Paliwa w energetyce – cel czy środek do osiągnięcia celu? Wymiana zdań w NIK
W Najwyższej Izbie Kontroli miał miejsce panel ekspercki poświęcony wadom i zaletom energetyki konwencjonalnych. Miała tam miejsce wymiana opinii na temat roli węgla w Polityce Energetycznej Polski na rok 2040, z udziałem geologa Michała Wilczyńskiego z Fundacji „Rozwój Tak, Odkrywki Nie” i profesora Władysława Mielczarskiego z Politechniki Łódzkiej.
– Politycy mówią dużo o dyspozycyjności paliw kopalnych. Tymczasem liczby te oparte są o system wprowadzony na początku lat 50. pod przymusem ZSRR. Nie uwzględnia on czynnika ekonomicznego. Zasoby geologiczne są ogromne, ale też obciążone ogromnym błędem. W innym systemie przeliczania, pozostało nam nieco ponad 600 milionów ton. Dlatego budując politykę energetyczną, musimy poprawnie ocenić to, ile mamy zasobów – zaczął Wilczyński.
Dodał, że w projektach nowych projektów wydobywczych zakłada się straty na poziomie 50 procent. Tylko w 2016 roku wydobyto 66,5 mln ton węgla, a strata w zasobach przemysłowych wyniosła 590 mln ton. – Patrząc ekonomicznie, wystarczy nam węgla do około roku 2033. Co do węgla brunatnego, znacznie przeszacowana jest liczba złóż. W tym roku pole Bełchatów kończy eksploatację. Odkrywka Ościsłowo na przykład posiada tyle złóż, żeby zasobów wystarczyło na osiem lat, a mimo to znalazła się ona w polityce energetycznej. Nie każde złoże nadaje się do wydobycia. Trzeba też pamiętać, że węgiel brunatny w połowie składa się z wody, geolodzy mówią, że ma on konsystencję żelu; nie nadaje się on do transportowania na dalekie odległości – przekonywał Wilczyński.
Profesor Mielczarski powiedział, że polski problem z węglem brunatnym ma naturę bardziej społeczną, a nie ekonomiczną: – Założenia rządu, że w Bełchatowie powstanie elektrownia jądrowa należy traktować z przymrużeniem oka. Traktujmy kwestię paliw jako środek do osiągnięcia celu, jakim jest bezpieczeństwo systemu, a nie cel sam w sobie. Zamknięcie elektrowni w czy wycofanie się z węgla to ogromny problem dla lokalnych społeczności w Bełchatowie czy na Śląsku. Źródła gazowe, nawet po wybudowaniu Baltic Pipe, nie wystarczą. Będziemy nadal korzystać z węgla, pytanie tylko skąd on będzie pochodził – powiedział profesor.
Mielczarski odniósł się też do kwestii rosnących cen uprawnień do emisji CO2. – Ceny nie mają znaczenia. I tak będziemy produkować energię z węgla, nieważne o ile tańsze będą źródła odnawialne, bo OZE nie zastąpią źródeł konwencjonalnych. Trzeba odróżnić problemy górnictwa od problemów stabilności systemu. Wokół EU ETS panuje histeria rozsiewana przez elektrownie, ale system ten dał polskiemu budżetowi miliardy euro. To się zamyka w Polsce. Jeśli chcemy, by odbiorca nie odczuł wzrostu cen, obniżmy VAT. Jeśli pozwolenia będą drożeć, nie będzie konkurencji między węglem a OZE, bo źródła te funkcjonują na innych zasadach. Im więcej OZE w systemie, tym wyższe ceny, ponieważ system jest coraz mniej stabilny, i źródła konwencjonalne muszą mieć wsparcie publiczne, by utrzymać tę stabilność, a to będzie kosztowało coraz więcej – przekonywał.
Wilczyński z kolei przypomniał, że górnictwo wymaga nieustannych inwestycji: – W ostatnich 5-6 dokonuje się swoista ekonomia polegająca na tym, że inwestycje w górnictwie spadają. Warunki do wydobycia węgla są coraz trudniejsze. Nie ma już płytkich pokładów węgla. Poziom wydobycia węgla sięga 1200 metrów wgłąb ziemi, gdzie temperatura sięga 40 stopni Celsjusza, trzeba wprowadzić rozwiązania, które pozwolą na wykonywanie pracy w takich warunkach, a to wszystko przekłada się na wzrost cen węgla. Współpracując z gminami na Śląsku zauważyłem lokalny sprzeciw dla tworzenia nowych ośrodków wydobywczych – powiedział.