14 czerwca media obiegła elektryzująca wiadomość o awarii w chińskiej Elektrowni Jądrowej Taishan wyposażonej w dwa reaktory EPR (European Pressurised Reactor) konstrukcji francuskiej. Walnie przyczynił się do tego artykuł amerykańskiego portalu CNN, w którym stwierdzono, iż francuski współwłaściciel tego obiektu poinformował amerykańskie władze (a konkretniej Departament Energii) o “nieuchronnym zagrożeniu radiologicznym” (oryg. “Imminent radiological threat”), jakie miało wystąpić w tej elektrowni. Jednocześnie ostrzeżenie miało zawierać oskarżenie chińskiego dozoru jądrowego o podnoszenie dopuszczalnych limitów emisji promieniowania poza obiektem w celu uniknięcia konieczności wyłączenia instalacji. – piszą w komentarzu dla BiznesAlert.pl dr Paweł Gajda z Akademii Górnczo-Hutniczej oraz Adam Rajewski z Politechniki Warszawskiej.
Artykuł stwierdzał co prawda, że wg przedstawicieli amerykańskich władz sytuacja nie stanowiła poważnego zagrożenia ani dla pracowników ani dla ludności. Padło w nim jednak nieszczególnie uspokajające stwierdzenie, iż w “w przekonaniu rządu Bidena obiekt nie jest JESZCZE [podkreślenie autorów] w ‘stanie krytycznym’”. Co być może najważniejsze, w całym artykule nie było nawet słowa o tym, do jakiej sytuacji awaryjnej miałoby dojść Pojawiła się w nim za to informacja, że sytuacja jest na tyle poważna, iż doprowadziła już do kilku posiedzeń amerykańskiej Narodowej Rady Bezpieczeństwa (NSC). Jak się łatwo domyślić, w tej sytuacji sformułowanie “imminent radiological threat” zrobiło szybką karierę w innych mediach.
Tymczasem jeszcze tego samego dnia na mniej znanym portalu California News Times pojawił się materiał, który choć nie wyjaśniał co konkretnie stało się w sensie technicznym, wyjaśniał skąd wzięła się owa alarmistyczna fraza i posiedzenia NSC. Otóż, choć władze amerykańskie odmawiały dziennikarzom podania szczegółów, Francuzi wnioskowali do Amerykanów o możliwość udostępnienia swoim chińskim partnerom bliżej nieokreślonych rozwiązań technicznych niezbędnych do poradzenia sobie z nieprzewidzianą sytuacją w bloku elektrowni Taishan. Możliwość udostępniania amerykańskich rozwiązań w branży jądrowej jest obwarowana szeregiem przepisów i w ogóle możliwa jest tylko w dwóch określonych przypadkach, z których jednym jest właśnie ów “imminent radiological threat”. Zwracamy tu uwagę, że w określeniu tym nie ma ani słowa o tym, gdzie to zagrożenie ma wystąpić, w szczególności nie ma w nim niczego, co sugerowałoby jakiekolwiek narażenie ludności poza elektrownią.
I rzeczywiście takiego narażenia nie było. Choć przez wiele godzin nie było jeszcze wiadomo co naprawdę się stało, a sytuacji nijak nie poprawiły oficjalne komunikaty podmiotów francuskich mówiące o “problemach z parametrami pracy” (oryg. “Performance issues”), ponownie bez jakichkolwiek szczegółów, to powoli w przestrzeni publicznej zaczęło się pojawiać wyjaśnienie. Otóż doszło do rozszczelnienia kilku elementów paliwowych w rdzeniu reaktora. Paliwo w reaktorach zastosowanych w Elektrowni Jądrowej Taishan ma postać długich prętów zebranych w kasety. Pręty owe składają się ze szczelnie zaspawanej rurki wykonanej ze stopu cyrkonu wewnątrz której umieszczone są pastylki z dwutlenku uranu. Podczas pracy reaktora całość reakcji rozszczepienia zachodzi właśnie w tych pastylkach, a promieniotwórcze produkty rozszczepienia pozostają wewnątrz elementów paliwowych. W przypadku ich rozszczelnienia produkty rozszczepienia, przede wszystkim gazowe, mogą przedostać się do wody chłodzącej reaktor. Nie stanowi to żadnego zagrożenia nawet dla personelu elektrowni, bo woda ta krąży w obiegu zamkniętym. W przypadku reaktorów wodnych ciśnieniowych, jakim jest EPR, woda chłodząca nigdy nie opuszcza nawet obudowy bezpieczeństwa reaktora, czyli wielkiego ciężkiego żelbetowego budynku odpornego na różne zdarzenia (w tym upadek samolotu), w którym reaktor się znajduje. Zdarzenia tego typu nie są bardzo rzadkie i nie stanowią zagrożenia. Tym niemniej jest to odchylenie od normalnego stanu eksploatacyjnego, a podwyższona zawartość pierwiastków promieniotwórczych w wodzie jest wykrywana przez układy pomiarowe elektrowni. I tak właśnie zdarzyło się w Taishan. Konkretnie, jak informował portal CNN już następnego dnia (tj. 15 czerwca), rozszczelnieniu uległo pięć prętów z przeszło 60 tysięcy znajdujących się w reaktorze. Oczywiście nie tworzyło to żadnego zagrożenia. Uszkodzone paliwo wymagało jednak wdrożenia odpowiednich procedur dalszego postępowania z nim, w tym na przykład zamknięcia w dodatkowym szczelnym pojemniku po wyładunku z reaktora Jednak nawet ten komunikat został jednak przez inne media zinterpretowany nieprzesadnie rozsądnie. I tak np. 16 czerwca w nagłówku “informował”, że “radioaktywny gaz wyciekł z elektrowni”. Portal Next.gazeta.pl w leadzie do artykułu pisał, że “władze przyznały (…), że wzrósł poziom promieniowania”. To akurat nawet nie jest nieprawda, tyle że wypadałoby dodać, że wzrósł w miejscach niedostępnych normalnie nawet dla załogi. Jawną nieprawdą jest natomiast podana dalej informacja, że “Francuzi ostrzegali przed wyciekiem radioaktywnym” – nic takiego nie miało miejsca, zwyczajnie do panikarskiej interpretacji sformułowania “radiation threat” doszło jeszcze nieprzesadnie precyzyjne jego przetłumaczenie.
Oczywiście można się tu jeszcze poznęcać nad mediami piszącymi o atomie, niemniej przykład tego zdarzenia pokazuje też jak ważna jest rozsądna i transparentna komunikacja organów związanych z bezpieczeństwem jądrowym. W tym przypadku pole do spekulacji pojawiło się po pierwsze z powodu być może niefortunnie dobranego terminu prawnego (czego zapewne nikt nie przewidział w momencie jego formułowania), a po drugie kiepskiej polityki zaangażowanych stron, w szczególności chińskich i francuskich właścicieli instalacji. Gdyby od razu poinformowano na czym polega problem, pole do szerzenia paniki byłoby znacznie mniejsze. Jest to na pewno cenna lekcja także dla naszego przyszłego operatora elektrowni jądrowych.
Chiny: Elektrownia jądrowa Taishan działa zgodnie z wymogami bezpieczeństwa