Likwidacja ministerstwa energii to dopiero początek zmagań o lepsze zarządzanie energetyką. Teraz odbędzie się sąd nad reformą, która może być kontynuowana lub odwrócona. Zanim z chaosu wyłoni się porządek może dojść do kolejnych sporów – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Spory międzyresortowe
Stworzenie resortu energii w 2015 roku miało podstawową zaletę, która sprawiła, że od początku byłem zwolennikiem tego rozwiązania. Usuwało spory międzyresortowe, które doprowadziły na przykład do porażki polskiej rewolucji łupkowej ze względu na niezdolność rozstrzygnięcia sporu między resortami gospodarki i klimatu o zasady koncesjonowania oraz opodatkowania wydobycia węglowodorów ze złóż niekonwencjonalnych. Spór toczył się od 2011 roku, kiedy pojawiły się entuzjastyczne prognozy na temat zasobności złóż polskich na poziomie 5,1 bln m sześc. gazu ziemnego, do 2015 roku, kiedy klimat dla łupków się skończył. Ostatnio został usunięty specjalny podatek węglowodorowy mający dać budżetowi frukta z rewolucji, która została przespana przez wojny urzędników.
Ministerstwo klimatu i energii Michała Kurtyki ma być następcą resortu odpowiedzialnego za energetykę. Jednak ostateczny podział kompetencji między nim a resortami nadzoru właścicielskiego (Jacek Sasin) i rozwoju (Jadwiga Emilewicz) poznamy dopiero po nowelizacji ustawy o działach administracji przez Sejm nowej kadencji. Z moich informacji wynika, że ten podział nie został jeszcze rozstrzygnięty. Można zastosować różne rozwiązania. Ministerstwo energii i klimatu może zatrzymać kompetencje regulacyjne po zlikwidowanym poprzedniku. Mogą one też zostać rozproszone między pozostałe resorty mające mieć wpływ na energetykę. Rozproszenie kompetencji może doprowadzić do „rozbicia dzielnicowego” (metafora mojego kolegi redakcyjnego Bartłomieja Sawickiego), które usunie zalety reformy ministerstwa energii. Byłby to krok wstecz względem zmian z 2015 roku.
Czas na sąd
Należy się zatem spodziewać, że w nadchodzących dniach dojdzie do sądu nad reformą ministerstwa energii, który będzie się odbywał pod presją podziału łupów między koalicjantów Zjednoczonej Prawicy. Niestety można przypuścić, że zmiany zostaną podporządkowane nowemu układowi sił, a kompetencje – rozproszone adekwatnie do niego. Przed takim scenariuszem ostrzega Greenpeace, który nie szczędzi krytyki ostatnim zmianom. – Skład nowego rządu zapowiada chaos w obszarze energetyki, polityki klimatycznej i ochrony przyrody. W obliczu kryzysu klimatycznego potrzebujemy skoordynowanych, zdecydowanych i ambitnych zmian. Zamiast tego otrzymaliśmy polityczny podział łupów, zapowiedź rozproszenia i osłabienia kompetencji – czytamy w komentarzu Pawła Szypulskiego, rzecznika organizacji.
Ten scenariusz nie musi się jednak spełnić. Nowelizacja ustawy o działach może dać jasny podział kompetencji w energetyce. Będzie to najlepsza gwarancja, że politycy współpracujący dotychczas skutecznie: Jadwiga Emilewicz, Michał Kurtyka i Jacek Sasin, będą współpracować dalej w dobrze zaprojektowanym systemie zarządzania energetyką. W innym wypadku nie pomogą osobiste sympatie, ani zmiany personalne postrzegane przez istotną część obserwatorów jako pożądane, a resorty wrócą do sporów znanych z czasów ministrów gospodarki oraz skarbu, bo taki będzie klimat.
Warto przypomnieć, że ministerstwo energii zdołało przeforsować ustawę o rynku mocy i cenach energii pomimo istotnej opozycji wewnętrznej tylko dzięki odpowiedniemu umocowaniu systemowemu. Oznacza to, że było zdolne do przeprowadzenia daleko idących rozwiązań pomimo istotnego oporu. Spełniało więc swe zadanie wyznaczone w ramach reformy. Do rozstrzygnięcia pozostaje jednak ocena tej polityki, która nierzadko może być krytyczna. Czy oznacza to jednak, że po zmianie personalnej, potrzebna jest na pewno zmiana instytucjonalna cofająca reformę?