Makuch: Pokój za infrastrukturę gazową? Kijów nie godzi się na taki dyktat

12 sierpnia 2014, 10:51 Energetyka

KOMENTARZ

Grzegorz Makuch

Klub Jagielloński

Od kilku miesięcy Ukraina nosiła się z zamiarem odsprzedaży 49% udziałów w infrastrukturze przesyłowej. Zgodnie z zapowiedziami rząd Arsenija Jaceniuk zaproponował w końcu ustawę prywatyzującą ukraiński GTS (Ukraina 51%, pozostałe udziały przypadłyby firmo europejskim i amerykańskim; ustawa wyklucza udział kapitału rosyjskiego).

Jednak rosyjskie MSZ oświadczyło, że kwestii ukraińskiej infrastruktury przesyłowej nie da się rozsądzić bez udziału Rosji – co szybko znalazło potwierdzenie w faktach, bowiem zasiadająca w ukraińskim parlamencie prorosyjska Partia Regionów nie poparła ustawy. Reakcją Jaceniuka było podanie się do dymisji, z perspektywą przedwczesnych wyborów – media informowały, że autorem tego planu był prezydent Petro Poroszenko, który chce zmiany składu parlamentu przez wprowadzeniem potrzebnych i niepopularnych reform. Sami Ukraińcy zareagowali oburzeniem na pomysł przedwczesnych wyborów w sytuacji toczącej sie wojny na wschodzie kraju. Ostatecznie Jaceniuk zgodził się zostać na stanowisku, w zamian za poparcie przez parlament „strategicznych ustaw”. Zaproponował między innymi podniesienie podatków od wydobycia węglowodorów, wprowadzenie 1 stycznia 2015 r. przepisów trzeciego pakietu energetycznego i stworzenie – wraz z UE i USA – „nowej mapy energetycznej Europy i świata”.

Ale czas gra na niekorzyść Ukrainy, o czym wie szef Naftogazu Andrej Kobolew, który  powiedział, że wartość ukraińskiej infrastruktury gazowej – dziś szacowana na 25-30 mld USD – po uruchomieniu Gazociągu Południowego (koniec 2016 r.) może spaść o połowę. Bowiem wraz z powstaniem południowej nitki (docelowa moc Gazociągu Południowego to 63 mld) tranzyt rosyjskiego gazu przez Ukrainę spadnie o 60 mld m3. Niemniej, w opinii Kobolewa, nie może być mowy o sprzedaży Gazpromowi części udziałów w GTS. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w maju ukraiński Naftogaz dołączył do Europejskiego stowarzyszenia operatorów podziemnych magazynów gazu (GSE), które jest członkiem Europejskiej Infrastruktury Gazowej (GIE). Prezes Naftogazu Kobolew zaproponował wówczas państwom UE „konkurencyjne i niezawodne rozwiązanie dla podziemnego magazynowania gazu”, czyli ukraińskie PMG. Dodał również, że dla uskutecznienia tych planów ważne jest uruchomienie rewersowych dostaw gazu ze Słowacji – tzw. duży rewers. Jednak tak jak europejskie firmy nie garną się do inwestowania w ukraiński system przesyłowy, tak słowacki Eustream wstrzymuje się od prac nad dużym rewersem – mimo nacisków komisarza ds. energii Oettingera. W odpowiedzi Ukraina, ustami Arsenija Jaceniuka, ogłosiła możliwość wprowadzenia wobec Rosji sankcji dotyczących tranzytu przez jej terytorium. Miałyby one dotyczyć nie tylko lotów powietrznych, ale przede wszystkim przesyłu węglowodorów. Premier dodał, że „wpierw jednak Ukraina chce zbadać, czy jest możliwe uzyskanie rewersowych dostaw gazu z UE”.

Ukraina będąc przyparta do muru daje wprost do zrozumienia, że nie będzie jedynym krajem, który zapłaci wysoką cenę tego konfliktu. Bowiem w sytuacji wojny na wschodzie kraju i gazowego sporu z Rosją (o rosyjską cenę i ukraiński dług), jak i blokowanego – przez Moskwę – dużego rewersu ze Słowacji, a także wciąż utrzymywanych interesów państw UE z Rosją, Ukraina ma tylko dwa wyjścia: dopuścić Rosję do swojego GTS, albo zagrać ostro. Czy gra, którą zaryzykował Jaceniuk, nie jest ponad siły Ukrainy dopiero się okażę. Pamiętając jednak, że jeszcze kilka miesięcy temu Kijów był na skraju bankructwa, ma słabą armię i w perspektywie niedobory gazu w zimie, należy jednak krytycznie ocenić ten ruch. Zwłaszcza jeśli spojrzymy na spór o ukraińską infrastrukturę gazową z polskiej perspektywy: polski odcinek gazociągu Jamał-Europa został w 30% wybudowany przez Polskę, a pobieramy z niego 10% surowca, przy czym 50% udziałów (EuRoPol Gaz) należy do Rosji… A dzisiejsza sytuacja militarna i gospodarcza Ukrainy jest nieporównanie gorsza, niż Polski na początku lat 90. XX wieku.

Oczywiście, co nie powinno nikogo dziwić, po wypowiedzi Jaceniuka pojawiły się głosy oburzenia ze strony Berlina. Matthias Dornfeldt z Berlin Centre for Caspian Region Studies, w wywiadzie udzielonym dla Russia Today (rosyjskiej tuby propagandowej, z której w wyrazie sprzeciwu odeszło już kilkoro dziennikarzy), powiedział, że jest wstrząśnięty słowami premiera Jaceniuka, zwłaszcza, że Ukraina ma europejskiej ambicje. Dornfeldt próbuje nie zauważać faktu, że w obecnej sytuacji Kijów nie walczy o możność realizowania prozachodniego kursu w polityce zagranicznej ale o zachowanie spójności terytorialno-administracyjnej i władztwa nad GTS. Niemiecki analityk twierdzi, że propozycja Jaceniuka była blefem, bowiem Bruksela nie dopuści do wprowadzenia sankcji na tranzyt. Dornfeldt zapewne ma rację, bowiem w sytuacji przerwania tranzytu rosyjskiego gazu do UE Bruksela prawdopodobnie odpowiedziałaby odcięciem  wsparcie finansowe dla Ukrainy, by przywołać  Kijów do porządku. Przeciwny scenariusz: UE zacznie wywierać presję na Rosję (kosztem pogorszenia relacji z Moskwą) i tym samym doprowadzi do odblokowania dużego rewersu dla rosyjskiego gazu ze Słowacji, jest bardzo mało prawdopodobny.

Dornfeldt przekonuje również, że w wyniku słów Jaceniuka zwiększy się prawdopodobieństwo powstania Gazociągu Południowego. Jednak póki co to premier Bułgarii Płamen Oreszarski wstrzymał rozpoczęcie budowy gazociągu – o co komisarz Oettinger zabiegał od kilku miesięcy. Z drugiej strony, warto odnotować powstanie serbsko-bułgarkso-węgierskiej inicjatywy na rzecz kreowania polityki energetycznej Europy Środkowo-Południowej Danube Energy Initiative, którą powołano w Wiedniu. Austria, obok Niemiec, staje się drugim ważnym rozprowadzającym rosyjską politykę w UE. Bowiem w czerwcu austriacki OMV powrócił do konsorcjum South Stream – o czym zaświadczyli podpisami prezydenci Rosji i Austrii, Władimir Putin i Heinz Fischer. Tym sposobem połowa surowca (32 mld) z Gazociągu Południowego ma trafić do Baumgarten, hubu, w którym prawdopodobnie niebawem Gazprom kupi udziały (w PMG już ma) – do czego zachęca prezydent Austrii. Również prezes OMV Gerhard Roiss zachęca Gazprom do kupna udziałów w Central European Gas Hub (CEGH) – co bez wątpienia będzie kolejnym wyzwaniem dla KE, która kilka lata temu zablokowała pierwszą próbę kupna tych udziałów.

Ale wciąż nierozstrzygnięte jest postępowanie KE wobec monopolistycznej pozycji Gazpromu w EŚW. Warto również odnotować, że w lipcu, wbrew oczekiwaniom Gazpromu, nie doszło do przetargu na pozostałe 50% mocy przesyłowych gazociągiem OPAL (lądowa odnoga Gazociągu Północnego biegnąca przez terytorium Niemiec na południe, do granicy czeskiej, gdzie przechodzi w Gazella), zatem wciąż jest to kwestia otwarta (decyzja ma zapaść we wrześniu). Ponadto BASF opóźnia wymianę aktywów z Gazpromem. W grudniu 2013 r. Gazprom i Wintershall (spółka córka BASF) podpisały umowę dot. wymiany aktywów, które zwiększałyby do 100% udziały rosyjskiej firmy w Wingas, WIEH, WIEE, a także dawały 50% w WINZ (prowadzi badania na Morzu Północnym). Wintershall w zamian otrzyma 25,01% udziałów w złożu Achimow (Urengoje). 4 grudnia wymianę aktywów zatwierdziła KE i transakcja miała być zamknięta tego lata. Jednak BASF termin zamknięcia wymiany aktywów przełożył na jesień. Nieoficjalnie mówi się, że jest to spowodowane raportem powstałym na zamówienie BASF, z którego wynika, że wymiana aktywów wpłynie negatywnie na wskaźnik firmy.

Ponadto w lipcu Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że Rosja musi wypłacić odszkodowanie w wysokości 1,8 mld USD (inne źródła: 2,6 mld USD) za działania, które doprowadziły do bankructwa Jukosu, a Trybunał Arbitrażowy w Hadze uznał, że Rosja musi wypłacić 50 mld USD odszkodowania akcjonariuszom za nacjonalizację aktywów, które stały się podwaliną pod istniejący dziś Rosnieft. Przedstawiciel Rosnieftu już oświadczył, że nie widzi powodu, by akcjonariusze nieistniejącego Jukosu mieli oczekiwać rekompensaty od firmy. Z drugiej strony Moskwa nie zamierza wypłacać 50 mld USD odszkodowania. Bez wątpienia strona rosyjska będzie się odwoływać od wyroku trybunału w Hadze, o czym informował już minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow, ale – o czym informują źródła europejskie – nie ma szans na wygraną. W takiej sytuacji więcej niż prawdopodobne może być oczekiwanie wypłaty zasądzonego odszkodowania od Rosnieftu, który niedawno informował, że nowe sankcje (dot. ropy) nie robią na nim wrażenia, jako że posiada na koncie kwotę 20 mld USD, która pozwoli zachować firmie płynność przez 3-4 lata. Czyżby?

Ukraina od kilku miesięcy walczy o zachowanie spoistości kraju i kontroli nad GTS, i siłą rzeczy jej ambicje prozachodnie muszą zejść na drugi plan. Rzecz jednak w tym, że i Rosja zaczyna być w coraz mniej dogodnej sytuacji. A na rosyjsko-ukraińskiej wojnie mogą dopiero zacząć wszyscy tracić – również niemieckie, włoskie i austriackie firmy. Jednak wówczas sytuacja już będzie przegraną wszystkich, bowiem otwarta interwencja wojsk rosyjskich na Ukrainie będzie oznaczała koniec dotychczasowej gry i kolejne rozdanie w starej jak Europa rozgrywce. Pytanie jednak, czy Europa może jeszcze uratować pokój, czy też – kosztem Ukrainy – tylko kupić czas? Oddanie udziałów w infrastrukturze za cenę pokoju to nie jest wygórowana cena – zwłaszcza, gdy kraj gospodarczo i militarnie stoi nad przepaścią. Ale jeśli ktoś oczekiwał, że Kijów chętnie przystanie na niemiecko-rosyjski dyktat gazowy był bardzo naiwny.