko tego sektora, ale w ogóle całej gospodarki. Bo ta, bez dostaw prądu, działać nie będzie – pisze mgr inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej w odpowiedzi na artykuł ,,Atomowa pułapka” autorstwa prof. dr hab. inż. Władysława Mielczarskiego.

Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce od lat 30, czyli zarania trzeciej RP, jak również i od pewnego czasu na zachodzie Europy oraz w USA. Grupy interesu, odpowiedzialne za taką sytuację, są silniejsze, niż w innych sektorach, z uwagi na dużo większe pieniądze. Niestety, ich działalność trafia na tchórzostwo i kunktatorstwo demokratycznie wybieranych polityków, którzy dla świętego spokoju wolą iść na rękę chorym układom. Pod ich dyktatem podejmowane są więc decyzje o inwestycjach, a nie pod kątem potrzeb energetycznych społeczeństwa. Tym bardziej, że ich negatywne skutki wychodzą po latach, na ogół wtedy, gdy decydenci nie sprawują już władzy.

To właśnie wspomniana patologia decyzyjna jest podłożem kłopotów sektora energetyki jądrowej, zwłaszcza w krajach, które kiedyś oparły pozyskiwanie energii na tej technologii. Nie chodzi o naturę i cechy energetyki jądrowej, jak sugeruje profesor Władysław Mielczarski.

Mamy koniec drugiej dekady XXI wieku, podczas gdy większość elektrowni jądrowych na zachodzie budowana była w latach 70 tych XX wieku lub pierwszej połowie lat 80 tych. Osiągają więc dziś wiek 35 lat, a wiele z nich przekroczyło 40 lat. Tymczasem reaktory jądrowe z tamtych czasów nie były planowane na okres dłuższy, niż 40 lat. Po określonym czasie albo miały przejść gruntowny remont w celu ewentualnego przedłużenia pracy albo miały zostać zastąpione nowymi. Trzeba te inwestycje zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym i wykonać, aby uniknąć kłopotów. Jednakże idea politycznej i energetycznej „poprawności”, która zapanowała w Europie Zachodniej i USA, stoi w wyraźnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem długofalowego planowania. Ideologia, dodajmy, będąca przykrywką dla realizacji wielkich interesów energetycznych.

Profesor Mielczarski pisze, że „każdy kraj, który inwestował w energetykę jądrową ponosi olbrzymie koszty”. Każda inwestycja jest kosztem, w jakikolwiek rodzaj energetyki. Chodzi o to, jakie są koszty w porównaniu z osiągniętymi korzyściami. Otóż kraje, które posiadają największy udział energetyki jądrowej mogą zaoferować ludności energię elektryczną po bardzo niskich cenach. W przeciwieństwie do państw energetyki jądrowej nie posiadających tej energii lub pozbywających się jej. Na pewno olbrzymie koszty tzw. energetycznej rewolucji w Niemczech ponosi niemiecki podatnik (25 mld euro rocznie) oraz przeciętny konsument energii płacący za nią dwa razy drożej, niż przeciętny Francuz. A przypomnę, że opiera się ona na spalaniu węgla oraz gazu, jak i rozbudowanej energetyce wiatrowej i słonecznej z bardzo niewielkim już udziałem atomu. Podczas, gdy to właśnie Francja ma 3/4 energii z atomu w miksie.

Tyle, że wszystko ma kiedyś swój kres, reaktory jądrowe także się starzeją. Trzeba zainwestować w nowe, ale nie czyni się tego. Brak jest politycznej odwagi do podjęcia niezbędnych decyzji. I tu jest źródło kłopotów. W elektrownie jądrowe inwestuje się raz większe pieniądze, by potem mieć korzyści na kilka pokoleń. Francja na przestrzeni ostatnich 40 lat miała takie korzyści. Inwestowanie w nowoczesne elektrownie jądrowe jest kosztowne, ale pozwala uzyskać tanią energię wytwarzaną w sposób ekologiczny przez kolejne 80 lat.

Tymczasem środowiska powiązane z OZE, a głównie z energetyką wiatrową i słoneczną, zdobyły wpływ w mediach i klasie politycznej w Europie. W USA natomiast, rozwój energetyki jądrowej napotkał silne przeciwdziałanie także ze strony tradycyjnych branż energetycznych, którymi są: przemysł naftowy, gazowy i sektor węglowy. Na negatywny lobbing względem sektora jądrowego zostały przeznaczone spore pieniądze – gdy to się wydało nastąpiła zmiana postawy wśród wielu dotychczasowych działaczy antynuklearnych, traktujących swoją działalność idealistycznie. Ludzie przejrzeli na oczy, zobaczyli brudną grę lobbystyczną. Mówi o tym ciekawy film „Obietnica Pandory”.

Mimo, że technologie OZE absolutnie nie gwarantują ciągłości dostaw energii dla społeczeństwa, to ich ideolodzy i propagatorzy zrobili z ich zastosowania wręcz nową religię i dogmat. Przestaje być istotne o ile można zmniejszyć emisję CO2 czy innych zanieczyszczeń, a ważne jest jedynie to, jaki jest procentowy udział OZE w systemie. Co jest zresztą narzucane wszystkim krajom UE. Środowiska OZE stosują agresywny lobbing negatywny wobec głównych technologii energetycznych uważanych za ich konkurentów. Głównie przeciw energetyce jądrowej. Milczą natomiast na temat niewygodnych faktów, takich jak ścisła zależność rozwoju OZE od rosnącego udziału spalania gazu w sektorze energetycznym, oszukując w ten sposób społeczeństwo i decydentów. Gazu, którego Polska nie ma, a sprowadza po bardzo wysokich cenach choć z różnych kierunków. Profesor W. Mielczarski twierdzi, że masowe spalanie gazu to lepsze rozwiązanie, niż energetyka jądrowa. Zależy z czyjego punktu widzenia? Na pewno nie społeczeństwa, które mimo ogólnie niskich kosztów inwestycyjnych tej technologii, ponosi przez cały okres działania źródeł gazowych bardzo wysoki koszt produkcji energii elektrycznej. Gaz jest bardzo mało wydajny energetycznie, a do wyprodukowania 8 TWh energii w ciągu roku, przez blok gazowo-parowy o mocy 1000 MW, potrzeba aż miliard metrów sześciennych gazu. Dla zobrazowania – to jest sześcian o boku kilometra. Cały obecny import gazu do Polski to dziś 12 mld m sześc. Ponadto ceny energii z energetyki gazowej są bardzo narażone na wahania wynikające z cen surowca na rynku. To nie sprzyja długofalowej, bezpiecznej strategii biznesowej w przemyśle, powodując dużą niepewność i brak poczucia stabilizacji.

Mało wiarygodnie brzmi stwierdzenie autora artykułu „Atomowa pułapka” o tym, jakoby nie warto było inwestować w atom, ponieważ jest to technologia „przestarzała”. Jeśli przyjąć kryteria profesora Mielczarskiego, to spalanie węgla i gazu, oraz wiatraki, jest jeszcze bardziej archaiczne. Technologia energetyki jądrowej pochodzi z połowy XX wieku. Teoretyczna podbudowa jest może nieco wcześniejsza. Ale ogólnie XX wiek. Tymczasem napęd żaglowy był używany tysiące lat temu, podobnie jest ze spalaniem węgla, jak i drzew. Przypomnę Profesorowi, że to właśnie niedoskonałość wcześniejszych technologii powodowała zastępowanie ich innymi. Tak w transporcie morskim żagle zastąpiono silnikiem parowym, ten z kolei bardziej sprawnym spalinowym i elektrycznym. Wreszcie nadeszła era atomu, technologii o wydajności nieporównanie większej (miliony razy), niż jakikolwiek proces spalania. Przykładowo proces rozpadu jąder atomów uranu wydziela energię równą 200 mln elektronowoltów na atom, podczas gdy spalanie węgla kamiennego tylko 4 elektronowolty na atom. Gram uranu, tak mały, że ledwo widoczny, zastępuje spalenie 1,5 tony węgla energetycznego. Kostka uranu, mniejsza od kostki Rubika, wystarczy na zaspokojenie wszystkich energetycznych potrzeb Pana Profesora przez całe jego życie.

Paradoksalnie, zalety energetyki jądrowej stały się dla niej zgubą pod względem politycznym. Największą wadą EJ Żarnowiec było to, że nie potrzebuje do pracy węgla! Stąd tak agresywna kampania względem energetyki jądrowej, uważanej za niebezpieczną konkurencję, która łączy pozytywne cechy OZE, takie jak bez-emisyjność z pozytywnymi cechami spalania węgla, gazu bądź mazutu. Ważnym aspektem jest niezawodność dostaw energii. Energetyka jądrowa nie posiada wad pozostałych technologii, czyli głównej wady energetyki wiatrowej i słonecznej. Chodzi o zależność od warunków pogodowych czy pory dnia, a także o wady procesów spalania, którymi są bardzo niska wydajność energetyczna czy toksyczne gazy, szkodliwe dla zdrowia ludzkiego i powodujące efekt cieplarniany.

Nie twierdzę, że energetyka jądrowa nie ma żadnych wad i jest idealna. Twierdze jednak, że ma tych wad mniej, niż konkurencyjne sposoby wytwarzania energii. Wysokie koszty inwestycyjne, wyższe niż w przypadku węglowej czy gazowej elektrowni, są pewnym wyzwaniem. Jednak jakieś fantastyczne, przesadzone liczby, przytaczane przez jej przeciwników, mają się nijak do tego, co zaproponują konsorcja zainteresowane budową podobnego obiektu w Polsce. Dlatego należy otworzyć wreszcie przetarg i przekonać się jakie naprawdę będą koszty, a nie blokować przetargu w nieskończoność i krzyczeć o „gigantycznej cenie” elektrowni jądrowych. To jest zresztą tak jak z autostradami i drogami ekspresowymi. One też mają podobną wadę, czyli wysokie koszty budowy. A jednak bez oporu zdecydowaliśmy się na nie i teraz mamy korzyści w postaci komfortowych warunków jazdy, mniejszej wypadkowości, bezpieczeństwa i skrócenia czasu przejazdu. W energetyce też liczy się stosunek kosztów do uzyskanych korzyści, a nie same suche koszty inwestycyjne, podawane w oderwaniu od rzeczywistości.

Jak zresztą widać, profesorowi Mielczarskiemu nie przeszkadzają gigantyczne środki finansowe, które Polska utopiła w ciągu minionych 30 lat w nierentownych państwowych kopalniach, bez żadnej korzyści dla społeczeństwa i utrwalając nasze cywilizacyjne zacofanie i patologiczną, 80 procentową zależność od jednego surowca. Nie przeszkadza mu też fakt, że dzięki wymuszonym przez lobby węglowe, a wątpliwym ekonomicznie inwestycjom w nowe bloki węglowe, towarzyszyć musi rosnący import węgla z Rosji (20 mln ton rocznie). Także to, że węgla kamiennego w Polsce, przy obecnym poziomie wydobycia, wystarczy na 35 lat (zasoby operatywne dane GUS), co spowoduje, że po tym okresie surowiec będzie musiał być w całości importowany. W tej sytuacji utrwalanie uzależniania polskiej gospodarki od węgla, bez odpowiedniej dywersyfikacji paliw, uważam za działalność antynarodową. Ceny energii z węgla i gazu będą systematycznie rosnąć, także na skutek dopłat do emisji CO2.

Postawa profesora Władysława Mielczarskiego przypomina postawę kogoś, kto przed wojną sprzeciwiałby się rozwojowi motoryzacji w Polsce. Szkoda inwestować w obce technologie, podczas gdy mamy własne tradycje konne, kawaleryjskie itp. Zamiast budować auta należy więc hodować coraz doskonalsze konie, które przebiegną bez zmęczenia 6 km, a może i 8 km, zamiast 4 km. Tak, tak Panie Profesorze, inwestujmy w wytrzymałe konie, budujmy też węglowo-wiatrowo-gazowy raj i uchrońmy Polskę przed technologiczną rewolucją, której częścią jest energetyka jądrowa. Budujmy dalej ten skansen.

Energetyka jest krwiobiegiem całej gospodarki. Procesy inwestycyjne są tu stosunkowo długie i wymagają mądrego, długofalowego planowania. Jeśli tego zabraknie, a zamiast dobrze obliczonej dalekosiężnej strategii mamy doraźne łatanie dziur i dominację grup interesu, to jest to prosta droga do poważnych kłopotów nie tylko tego sektora, ale w ogóle całej gospodarki. Bo ta, bez dostaw prądu, działać nie będzie – pisze mgr inż. Jerzy Lipka z Obywatelskiego Ruchu na Rzecz Energetyki Jądrowej w odpowiedzi na artykuł ,,Atomowa pułapka” autorstwa prof. dr hab. inż. Władysława Mielczarskiego.

Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce od lat 30, czyli zarania trzeciej RP, jak również i od pewnego czasu na zachodzie Europy oraz w USA. Grupy interesu, odpowiedzialne za taką sytuację, są silniejsze, niż w innych sektorach, z uwagi na dużo większe pieniądze. Niestety, ich działalność trafia na tchórzostwo i kunktatorstwo demokratycznie wybieranych polityków, którzy dla świętego spokoju wolą iść na rękę chorym układom. Pod ich dyktatem podejmowane są więc decyzje o inwestycjach, a nie pod kątem potrzeb energetycznych społeczeństwa. Tym bardziej, że ich negatywne skutki wychodzą po latach, na ogół wtedy, gdy decydenci nie sprawują już władzy.

To właśnie wspomniana patologia decyzyjna jest podłożem kłopotów sektora energetyki jądrowej, zwłaszcza w krajach, które kiedyś oparły pozyskiwanie energii na tej technologii. Nie chodzi o naturę i cechy energetyki jądrowej, jak sugeruje profesor Władysław Mielczarski.

Mamy koniec drugiej dekady XXI wieku, podczas gdy większość elektrowni jądrowych na zachodzie budowana była w latach 70 tych XX wieku lub pierwszej połowie lat 80 tych. Osiągają więc dziś wiek 35 lat, a wiele z nich przekroczyło 40 lat. Tymczasem reaktory jądrowe z tamtych czasów nie były planowane na okres dłuższy, niż 40 lat. Po określonym czasie albo miały przejść gruntowny remont w celu ewentualnego przedłużenia pracy albo miały zostać zastąpione nowymi. Trzeba te inwestycje zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem czasowym i wykonać, aby uniknąć kłopotów. Jednakże idea politycznej i energetycznej „poprawności”, która zapanowała w Europie Zachodniej i USA, stoi w wyraźnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem długofalowego planowania. Ideologia, dodajmy, będąca przykrywką dla realizacji wielkich interesów energetycznych.

Profesor Mielczarski pisze, że „każdy kraj, który inwestował w energetykę jądrową ponosi olbrzymie koszty”. Każda inwestycja jest kosztem, w jakikolwiek rodzaj energetyki. Chodzi o to, jakie są koszty w porównaniu z osiągniętymi korzyściami. Otóż kraje, które posiadają największy udział energetyki jądrowej mogą zaoferować ludności energię elektryczną po bardzo niskich cenach. W przeciwieństwie do państw energetyki jądrowej nie posiadających tej energii lub pozbywających się jej. Na pewno olbrzymie koszty tzw. energetycznej rewolucji w Niemczech ponosi niemiecki podatnik (25 mld euro rocznie) oraz przeciętny konsument energii płacący za nią dwa razy drożej, niż przeciętny Francuz. A przypomnę, że opiera się ona na spalaniu węgla oraz gazu, jak i rozbudowanej energetyce wiatrowej i słonecznej z bardzo niewielkim już udziałem atomu. Podczas, gdy to właśnie Francja ma 3/4 energii z atomu w miksie.

Tyle, że wszystko ma kiedyś swój kres, reaktory jądrowe także się starzeją. Trzeba zainwestować w nowe, ale nie czyni się tego. Brak jest politycznej odwagi do podjęcia niezbędnych decyzji. I tu jest źródło kłopotów. W elektrownie jądrowe inwestuje się raz większe pieniądze, by potem mieć korzyści na kilka pokoleń. Francja na przestrzeni ostatnich 40 lat miała takie korzyści. Inwestowanie w nowoczesne elektrownie jądrowe jest kosztowne, ale pozwala uzyskać tanią energię wytwarzaną w sposób ekologiczny przez kolejne 80 lat.

Tymczasem środowiska powiązane z OZE, a głównie z energetyką wiatrową i słoneczną, zdobyły wpływ w mediach i klasie politycznej w Europie. W USA natomiast, rozwój energetyki jądrowej napotkał silne przeciwdziałanie także ze strony tradycyjnych branż energetycznych, którymi są: przemysł naftowy, gazowy i sektor węglowy. Na negatywny lobbing względem sektora jądrowego zostały przeznaczone spore pieniądze – gdy to się wydało nastąpiła zmiana postawy wśród wielu dotychczasowych działaczy antynuklearnych, traktujących swoją działalność idealistycznie. Ludzie przejrzeli na oczy, zobaczyli brudną grę lobbystyczną. Mówi o tym ciekawy film „Obietnica Pandory”.

Mimo, że technologie OZE absolutnie nie gwarantują ciągłości dostaw energii dla społeczeństwa, to ich ideolodzy i propagatorzy zrobili z ich zastosowania wręcz nową religię i dogmat. Przestaje być istotne o ile można zmniejszyć emisję CO2 czy innych zanieczyszczeń, a ważne jest jedynie to, jaki jest procentowy udział OZE w systemie. Co jest zresztą narzucane wszystkim krajom UE. Środowiska OZE stosują agresywny lobbing negatywny wobec głównych technologii energetycznych uważanych za ich konkurentów. Głównie przeciw energetyce jądrowej. Milczą natomiast na temat niewygodnych faktów, takich jak ścisła zależność rozwoju OZE od rosnącego udziału spalania gazu w sektorze energetycznym, oszukując w ten sposób społeczeństwo i decydentów. Gazu, którego Polska nie ma, a sprowadza po bardzo wysokich cenach choć z różnych kierunków. Profesor W. Mielczarski twierdzi, że masowe spalanie gazu to lepsze rozwiązanie, niż energetyka jądrowa. Zależy z czyjego punktu widzenia? Na pewno nie społeczeństwa, które mimo ogólnie niskich kosztów inwestycyjnych tej technologii, ponosi przez cały okres działania źródeł gazowych bardzo wysoki koszt produkcji energii elektrycznej. Gaz jest bardzo mało wydajny energetycznie, a do wyprodukowania 8 TWh energii w ciągu roku, przez blok gazowo-parowy o mocy 1000 MW, potrzeba aż miliard metrów sześciennych gazu. Dla zobrazowania – to jest sześcian o boku kilometra. Cały obecny import gazu do Polski to dziś 12 mld m sześc. Ponadto ceny energii z energetyki gazowej są bardzo narażone na wahania wynikające z cen surowca na rynku. To nie sprzyja długofalowej, bezpiecznej strategii biznesowej w przemyśle, powodując dużą niepewność i brak poczucia stabilizacji.

Mało wiarygodnie brzmi stwierdzenie autora artykułu „Atomowa pułapka” o tym, jakoby nie warto było inwestować w atom, ponieważ jest to technologia „przestarzała”. Jeśli przyjąć kryteria profesora Mielczarskiego, to spalanie węgla i gazu, oraz wiatraki, jest jeszcze bardziej archaiczne. Technologia energetyki jądrowej pochodzi z połowy XX wieku. Teoretyczna podbudowa jest może nieco wcześniejsza. Ale ogólnie XX wiek. Tymczasem napęd żaglowy był używany tysiące lat temu, podobnie jest ze spalaniem węgla, jak i drzew. Przypomnę Profesorowi, że to właśnie niedoskonałość wcześniejszych technologii powodowała zastępowanie ich innymi. Tak w transporcie morskim żagle zastąpiono silnikiem parowym, ten z kolei bardziej sprawnym spalinowym i elektrycznym. Wreszcie nadeszła era atomu, technologii o wydajności nieporównanie większej (miliony razy), niż jakikolwiek proces spalania. Przykładowo proces rozpadu jąder atomów uranu wydziela energię równą 200 mln elektronowoltów na atom, podczas gdy spalanie węgla kamiennego tylko 4 elektronowolty na atom. Gram uranu, tak mały, że ledwo widoczny, zastępuje spalenie 1,5 tony węgla energetycznego. Kostka uranu, mniejsza od kostki Rubika, wystarczy na zaspokojenie wszystkich energetycznych potrzeb Pana Profesora przez całe jego życie.

Paradoksalnie, zalety energetyki jądrowej stały się dla niej zgubą pod względem politycznym. Największą wadą EJ Żarnowiec było to, że nie potrzebuje do pracy węgla! Stąd tak agresywna kampania względem energetyki jądrowej, uważanej za niebezpieczną konkurencję, która łączy pozytywne cechy OZE, takie jak bez-emisyjność z pozytywnymi cechami spalania węgla, gazu bądź mazutu. Ważnym aspektem jest niezawodność dostaw energii. Energetyka jądrowa nie posiada wad pozostałych technologii, czyli głównej wady energetyki wiatrowej i słonecznej. Chodzi o zależność od warunków pogodowych czy pory dnia, a także o wady procesów spalania, którymi są bardzo niska wydajność energetyczna czy toksyczne gazy, szkodliwe dla zdrowia ludzkiego i powodujące efekt cieplarniany.

Nie twierdzę, że energetyka jądrowa nie ma żadnych wad i jest idealna. Twierdze jednak, że ma tych wad mniej, niż konkurencyjne sposoby wytwarzania energii. Wysokie koszty inwestycyjne, wyższe niż w przypadku węglowej czy gazowej elektrowni, są pewnym wyzwaniem. Jednak jakieś fantastyczne, przesadzone liczby, przytaczane przez jej przeciwników, mają się nijak do tego, co zaproponują konsorcja zainteresowane budową podobnego obiektu w Polsce. Dlatego należy otworzyć wreszcie przetarg i przekonać się jakie naprawdę będą koszty, a nie blokować przetargu w nieskończoność i krzyczeć o „gigantycznej cenie” elektrowni jądrowych. To jest zresztą tak jak z autostradami i drogami ekspresowymi. One też mają podobną wadę, czyli wysokie koszty budowy. A jednak bez oporu zdecydowaliśmy się na nie i teraz mamy korzyści w postaci komfortowych warunków jazdy, mniejszej wypadkowości, bezpieczeństwa i skrócenia czasu przejazdu. W energetyce też liczy się stosunek kosztów do uzyskanych korzyści, a nie same suche koszty inwestycyjne, podawane w oderwaniu od rzeczywistości.

Jak zresztą widać, profesorowi Mielczarskiemu nie przeszkadzają gigantyczne środki finansowe, które Polska utopiła w ciągu minionych 30 lat w nierentownych państwowych kopalniach, bez żadnej korzyści dla społeczeństwa i utrwalając nasze cywilizacyjne zacofanie i patologiczną, 80 procentową zależność od jednego surowca. Nie przeszkadza mu też fakt, że dzięki wymuszonym przez lobby węglowe, a wątpliwym ekonomicznie inwestycjom w nowe bloki węglowe, towarzyszyć musi rosnący import węgla z Rosji (20 mln ton rocznie). Także to, że węgla kamiennego w Polsce, przy obecnym poziomie wydobycia, wystarczy na 35 lat (zasoby operatywne dane GUS), co spowoduje, że po tym okresie surowiec będzie musiał być w całości importowany. W tej sytuacji utrwalanie uzależniania polskiej gospodarki od węgla, bez odpowiedniej dywersyfikacji paliw, uważam za działalność antynarodową. Ceny energii z węgla i gazu będą systematycznie rosnąć, także na skutek dopłat do emisji CO2.

Postawa profesora Władysława Mielczarskiego przypomina postawę kogoś, kto przed wojną sprzeciwiałby się rozwojowi motoryzacji w Polsce. Szkoda inwestować w obce technologie, podczas gdy mamy własne tradycje konne, kawaleryjskie itp. Zamiast budować auta należy więc hodować coraz doskonalsze konie, które przebiegną bez zmęczenia 6 km, a może i 8 km, zamiast 4 km. Tak, tak Panie Profesorze, inwestujmy w wytrzymałe konie, budujmy też węglowo-wiatrowo-gazowy raj i uchrońmy Polskę przed technologiczną rewolucją, której częścią jest energetyka jądrowa. Budujmy dalej ten skansen.

Najnowsze artykuły