Menkiszak: Rosyjskie groźby to wyraz słabości, ale trzeba na nie odpowiedzieć (ROZMOWA)

17 lutego 2016, 07:30 Bezpieczeństwo

ROZMOWA

Z dr Markiem Menkiszakiem, kierownikiem zespołu rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich, rozmawiamy o polityce Rosji względem Ukrainy, Unii Europejskiej i, generalnie, Zachodu. Czy taktyka stosowana przez Władimira Putina przyniosła owoce?

BiznesAlert.pl: Czy z perspektywy 2 lat atak Rosji na Ukrainę można uznać za udany? Jak to zmierzyć?

Marek Menkiszak: Jedyne, co Rosji się udało, to anektować Krym, co pozwoliło z jednej strony doraźnie nastraszyć Zachód, ale przede wszystkim wywołać falę społecznego poparcia w samej Rosji, wzmacniającą legitymację wewnątrzpolityczną reżimu Władimira Putina. Tym samym, poczucie dumy zdecydowanej większości Rosjan z tego, że kraj rzucił wyzwanie Zachodowi i po raz pierwszy od dziesiątków lat zamiast się kurczyć, poszerzył swoje granice, pozwoliło częściowo zneutralizować niezadowolenie z powodu pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Moskwie udało się przy tym doprowadzić do faktycznego uznania przez szereg państw europejskich nieodwracalności aneksji Krymu (mimo nieuznawania go de jure).

Natomiast polityka Rosji wobec Ukrainy poniosła generalnie fiasko. Moskwie nie udało się nie tylko zmusić Ukrainę do wejścia do Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej (instytucjonalizującej rosyjską strefę wpływów na obszarze postradzieckim), ale nawet do powstrzymania nowego rządu w Kijowie od podpisania (i tymczasowego wejścia w życie) umowy stowarzyszeniowej z UE (wraz z pogłębiona strefą wolnego handlu DCFTA). Ukraina nie zrezygnowała także z dążenia do członkostwa w NATO i odrzuciła wszelkie wprowadzone za rządów Janukowycza zapisy o swoim statusie pozablokowym. Tym samym Rosja nie zdołała zmienić geopolitycznego wektora polityki ukraińskiej. I choć Moskwie udało się zorganizować zbrojną rebelię we wschodniej Ukrainie, to mimo znaczącego wsparcia politycznego i wojskowego doprowadziła ona do opanowania zaledwie 40% obszaru Donbasu a projekt rosyjskiej kontroli nad południowo-wschodnia Ukrainą (nazwaną Noworosją) poniósł klęskę.

Tymczasem Rosji nie chodziło o kontrolę nad Donbasem, tylko o wykorzystanie go jako narzędzia do politycznego wpływu na całą Ukrainę, poprzez mechanizm federalizacji Ukrainy i autonomii Donbasu. To się jednak nie udało i obecny polityczny pat prowadzi do sytuacji, gdy ogarnięta kryzysem Rosja musi utrzymywać okupowany Donbas. A społeczeństwo ukraińskie, choć coraz bardziej zmęczone i sfrustrowane kryzysem i licznymi patologiami, nie staje się bardziej prorosyjskie. Rosja, swoją agresywna polityką, tak naprawdę zaszkodziła swoim celom politycznym.

Jakie przesłanki odnośnie relacji Rosja-Zachód dają obserwacje stanowisk z konferencji bezpieczeństwa w Monachium? Zimna wojna czy nowa Jałta?

Konferencja monachijska nie przyniosła żadnego przełomu. Strona rosyjska powtórzyła to, co mówi od wielu miesięcy: że Zachód powinien zrewidować swoja politykę, porzucić sankcje i zawrzeć pragmatyczny sojusz z Rosją w imię wspólnej walki ze światowym terroryzmem, w tym zwłaszcza Państwem Islamskim w Syrii i Iraku. Moskwa grozi, że alternatywą jest „nowa zimna wojna”, która nie opłaca się żadnej ze stron. Ale jak się wydaje większość elit zachodnich dość dobrze przejrzała grę Moskwy i nie ma do niej zaufania. Brak choćby minimalnego postępu w realizacji przez Rosję i kontrolowanych przez nią separatystów porozumień mińskich w kwestii Ukrainy, czy rosyjskie naloty w Syrii z premedytacją uderzające w umiarkowaną zbrojną opozycję i ludność cywilną, pogłębiające kryzys migracyjny w Europie, tylko to wrażenie pogłębiają.

Pisze Pan, że Władimir Putin zastąpił obietnice dobrobytu kierowane do społeczeństwa, obietnicą potęgi. Jak duże jest ryzyko, że agresja Rosjan wymknie mu się spod kontroli?

Teza, że społeczeństwo rosyjskie jest z natury imperialne, despotyczne i konserwatywne, a prezydent Putin wręcz hamuje te ciemne siły jest starą propagandową kliszą wymyślona przez kremlowskich spin-doktorów. Niestety te bałamutne tezy są niekiedy powtarzane przez przedstawicieli rosyjskiej liberalnej inteligencji, którzy odczuwają strach przed własnym społeczeństwem. To oczywiście nie oznacza, że nie ma wśród Rosjan postaw nacjonalistycznych, ksenofobicznych, antyzachodnich czy imperialnych. Są one dość silne ale tak naprawdę do końca nie wiemy, co myśli rosyjskie społeczeństwo. Wyniki badań opinii publicznej pokazują tendencje i poglądy z zachodniego punktu widzenia kompletnie nielogiczne i sprzeczne, a do tego ulegają częstym zmianom. W sytuacji gdy ponad połowa ankietowanych zgadza się z tezą, że ludzie obawiają się ujawniać swoje prawdziwe opinie, formułowanie na podstawie badan opinii kategorycznych sądów o rosyjskim społeczeństwie jest po prostu bez sensu.

Rosjanie, jak chyba każde społeczeństwo, chcieliby żyć z jednej strony w państwie sprawnym i dostatnim, a z drugiej silnym i cieszącym się szacunkiem za granicą. Pytanie jak długo i w jakim stopniu Rosjanie gotowi będą znosić ciężary kryzysu, stagnacji, wszechobecnej korupcji i innych licznych patologii w imię faktycznie jedynie ułudy wielkości. Nie ma dziś na to pytanie jasnej odpowiedzi. Czas pokaże.

Rosja straszy globalnym konfliktem. Czy jest realne ryzyko jego wybuchu?

To, że Rosja straszy swym potencjałem nuklearnym i – jak ostatnio robił to premier Miedwiediew na konferencji monachijskiej – trzecią wojna światową nie jest wyrazem siły, czy determinacji ale słabości i bezradności Kremla. Kiedy brakuje pieniędzy, kiedy ambitne inicjatywy geopolityczne ponoszą fiasko, to co Moskwie pozostaje, to spróbować wzbudzić strach wśród zachodniej opinii publicznej i decydentów. Mało kto dziś w Europie chciałby powrotu do sytuacji, gdy kilkusettysięczne armie stałyby naprzeciw siebie w gotowości, a wycelowane wzajemnie rakiety średniego zasięgu z bronią jądrową groziły przekształcić całe miasta i państwa w ruiny. Tym gra Rosja, udając, że nawet przy ograniczonym konflikcie, byłaby gotowa sięgnąć po środki ostateczne. Tymczasem Putin to nie „szalony Wlad”, tylko zimno kalkulujący polityk, który uderza tylko wtedy, gdy jest niemal pewien, że nie spotka się ze zdecydowaną ripostą. Dlatego właśnie tak ważna jest implementacja przez NATO strategii wiarygodnego odstraszania Rosji, do czego mam nadzieję przyczynią się decyzje szczytu warszawskiego w lipcu b.r.

Z drugiej strony w polityce i wojnie mamy zasadę niezamierzonych konsekwencji i nie da się wykluczyć, ze jakiś incydent czy ich seria może doprowadzić do gwałtownej eskalacji (co nie oznacza, że do wojny światowej, co jest mało prawdopodobne). Taki właśnie scenariusz, a nie wcześniej zaplanowana, zmasowana inwazja rosyjskiej armii powinien być raczej podstawą planowania obronnego w naszej części Europy.

Czy wobec tych faktów polityka zbliżenia z Rosją za pomocą więzi ekonomicznych byłaby uzasadniona?

Teza głosząca, że poprzez budowę współzależności gospodarczych Zachód czy konkretniej UE lub jego państwa członkowskie będą wpływały pozytywnie na Rosję i jej politykę leżały w niedawnej przeszłości u podstaw polityki wschodniej takich państw jak Niemcy. Problem polega na tym, że ta teza jest fałszywa, co pokazały wydarzenia ostatnich lat. Brak woli politycznej Zachodu do wykorzystywania de facto asymetrycznej na naszą korzyść współzależności gospodarczej z Rosją a także podatność niektórych osób i środowisk na rosyjską korupcję, tę polityczną i tę w dosłownym rozumieniu, powodowała, że to raczej Rosja zaczęła zmieniać Europę, niż vice versa. Nie oznacza to, że każdy biznes z Rosją jest z definicji zły. Ale trzeba pilnować szanowania prawa, standardów i równowagi interesów.

Rozmawiał Wojciech Jakóbik