Podczas Okrągłego Stołu Energetycznego w ministerstwie energii odbył się panel poświęcony przyszłości polskiej energetyki węglowej wobec rozwoju polityki klimatycznej w Europie.
– To nie jest tak, że nie mamy wpływu na politykę klimatyczną. Warto popatrzeć na nią jako na element polityki ekonomicznej i wybrać sobie do czego nam się ona przyda – ocenił prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej. – Na pewno niekorzystne są dla nas krajowe cele redukcji CO2 i wzrostu udziału OZE. Dużo lepiej byłoby ustalić ogólny cel i każdy kraj na własny sposób by do tego dążył. Tutaj możemy znaleźć sojuszników.
– Nie należy demonizować kosztów emisji CO2. Niemcy emitują trzy razy tyle dwutlenku węgla, co my. Po 2020 roku ich emisje wzrosną o 20 procent. System ETS nie nakazuje fizycznej redukcji. Metaforycznie nie zakazuje grzechu, ale każe za niego zapłacić. Pozwolenia na emisję są wpływem do budżetu. Problemem jest wypracowanie sposobu na to, aby ten wpływ z powrotem trafił do gospodarki. W Niemczech to działa perfekcyjnie. To rodzaj podatku VAT który można różnie rozprowadzić, choć oczywiście przy pewnych kosztach transakcyjnych – apelował naukowiec.
– Mamy olbrzymie możliwości redukcji emisji w sektorze non-ETS. Oceniam to na 20-40 procent poprzez zastosowanie pomp ciepła, kogeneracji. Mamy jeden z największych potencjałów do obniżenia emisji CO2 – przekonywał profesor.
– Dla Polski byłoby bardzo dobrze, gdybyśmy mieli obligatoryjne, fizyczne zobowiązania do redukcji. Co mogą zrobić Niemcy lub Francuzi? Nie mają już przestrzeni do redukcji, w przeciwieństwie do nas. Aktywna polityka klimatyczna Polski to szansa – powiedział uczestnik konferencji.
– Jeżeli chcemy zwiększyć udział OZE, musimy na nie nałożyć obowiązek dostosowania do sieci. Wtedy zwiększymy udział do około 20 procent. Wierzę, że zapotrzebowanie na węgiel będzie mniej więcej stałe, bo z jednej strony będzie malał udział węgla w miksie, ale nawet jeśli wzrost gospodarczy będzie się utrzymywał poniżej 1 procenta, to w skali 30 lat mamy 30 procent wzrostu, a razem z nim wzrostu zapotrzebowania na energię – ocenił Mielczarski.