Fedorska: Niemcy marzyli o wodorze i OZE z Chile, ale nie stanie się to za chwilę

20 czerwca 2023, 07:30 Energetyka

Jak to często w ostatnim czasie bywa, w teorii miało być pięknie. Plan był taki, że kraje takie jak Chile, Maroko i Namibia staną się najpierw wielkimi producentami OZE, a następnie będą dostawcami zielonego wodoru dla Unii Europejskiej, ale w szczególności dla Niemiec. Za pomocą tego surowca Niemcy chcieli osiągnąć neutralność klimatyczną do 2045 roku, zastępując gaz ziemny i węgiel zielonym wodorem, który jest całkowicie bezemisyjny – pisze Aleksandra Fedorska, redaktor BiznesAlert.pl.

Wodór. Źródło: freepik.com
Wodór. Źródło: freepik.com


W Chile planowano powstanie aż 5 GW mocy elektrolizy w 2025 roku, a piec lat później miało to być nawet 25 GW. Podobnie jak w Chile także w Maroku ważną rolę w finansowaniu tych inwestycji odgrywa niemiecki bank rozwoju KfW. Na budowę pierwszej „fabryki zielonego wodoru”, która ma w tym północnoafrykańskim kraju ruszyć z produkcją w 2025 roku, Niemcy przewidziały 300 milionów euro. Następne 700 milionów trafi do Maroka z Niemiec, bo kraj ten nie dysponuje wystarczającą ilością wody, aby móc produkować zielony wodór.

W Maroku będzie trzeba uruchomić nowe instalacje odsalania wody morskiej na olbrzymią skalę, aby mogły one zaopatrywać producentów zielonego wodoru w najważniejszy składnik tego produktu. Niemiecka organizacja analityczna German Trade & Invest (GTAI) jeszcze w zeszłym roku opowiadała się dalej za inwestycjami i marokańską zieloną przyszłość, lecz już wtedy zaznaczyła, ze pierwsze projekty pilotażowe z zakresu produkcji zielonego wodoru rusza nie w 2025, ale od 2030 roku. Problematyczne okazały się także kwestie opłacalności tego przedsięwzięcia, która mogłaby zostać osiągnięta dopiero po 2040 roku, gdy eksport zielonego wodoru do Europy będzie w pełni realizowany.

Plan ten może się nie udać, bo rozgrzany rynek produkcji zielonego prądu np. w Chile się właśnie załamał. Operatorzy tacy jak Acciona z Hiszpanii czy Mainstream z Irlandii odnotowują straty. Nowe projekty albo są wstrzymywane, albo całkowicie skreślane. Zagraniczni gracze zaczęli się wycofywać z chilijskiego OZE.

Po tym, jak farma wiatrowa Cabo Leones II operatora Ibereólica musiała zaprzestać działalności w 2022 roku, farma słoneczna Maria Elena Solar (Solarpack) współfinansowana przez KfW IPEX-Bank złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości w styczniu 2023 r. W dniu 31 maja 2023 roku producent energii elektrycznej Copihue Energía ogłosił, że wstrzyma budowę farmy wiatrowej Caman z powodu braku funduszy – pisze GTAI w czerwcowej analizie.

Jeszcze w zeszłym roku rozwój OZE był w Chile nader obiecujący. Po raz pierwszy wytworzono w tamtym kraju w skali roku więcej energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii niż z paliw kopalnych. Jednocześnie ogłaszano stale nowe projekty. Stowarzyszenia branżowe Asociación Chilena de Energías Renovables y Almacenamiento (ACERA) w zeszłym roku ogłosiło projekty o łącznej mocy 5,6 GW mocy.

Szybki rozwój OZE ma w Chile swoje konsekwencje, bo naraża on tamtejsze sieci przesyłowe na duże ryzyko i niestabilność. Kraj, który cechuje się geograficznie dużą odległością między północą a południem, jest skazany na szczególną stabilność, tym bardziej, że kraj geograficznie nie ma alternatywy do pojedynczych linii wysokiego napięcia między południem i północą. Linia wysokiego napięcia, która łączy obecnie północną część kraju, która przesyła większość prądu OZE w tym kraju, z regionem metropolitalnym Santiago, ma maksymalną moc rzędu zaledwie 2,1 GW. Moce te nie wystarczają w obliczu bardzo dynamicznego rozwoju energetyki słonecznej i wiatrowej na północy Chile. Władze w Chile obawiają się słusznie, że system produkcji OZE w Chile jest rozchwiany i będzie narażony na przerwy w dostawach prądu. Aby temu zapobiec, rząd wprowadził ustawę, na podstawie której 40 procent dostaw energii elektrycznej musi pochodzić z konwencjonalnych elektrowni, które mają stabilizować system. Ale z powodu tej stabilizacji elektrownie wiatrowe i słoneczne nie zawsze mogą dostarczyć do sieci produkowany przez siebie prąd, co ogranicza ich opłacalność. Do tego dochodzą także koszty budowy kolejnej centralnej linii wysokiego napięcia o nazwie Kimal-Lo-Aguirr, która ma zostać uruchomiona w 2029 roku.

Producenci OZE w Chile tacy jak np. niemiecka spotka wpd onshore GmbH & Co. KG żądają od rządu w Chile, aby korzystniej rozliczał zieloną energię niż energię konwencjonalną. Producenci OZE w Chile biją na alarm, bo dużą część prądu zasilanego do sieci sprzedali w pierwszym kwartale 2023 za plus minus zero. GTAI uważa nawet, że było to 35 procent chilijskiego OZE. Władze chilijskie poszły na umiarkowane kompromisy względem żądań przemysłu OZE, ale nadal trzymają się dogmatu, że to rynek wyznacza cenę energii, a nie odwrotnie. Niemieccy inwestorzy są oburzeni i grożą opuszczeniem tego kraju.

Międzynarodowe banki, w tym KfW, powstrzymają się od finansowania kolejnych farm słonecznych i wiatrowych w Chile, dopóki warunki rynkowe nie ulegną zasadniczej zmianie. Taki rozwój wydarzeń może jedynie zaszkodzić dobrej reputacji Chile jako kraju w regionie o wiarygodnych ramach prawnych. Kręgi dyplomatyczne dostrzegają również odstraszający sygnał dla firm, które chcą produkować zielony wodór w kraju andyjskim – reasumuje GTAI.

Niemcy chcą 10 wodorowych gigawatów z Bornholmu i mogą ominąć Polskę wodorociągiem