Perzyński: Spieszmy się kochać Merkel

31 października 2018, 07:31 Bezpieczeństwo

Angela Merkel ogłosiła na poniedziałkowej konferencji prasowej, że nie będzie ubiegać się o żadne inne stanowisko polityczne. To pokłosie wyborów w Bawarii i Hesji, w których CDU i CSU uzyskały najgorszy wynik od dekad. Choć już w zeszłym roku można było się domyślać, że będzie to jej ostatnia kadencja jako kanclerz, to potwierdzenie tego przez nią samą na pewno było ważnym wydarzeniem. To dobry czas do wspomnień i podsumowań, ale też do postawienia pytań o to, co dalej – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Charakterystyczny gest Angeli Merkel. Źródło: Wikipedia
Charakterystyczny gest Angeli Merkel. Źródło: Wikipedia

Sukces Merkel

Na samym początku trzeba zaznaczyć, że wiadomość o odejściu Angeli Merkel z polityki po końcu kadencji spotkała się z konsternacją, ale komentarze w mediach były raczej przychylne. By podjąć taką decyzję, z pewnością trzeba mądrości i odwagi. W wielkiej polityce od 1990 roku, na czele CDU od 2000 roku, na czele Niemiec od 2005 roku. Co prawda w Niemczech wielokadencyjne rządy nie są rzadkością, ale w czasach geometrycznego przyspieszenia historii rządzenie największą gospodarką Unii Europejskiej jest gigantycznym wyzwaniem. Pominąwszy nawet fakt, że jest pierwszą kobietą piastującą to stanowisko, co pewnie pracy w polityce nie ułatwiało.

Według komentatorów niemieckiej sceny politycznej, tajemnica sukcesów wyborczych Merkel tkwiła w zręcznym marginalizowaniu przeciwników politycznych przez przejmowanie ich postulatów. Od liberalnej FDP przejęła postulat potrzeby szybkiego wzrostu gospodarczego. Od Zielonych – temat ochrony środowiska. Od SPD i Die Linke „pożyczyła” temat uchodźców, integracji imigrantów i krytyki pod adresem koncernów motoryzacyjnych w aferze dieslowej. Za jej rządów zalegalizowano też małżeństwa jednopłciowe, przy czym ona sama w tej sprawie głosowała „przeciw”, zdobywając uznanie konserwatywnego elektoratu. 

To odejście, nie upadek

Na konferencji prasowej po nieudanych wyborach w Hesji Merkel ogłosiła, że nie będzie więcej kandydować na stanowiska polityczne, co zrodziło masę pytań o jej przyszłość, ale też na niektóre odpowiedziało, bo na przykład wiemy też, że ona sama nie jest zainteresowana żadnym stanowiskiem w strukturach Unii Europejskiej.

Dr Bartosz Rydliński z UKSW uważa, że polityczna woda w Sprewie płynie wolniej niż w Wiśle. – Niemiecka kultura polityczna jest bardzo stonowana. Długie dyskusje, ucieranie kompromisów oraz podejmowanie w spokoju decyzji o znaczeniu strategiczym – to wszystko będzie towarzyszyć wyborze nowego przewodniczącego lub przewodniczącej CDU. Wybory na to stanowisko mają się odbyć w czasie szczytu COP24, tak więc ciężko spodziewać się w Katowicach nowego szefa lub szefowej rządu RFN. Dodatkowo nie jest pewne czy sama Angela Merkel nie pozostanie na stanowisku kanclerza do zmiany układu koalicyjnego, tym bardziej że ustępująca przewodnicząca CDU zapowiedziała, że chce pozostać na stanowisku niemieckiej Kanclerz aż do 2021 roku. Kto by nie zastąpił jej w fotelu szefa niemieckiego rządu, trudno spodziewać się radykalnej zmiany względem Energiewende, gdyż służy to niemieckim interesom – twierdzi politolog.

Zyskają Zieloni?

Rydliński przekonuje, że od samego początku zawarcia kolejnej „Wielkiej Koalicji” między CDU/CSU oraz SPD nikt nie był z niej zadowolony: – Wybory do landtagów oraz sondaże ogólnokrajowe nie pozostawiają złudzeń. Na tym chadecko-socjaldemokratyczno małżeństwie z rozsądku tracą centro-prawica i centro-lewica. Zyskują Zieloni i AfD, która wedle niektórych prognoz przeskoczyła już w skali poparcia niemieckich socjaldemokratów. Przyspieszone wybory nie są specjalnością Niemiec, bardziej dopatrywałbym się ponownej próby stworzenia tzw. Koalicji jamajskiej składającej się z chadecji, zielonych i liberałów po zmianie kanclerz. Oczywiście na problemach niemieckiego politycznego establishmentu zyskuje AfD, która w każdych wyborach regionalnych i każdego dnia pracy Bundestagu zakorzenia się w niemieckim systemie politycznym – uważa.

Zieloni, którzy w ostatnim czasie również znacznie zyskali na popularności, znani są z olbrzymiego przywiązania do transformacji energetycznej. – Pamiętajmy, że ich obecność w rządzie Gerharda Schrödera wyznaczyły pewne trwałe ramy dyskusji o energetyce. Dodatkowo zwróćmy uwagę, że dzisiaj „zielonym językiem” operuje zdecydowana większość polityków, komentatorów, ekspertów i uczonych w Niemczech. Ich znaczenie dla dyskursu w tej materii jest o wiele większe niż wynikałoby z liczebności miejsc w Bundestagu. Ich olbrzymie wzrosty tak w Bawarii, Hesji i sondażowo na poziomie federalnym może pozwolić nam postawić tezę, że Zieloni będą odgrywać rolę stabilizatora niemieckiej sceny politycznej. Tym bardziej, jeśli tak chadecy jak i socjaldemokraci nie znajdą sposobu na zachowanie utraty politycznego i społecznego poparcia – twierdzi dr Rydliński z UKSW.

Klęska Merkel

Bawaria i Hesja boleśnie udowodniły, że patent Merkel na utrzymywanie wysokiego poparcia w naturalny sposób się zużył. Teraz to nie ona podbiera elektorat innym, teraz to jej wyborców odciąga AfD i międzynarodowa prawicowo-populistyczna rewolucja, która w zeszłym tygodniu pochłonęła Brazylię z jednej strony. Na innym froncie autorytet Merkel ucierpiał w sporze o niemiecką transformację energetyczną. Uzyskanie kompromisu między ambitną polityką klimatyczną Unii Europejskiej a dekarbonizacją, której sprzeciwiają się koncerny jak RWE (czego symbolem była akcja protestacyjna w lesie Hambach) okazało się zbyt trudne, sprawę utrudniła też afera dieslowa. Niemcy i sama Merkel straciły reputację przywódcy w walce ze zmianami klimatu, której oczekuje niemieckie społeczeństwo.

Niestety rację ma Deutsche Welle pisząc, że w Polsce, na Węgrzech i we Włoszech nikt po Merkel nie uroni łzy, ale to szkoda, bo z punktu widzenia Polski to wcale nie była zła kanclerz. Za jej rządów Polska i Niemcy zaczęli i nauczyli się rozmawiać jak doświadczeni partnerzy w Unii Europejskiej i NATO, mimo sporów o sprawy poważne jak Nord Stream 2 i niepoważne jak reparacje wojenne. Ale najwidoczniej dla niektórych upłynęło już wystarczająco dużo czasu by zapomnieć, że za kadencji jej poprzednika stosunki polsko-niemieckie były wyraźnie chłodniejsze.

Epilog

W ciągu ostatnich 13 lat Angela Merkel współpracowała z sześcioma polskimi premierami: Kazimierzem Marcinkiewiczem, Jarosławem Kaczyńskim, Donaldem Tuskiem (polskim rekordzistą na stanowisku szefa rządu), Ewą Kopacz, Beatą Szydło i Mateuszem Morawieckim. Można więc postawić śmiałą tezę, że w tym czasie zdążyła „poznać Polaków”. Faktem też jest, że w tej kwestii miała ułatwione zadanie – sama powoływała się na swoje polskie korzenie i podkreślała, że dzięki wychowaniu w NRD, lepiej rozumie mentalność naszej części Europy. Na chwilę obecną na jej następcę wyrasta jej dawny rywal, Friedrich Merz, gospodarczy liberał, umiarkowany krytyk Energiewende. Nie ulega jednak wątpliwości, że w czasach próby Europa traci jednego ze swoich liderów.