Jak ma finalnie wyglądać miks energetyczny Polski w kolejnych latach? Poza tym, że rząd chce, by wciąż był oparty na węglu – co nie bardzo podoba się Brukseli – wiemy niewiele więcej – pisze Karolina Baca-Pogorzelska z Dziennika Gazety Prawnej.
Jesienią mieliśmy poznać politykę energetyczną Polski do 2050 r. a w niej przyszły kształt miksu energetycznego dla naszego kraju. Sęk w tym, że nie wyobrażam sobie ogłoszenia poważnego strategicznego dokumentu bez ogłoszenia najpierw rządowej decyzji dotyczącej budowy (lub nie) elektrowni atomowej w Polsce. O ile bowiem ta decyzja w resorcie energii zapadła, o czym pisałam już w sierpniu w DGP, tak głównym hamulcowym uchwały rady ministrów pozostaje prof. Jan Szyszko, minister środowiska – jego sercu bowiem znacznie bliższa niż atom jest geotermia.
Według zapowiedzi ministra energii w 2050 r. zmniejszymy udział węgla w miksie do 50 proc. z obecnych ok. 85 proc. Czym go zastąpimy? Kilka tygodni temu wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski przyznał, że m.in. morskimi farmami wiatrowymi. To dość przełomowa deklaracja, ponieważ takich jednostek na Bałtyku nie mamy w ogóle (na razie z projektem najbardziej zaawansowana jest Polenergia, która zapowiadała pierwsze morskie wiatraki na 2021 r.), a jak wiadomo rząd PiS do lądowej energetyki wiatrowej podchodzi z umiarkowaną sympatią (przypomnijmy, że z powodu braku porozumienia z polskimi koncernami energetycznymi w sprawie lądowych farm wiatrowych amerykański Invenergy oddał sprawę do europejskiego arbitrażu, gdzie domaga się 700 mln dolarów odszkodowania od Polski).
Jednak same morskie farmy wiatrowe na Bałtyku nie zastąpią nam węgla. Wydaje się więc, że decyzja o budowie elektrowni atomowej jest nieunikniona zwłaszcza, że realizacja tej inwestycji potrwa kilkanaście lat, a w tym czasie nie zbudujemy więcej niż trzy reaktory o mocy 1000 MW każdy (a to i tak kilkadziesiąt miliardów złotych, które skądś trzeba przecież wziąć). Energetyka jądrowa odpowiadałaby więc za mniej niż 10 proc. produkcji prądu w Polsce. Co w takim razie z pozostałą częścią miksu? Wydaje się, że większą rolę będzie mimo wszystko odgrywał gaz. Na to wskazywałyby też plany inwestycyjne i wypowiedzi przedstawicieli rządu. Bo jeśli słyszę, że odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne minister Piotr Naimski mówi, że nie będziemy musieli przedłużać kontraktu jamalskiego, to rozumiem, że jesteśmy pewni budowy Baltic Pipe w terminie, a i dostawy skroplonego gazu do Świnoujścia będą coraz większe. Inaczej bowiem trudno mi te deklaracje dziś zrozumieć.
Warto przypomnieć jeszcze dwie istotne decyzje z punktu widzenia gazowego. W tym tygodniu PGNiG Termika inauguruje budowę bloku gazowo-parowego na Żeraniu, który według zapowiedzi spółki ma odpowiadać za 7 proc. konsumpcji gazu w Polsce. Budowa za 1,6 mld zł potrwa do 2020 r. Wykonawcą jest konsorcjum firm Mitsubishi Hitachi Power System Ltd i Polimex – Mostostal SA.
Druga sprawa to niedawna decyzja PGE w sprawie nowego bloku w elektrowni Dolna Odra. Jednostka ok. 500 MW nie będzie opalana węglem, a gazem. To pokazuje, że „błękitne paliwo” może jednak w polskiej energetyce zyskać na znaczeniu. Zwłaszcza, że jego spalanie powoduje znacznie mniejszą emisję CO2 niż spalanie „czarnego złota”, a to jak wiadomo jeden z czulszych punktów Komisji Europejskiej. Polska musi tu zachować ogromną czujność – nie jest przecież tajemnicą, że cały czas walczymy w Brukseli o rynek mocy (mechanizm pozwalający na płacenie producentom prądu nie tylko za jego wytwarzanie, ale i za gotowość do większej produkcji w szczycie – a co za tym idzie pozyskanie środków na nowe moce).
Tyle tylko, że w myśl zasady coś za coś pewnie też będziemy musieli ustąpić. Obawiam się więc, że uruchamiane właśnie 1075 MW w Kozienicach, budowane dwa bloki po 900 MW w Opolu i 910 MW w Jaworznie mogą być ostatnimi nowymi jednostkami na węgiel kamienny w Polsce. Nie jestem bowiem pewna, że planowana inwestycja w blok klasy 1000 MW w Ostrołęce dojdzie do skutku.