KOMENTARZ
Jakub Opara,
ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych
Modernizacja polskich Sił Zbrojnych to hasło, które i obecny rząd, i obecny prezydent mają wypisane na sztandarach. Sęk w tym, że chyba sami decydenci z obecnego układu władzy nie wiedzą, co pod tym sloganem ma się kryć. Urzędowy optymizm i żonglowanie w wywiadach milionami euro, które mają postawić na nogi polską armię, są parawanem dla trwającego od lat chaosu.
Jeśli wierzyć deklaracjom prezydenta Bronisława Komorowskiego, to dziś dla polskich Sił Zbrojnych priorytetem jest posiadanie nowoczesnego systemu obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej. I na to, zgodnie z doktryną lansowaną przez rząd i prezydenta z PO, mają iść pieniądze przeznaczone na unowocześnienie naszego wojska. Skupienie się wyłącznie na defensywie to pomysł bardzo zły. Inwestycjom w rozwiązania pozwalające na odpowiednio wczesne wykrycie zagrożenia powinny towarzyszyć inwestycje w systemy, które pozwolą na szybką i adekwatną odpowiedź na takie zagrożenie.
Marynarka Wojenna i to, co dzieje się wokół tego rodzaju Sił Zbrojnych, jest bardzo symptomatyczne dla obecnej polityki związanej z przyszłością Sił Zbrojnych. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że priorytety, forsowane szczególnie przez Pałac Prezydencki, zależą od tego, kto ma lepszy dostęp do ucha pierwszego obywatela. Wygląda więc na to, że polska armia będzie opierać się przede wszystkim na lotnictwie i wojskach rakietowych. Fakt posiadania przez Polskę dostępu do morza, obowiązków naszej floty wynikających z naszego członkostwa w Pakcie Północnoatlantyckim, a także bardzo zły stan Marynarki – to wszystko w Pałacu robi tylko znikome wrażenie.
Do końca 2022 roku Marynarka Wojenna ma otrzymać ponad 20 nowych jednostek pływających oraz kilkanaście śmigłowców i tzw. bezzałogowców oraz trzy nowe okręty podwodne. Jeśli chodzi o te ostatnie, to wspomniany już minister Klich „zabłysnął” pomysłami kupna okrętu Papanikolis, którego unikalna cecha to przede wszystkim błędy konstrukcyjne groźne dla załogi, a także konieczność serwisowania go w niemieckich stoczniach. Gdyńska Stocznia Marynarki Wojennej nadal znajduje się w stanie upadłości, a na razie nie ma żadnych planów wykorzystania jej dla wspomnianego planu modernizacji floty – nie licząc ogólnikowych deklaracji oficjeli, którzy zapewniają o swoim poparciu dla koncepcji wykorzystania zakładu przy dozbrajaniu Marynarki Wojennej RP.
Zostawmy na razie sprawę kupna okrętów podwodnych – czy to będą okręty niemieckie, francuskie czy holenderskie. Pytanie brzmi: czy okręty, które otrzyma nasza flota, umożliwią wykorzystanie pocisków manewrujących i będą tym samym elementem naszego systemu odstraszania? Jeżeli mamy wydawać pół miliarda złotych na zakup każdego z okrętów (z taką kwotą, albo nawet wyższą, należy się liczyć), to niech to będą środki możliwie dobrze zainwestowane. Pociski manewrujące byłyby tym komponentem naszego systemu odstraszania, który dawałby mu nie tylko defensywny charakter, ale pozwalał na ofensywną odpowiedź na ewentualny atak.
Nie możemy oszczędzać na odpowiednim uzbrojeniu Marynarki – analogicznie do pozostałych rodzajów Sił Zbrojnych. W obecnych realiach nie jest to jedynie inwestycja w nasze narodowe bezpieczeństwo. Bez nowoczesnej armii, nowoczesnej i sprawnej Marynarki Wojennej nie będziemy mogli zbudować sobie takiej pozycji w ramach NATO, jaka nas zadowala. Koszty? Owszem są, ale tak samo kosztują nowe elektrownie czy terminale LNG. To inwestycje w narodowe bezpieczeństwo. Obecny rząd przyzwyczaił nas, że wydawane pieniądze mają przede wszystkim służyć podnoszeniu sondażowych słupków. Jak odrealniona to była koncepcja, pokazują ostatnie trendy sondażowe. Może więc wreszcie pora wydać pieniądze na przedsięwzięcie, przy którym doraźne polityczne gry i animozje muszą zejść na dalszy plan?
* Całość artykułu ukazała się na łamach „Naszego Dziennika” 24.07 br.