icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Piotrowski: Prywatne ambicje były ważniejsze niż atom w Polsce (ROZMOWA)

– Ambicje, niezweryfikowane informacje i zaniechania są fatum ciążącym na rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Zignorowaliśmy szczodrą finansową inicjatywę amerykańską, która mogła doprowadzić do niezależności energetyki w Rejonie Trójmorza od Rosji – mówi Andrzej Piotrowski, wiceminister odpowiedzialny m.in. za energetykę jądrową w Ministerstwie Energii w latach 2016-2018 w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Czy Polska wybuduje elektrownię jądrową?

Andrzej Piotrowski: Mamy w programie jądrowym znowu poważne turbulencje i zapowiadane są opóźnienia. Nie potrafimy uczyć się nie tylko na cudzych, ale nawet na własnych błędach. Ciągle zmieniamy dekoracje polityczne i te same niemal błędy popełniamy od nowa. W toczonych sporach ambicjonalnych przeważają źle rozumiane przesłanki, nie zweryfikowane informacje i odsuwanie decyzji. 

Rząd Mazowieckiego porzucił bardzo zaawansowaną budowę EJ w Żarnowcu nie z powodów technicznych czy nawet ekonomicznych, lecz z czysto politycznych. Przygotowany dla Żarnowca reaktor do dziś pracuje w Finlandii, jednym z krajów NATO. Na dodatek nie był to, jak się powszechnie uważa, reaktor radziecki. Został on faktycznie zaprojektowany w Związku Sowieckim, ale był wyprodukowany przez czeską Skodę. Nie potrafiliśmy mitygować zagrożeń i skupiliśmy się na niechęci do przedmiotów.

W kolejnym podejściu, na początku drugiej dekady obecnego wieku, wydawało się, że projekt jądrowy ponownie nabrał wiatru w żagle. Powołano specjalnie na wiceministra gospodarki i pełnomocnika Premiera ds. energetyki jądrowej panią Hannę Trojanowską, stypendystkę IAEA w Wiedniu. Prezes PGE Krzysztof Killian, traktowany wówczas jako osoba z silnym politycznym wsparciem samego premiera Donalda Tuska utworzył spółkę z udziałem pozostałych koncernów energetycznych z dominującym udziałem Skarbu Państwa. Wiele wskazywało, że w budowie elektrowni jądrowej zdamy się na francuską Arevę. 

Jednak, gdzieś w latach 2013-2014 do Polski dotarły wieści o mPower, spółce J-V firm Babcock & Wilcox i Bechtel mającej produkować SMR-y. Wielokrotnie tańszy reaktor o mocy elektrycznej 180 MW. To było wow! 

Tylko, że nikt nie zajął się tym ile takich reaktorów będzie potrzebne i tym co należy zrobić by taki mały reaktor mógł w krótkim czasie w istotny sposób zmienić miks energetyczny w Polsce. Uznano, że czekamy! Pani minister podziękowano, a spółka jądrowa przeszła na jałowy bieg. W 2017 roku Bechtel wycofał się z projektu mPower ze względu na …za wysokie koszty.

Co było dalej po powołaniu resortu energii w 2016 roku, który od początku deklarował poparcie atomu?

Wcale nie od początku. Bardzo silna politycznie grupa, w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości i geofizyki, przekonywała, że Polska może być drugą Islandią i oprzeć energetykę o geotermię. Na to nałożyły się kolejne silnie spolaryzowane spory różnych koterii politycznych niemal o wszystko: wiatraki, biogazownie, a nawet o modernizacje mocy węglowych. W tej kakofonii głos zwolenników energetyki jądrowej brzmiał niczym szept. Przedstawione przez PSE prognozy już w 2016 roku wskazywały na liczącą wiele gigawatowów lukę w zaopatrzeniu w energię jeszcze przed rokiem 2030. Jednak, energetyka jądrowa w ogóle nie wchodziła do miksu ze względu na koszty. Jak się okazało w modelu od kilku lat używano błędnych założeń: innych niż publikowały uznane i wiarygodne źródła takie jak np. NEA OECD lub MAEA. Po korekcie okazało się, że uwzględniając kwestie dyspozycyjności energetyka jądrowa jest nie tylko opłacalna, ale nawet staje się niezbędna. Choć przy ówczesnych jeszcze niskich opłatach za emisje energia produkowana z węgla brunatnego i kamiennego była tańsza, to oczywiste było jednak, że musimy szybko wypracować inne rozwiązania.

Wyborcy w Polsce dosyć szybko zorientowali się, że wielu z polityków opowiada bajki o kontynuacji naszej węglowej potęgi po wsze czasy. Jednak w 2016 roku pomiar poparcia obywateli dla budowy elektrowni jądrowej dopiero, co przekroczył 51 procent, a politycy ci nadal cieszyli się zaskakująco dużą popularnością i wpływami. Miejsce dla energetyki jądrowej w świadomości kluczowych osób w Rządzie powstawało bardzo powoli. 

Kto był największym przeciwnikiem?

Niestety, było ich wielu. Na przykład minister środowiska Jan Szyszko. W zapale wspierania geotermii chciał m. in. doprowadzić do likwidacji składowiska w Różanie, gdzie trafiają zużyte materiały po radioterapii raka w szpitalach, czujki przeciwpożarowe i inne niskoemisyjne odpady promieniotwórcze. Różan na pewno nie nadaje się do składowania zużytego paliwa z reaktora jądrowego.

Nie pomagało też nastawienie ówczesnych doradców Prezydenta Dudy. Bardzo zaskakujące było podejście premiera Morawieckiego. Najpierw, w takcie przypadkowego i nieformalnego spotkania przekazał mi sugestię bym się z projektem elektrowni jądrowej za bardzo nie spieszył. Potem, chciał spotkania z czołowymi naukowcami. Kiedy na spotkaniu w kancelarii Premiera i oni wypowiedzieli się za szybką, choć bezpieczną budową przyjął postawę …obojętną. Być może przesądziły tu jego szorstkie relacje z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim, a może jak ćwierkały wróble, ktoś go przekonał aby nadal czekać na pojawienie się SMR-ów.

Czy SMR są zatem złym rozwiązaniem?

Nie, przeciwnie! Uważam, że są nam bardzo potrzebne. Szczególnie te czwartej generacji, ale nie zamiast dużych elektrowni tylko, jako ich dopełnienie. To temat na osobną rozmowę. Na teraz wystarczy prosta arytmetyka. 6 GW mocy elektrycznej zrealizowanej w dużych blokach wymagałoby, jako alternatywnego rozwiązania postawienia 20 jednostek o mocy 300 MW, jak na przykład jest w BWRX-300. To program na kilka pokoleń przy obecnie planowanych możliwościach wytwórczych zaledwie kilku sztuk rocznie, globalnie na wszystkie rynki. Wprawdzie środki inwestycyjne będą tu rozdzielone na mniejsze łatwiejsze do pozyskania kupki, to w sumie będą większe, szczególnie, gdy kupować mielibyśmy jednostki z pośród początkowych egzemplarzy. A przecież nam się śpieszy.

Jak sfinansować budowę mocy jądrowych w Polsce?

W 2018 roku los dał nam i całemu regionowi Trójmorza niesamowitą szansę na bardzo tani kredyt. Ale antypatie między polskimi politykami oraz bazujące na nie zweryfikowanych informacjach oceny okazały się ważniejsze od tak często przywoływanego dobra zwykłych ludzi. W efekcie nie skorzystaliśmy z propozycji administracji Prezydenta Trumpa. 

Wszystko zaczęło się w Warszawie na początku lata 2018 roku na spotkaniu z Michaelem Goffem – wówczas członkiem Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie USA do spraw nauki i technologii. Podjął się on zorganizowania kompetentnego grona ze strony administracji amerykańskiej, z którym można by omówić organizację projektu jądrowego jednocześnie w wymiarze technicznym, organizacyjnym, bezpieczeństwa międzynarodowego no i również najważniejszym – finansowym. Obietnica została spełniona bardzo szybko. Już w pierwszych dniach września delegacja Ministerstwa Energii odwiedziła Waszyngton. Odbyliśmy rundę spójnych ze sobą spotkań z amerykańskim rządem – kierownictwem Departamentu Energii, kierownictwem Departamentu Stanu, kierownictwem EXIM Banku oraz w Białym Domu w Urzędzie Wykonawczym Prezydenta USA z kierownictwem pionu energii i środowiska Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W tym gronie po burzliwej dyskusji o działaniach i zaniechaniach USA w obszarze energetyki jądrowej wypracowana została niesamowita inicjatywa: stworzenia amerykańskiego instrumentu finasowania energetyki jądrowej dla całego regionu Trójmorza. Budżet został wstępnie określony na przeliczeniową skalę …Planu Marshalla w wartościach na rok 2018 wynoszącą około 130 mld dolarów. Tym razem nie miały by to być darowizny, ale niewymagające zabezpieczeń państwowych pożyczki z oprocentowaniem nie wyższym od 3 procent. Pozwalało to wybudowanej zgodnie z harmonogramem czasowym elektrowni jądrowej zaoferować energię elektryczną po cenach rynkowych. W realiach 2018 roku oznaczało to zbudowanie w rejonie Trójmorza około 20 bloków dużych elektrowni jądrowych. Częściowo zakładano udział lokalnego finansowania, ale tak by nie przytłoczyć finansowo krajów, którym niegdyś z planu Marshalla zabroniono korzystać.

Dlaczego rozmawiali Państwo o Trójmorzu, a nie o Polsce?

Polska miała w tym planie odegrać rolę wiodącego inwestora, nasze zamierzenia miały posłużyć, jako prototyp w ukształtowaniu tego instrumentu. Miał on bowiem nietypową dodatkową rolę. Stworzenie w rejonie Trójmorza tak potężnego zestawu źródeł energii w zasadzie wytrącało z rąk Rosji możliwości szantażu energetycznego, bowiem energia elektryczna mogłaby przejąć rolę podstawowego nośnika energetycznego. Natomiast dla pojedynczego kraju możliwości oferty finansowej USA sprowadzały się do kredytów EXIM Banku, gdzie do stopy bazowej 4 procent dochodziły ryzyka, co prowadziło wówczas do stopy około 8 procent. Przy czasie budowy i eksploatacji elektrowni kwota finasowania rosła do niebotycznych rozmiarów i wykluczała podejście rynkowe. Jednak dla wzmocnienia bezpieczeństwa newralgicznego regionu USA były skłonne stworzyć specjalny instrument. Jego przegłosowanie przez Kongres miałoby się odbyć po doprecyzowaniu zasad z największym partnerem, czyli Polską.

Dlaczego nie skorzystaliśmy?

W tym okresie komunikacja między premierem a Ministrem Tchórzewskim praktycznie nie miała miejsca. Kiedy dwa tygodnie po rozmowach w Waszyngtonie na szczycie Trójmorza sekretarz energii Rick Perry przekazał premierowi Morawieckiemu list z propozycją współpracy przy dużej energetyce jądrowej spotkał się z całkowitą obojętnością. Premier nie był zainteresowany. 

Amerykanie nie mogli w to uwierzyć. Jeszcze w tym samym miesiącu ponowili próbę w trakcie rozmów prezydenta Trumpa z prezydentem Dudą. Jednak prezydent Duda wówczas uważał, że dla zapewnienia energii Polakom wystarczy OZE, bowiem ignorował wypowiedzi Trumpa na temat współpracy w sektorze jądrowym. Czytając dwa stenogramy – z Białego Domu i ze strony polskiego prezydenta miałem wrażenie, że to były dwie zupełnie różne rozmowy.

Czy dziś można do tego wrócić?

Dziś mamy inną administrację i inną sytuację. Zapewne nadal Amerykanie są otwarci na niestereotypowe rozwiązania, jeśli dostrzegą w tym swój bezpośredni i regionalny interes. Tyle, że wojna w Ukrainie już trwa, a szantaż energetyczny Rosji mitygowany jest inaczej. 

Jednak, dziś w Polsce jesteśmy gospodarczo w innym miejscu i możemy też pomyśleć jak problem finasowania energetyki jądrowej rozwiązać naszymi krajowymi siłami. Wiele wskazuje, że to nie powinien być kontrakt różnicowy. Są tu bardzo złe doświadczenia w Wielkiej Brytanii z tego typu instrumentem dla tak dużego i rozciągniętego w czasie projektu. Robiąc to, co innym nie wyszło kusimy los, mówiąc delikatnie.

Co Pan proponuje?

O tym może powiem w następnej rozmowie. Zaznaczę tylko, że rozwiązanie jest proste i oczywiste w swojej naturze. Tak jak niegdyś wymyśliłem zrozumiały dla wszystkich model dla prosumentów i konsumenci wybudowali w trzy lata na swoich dachach panele o mocy przewyższającej naszą największą elektrownię w Bełchatowie. Niestety panele produkują energię zaledwie około 13 procent czasu w roku, a Bełchatów wtedy, gdy potrzeba w trybie ciągłym. Finansowanie elektrowni jądrowej również może być prostym mechanizmem, choć samo się nie przygotuje i nie wdroży. 

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Piotrowski: Dlaczego dekarbonizacja nie powinna być przeprowadzana bezmyślnie (FELIETON)

– Ambicje, niezweryfikowane informacje i zaniechania są fatum ciążącym na rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Zignorowaliśmy szczodrą finansową inicjatywę amerykańską, która mogła doprowadzić do niezależności energetyki w Rejonie Trójmorza od Rosji – mówi Andrzej Piotrowski, wiceminister odpowiedzialny m.in. za energetykę jądrową w Ministerstwie Energii w latach 2016-2018 w rozmowie z BiznesAlert.pl.

BiznesAlert.pl: Czy Polska wybuduje elektrownię jądrową?

Andrzej Piotrowski: Mamy w programie jądrowym znowu poważne turbulencje i zapowiadane są opóźnienia. Nie potrafimy uczyć się nie tylko na cudzych, ale nawet na własnych błędach. Ciągle zmieniamy dekoracje polityczne i te same niemal błędy popełniamy od nowa. W toczonych sporach ambicjonalnych przeważają źle rozumiane przesłanki, nie zweryfikowane informacje i odsuwanie decyzji. 

Rząd Mazowieckiego porzucił bardzo zaawansowaną budowę EJ w Żarnowcu nie z powodów technicznych czy nawet ekonomicznych, lecz z czysto politycznych. Przygotowany dla Żarnowca reaktor do dziś pracuje w Finlandii, jednym z krajów NATO. Na dodatek nie był to, jak się powszechnie uważa, reaktor radziecki. Został on faktycznie zaprojektowany w Związku Sowieckim, ale był wyprodukowany przez czeską Skodę. Nie potrafiliśmy mitygować zagrożeń i skupiliśmy się na niechęci do przedmiotów.

W kolejnym podejściu, na początku drugiej dekady obecnego wieku, wydawało się, że projekt jądrowy ponownie nabrał wiatru w żagle. Powołano specjalnie na wiceministra gospodarki i pełnomocnika Premiera ds. energetyki jądrowej panią Hannę Trojanowską, stypendystkę IAEA w Wiedniu. Prezes PGE Krzysztof Killian, traktowany wówczas jako osoba z silnym politycznym wsparciem samego premiera Donalda Tuska utworzył spółkę z udziałem pozostałych koncernów energetycznych z dominującym udziałem Skarbu Państwa. Wiele wskazywało, że w budowie elektrowni jądrowej zdamy się na francuską Arevę. 

Jednak, gdzieś w latach 2013-2014 do Polski dotarły wieści o mPower, spółce J-V firm Babcock & Wilcox i Bechtel mającej produkować SMR-y. Wielokrotnie tańszy reaktor o mocy elektrycznej 180 MW. To było wow! 

Tylko, że nikt nie zajął się tym ile takich reaktorów będzie potrzebne i tym co należy zrobić by taki mały reaktor mógł w krótkim czasie w istotny sposób zmienić miks energetyczny w Polsce. Uznano, że czekamy! Pani minister podziękowano, a spółka jądrowa przeszła na jałowy bieg. W 2017 roku Bechtel wycofał się z projektu mPower ze względu na …za wysokie koszty.

Co było dalej po powołaniu resortu energii w 2016 roku, który od początku deklarował poparcie atomu?

Wcale nie od początku. Bardzo silna politycznie grupa, w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości i geofizyki, przekonywała, że Polska może być drugą Islandią i oprzeć energetykę o geotermię. Na to nałożyły się kolejne silnie spolaryzowane spory różnych koterii politycznych niemal o wszystko: wiatraki, biogazownie, a nawet o modernizacje mocy węglowych. W tej kakofonii głos zwolenników energetyki jądrowej brzmiał niczym szept. Przedstawione przez PSE prognozy już w 2016 roku wskazywały na liczącą wiele gigawatowów lukę w zaopatrzeniu w energię jeszcze przed rokiem 2030. Jednak, energetyka jądrowa w ogóle nie wchodziła do miksu ze względu na koszty. Jak się okazało w modelu od kilku lat używano błędnych założeń: innych niż publikowały uznane i wiarygodne źródła takie jak np. NEA OECD lub MAEA. Po korekcie okazało się, że uwzględniając kwestie dyspozycyjności energetyka jądrowa jest nie tylko opłacalna, ale nawet staje się niezbędna. Choć przy ówczesnych jeszcze niskich opłatach za emisje energia produkowana z węgla brunatnego i kamiennego była tańsza, to oczywiste było jednak, że musimy szybko wypracować inne rozwiązania.

Wyborcy w Polsce dosyć szybko zorientowali się, że wielu z polityków opowiada bajki o kontynuacji naszej węglowej potęgi po wsze czasy. Jednak w 2016 roku pomiar poparcia obywateli dla budowy elektrowni jądrowej dopiero, co przekroczył 51 procent, a politycy ci nadal cieszyli się zaskakująco dużą popularnością i wpływami. Miejsce dla energetyki jądrowej w świadomości kluczowych osób w Rządzie powstawało bardzo powoli. 

Kto był największym przeciwnikiem?

Niestety, było ich wielu. Na przykład minister środowiska Jan Szyszko. W zapale wspierania geotermii chciał m. in. doprowadzić do likwidacji składowiska w Różanie, gdzie trafiają zużyte materiały po radioterapii raka w szpitalach, czujki przeciwpożarowe i inne niskoemisyjne odpady promieniotwórcze. Różan na pewno nie nadaje się do składowania zużytego paliwa z reaktora jądrowego.

Nie pomagało też nastawienie ówczesnych doradców Prezydenta Dudy. Bardzo zaskakujące było podejście premiera Morawieckiego. Najpierw, w takcie przypadkowego i nieformalnego spotkania przekazał mi sugestię bym się z projektem elektrowni jądrowej za bardzo nie spieszył. Potem, chciał spotkania z czołowymi naukowcami. Kiedy na spotkaniu w kancelarii Premiera i oni wypowiedzieli się za szybką, choć bezpieczną budową przyjął postawę …obojętną. Być może przesądziły tu jego szorstkie relacje z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim, a może jak ćwierkały wróble, ktoś go przekonał aby nadal czekać na pojawienie się SMR-ów.

Czy SMR są zatem złym rozwiązaniem?

Nie, przeciwnie! Uważam, że są nam bardzo potrzebne. Szczególnie te czwartej generacji, ale nie zamiast dużych elektrowni tylko, jako ich dopełnienie. To temat na osobną rozmowę. Na teraz wystarczy prosta arytmetyka. 6 GW mocy elektrycznej zrealizowanej w dużych blokach wymagałoby, jako alternatywnego rozwiązania postawienia 20 jednostek o mocy 300 MW, jak na przykład jest w BWRX-300. To program na kilka pokoleń przy obecnie planowanych możliwościach wytwórczych zaledwie kilku sztuk rocznie, globalnie na wszystkie rynki. Wprawdzie środki inwestycyjne będą tu rozdzielone na mniejsze łatwiejsze do pozyskania kupki, to w sumie będą większe, szczególnie, gdy kupować mielibyśmy jednostki z pośród początkowych egzemplarzy. A przecież nam się śpieszy.

Jak sfinansować budowę mocy jądrowych w Polsce?

W 2018 roku los dał nam i całemu regionowi Trójmorza niesamowitą szansę na bardzo tani kredyt. Ale antypatie między polskimi politykami oraz bazujące na nie zweryfikowanych informacjach oceny okazały się ważniejsze od tak często przywoływanego dobra zwykłych ludzi. W efekcie nie skorzystaliśmy z propozycji administracji Prezydenta Trumpa. 

Wszystko zaczęło się w Warszawie na początku lata 2018 roku na spotkaniu z Michaelem Goffem – wówczas członkiem Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie USA do spraw nauki i technologii. Podjął się on zorganizowania kompetentnego grona ze strony administracji amerykańskiej, z którym można by omówić organizację projektu jądrowego jednocześnie w wymiarze technicznym, organizacyjnym, bezpieczeństwa międzynarodowego no i również najważniejszym – finansowym. Obietnica została spełniona bardzo szybko. Już w pierwszych dniach września delegacja Ministerstwa Energii odwiedziła Waszyngton. Odbyliśmy rundę spójnych ze sobą spotkań z amerykańskim rządem – kierownictwem Departamentu Energii, kierownictwem Departamentu Stanu, kierownictwem EXIM Banku oraz w Białym Domu w Urzędzie Wykonawczym Prezydenta USA z kierownictwem pionu energii i środowiska Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W tym gronie po burzliwej dyskusji o działaniach i zaniechaniach USA w obszarze energetyki jądrowej wypracowana została niesamowita inicjatywa: stworzenia amerykańskiego instrumentu finasowania energetyki jądrowej dla całego regionu Trójmorza. Budżet został wstępnie określony na przeliczeniową skalę …Planu Marshalla w wartościach na rok 2018 wynoszącą około 130 mld dolarów. Tym razem nie miały by to być darowizny, ale niewymagające zabezpieczeń państwowych pożyczki z oprocentowaniem nie wyższym od 3 procent. Pozwalało to wybudowanej zgodnie z harmonogramem czasowym elektrowni jądrowej zaoferować energię elektryczną po cenach rynkowych. W realiach 2018 roku oznaczało to zbudowanie w rejonie Trójmorza około 20 bloków dużych elektrowni jądrowych. Częściowo zakładano udział lokalnego finansowania, ale tak by nie przytłoczyć finansowo krajów, którym niegdyś z planu Marshalla zabroniono korzystać.

Dlaczego rozmawiali Państwo o Trójmorzu, a nie o Polsce?

Polska miała w tym planie odegrać rolę wiodącego inwestora, nasze zamierzenia miały posłużyć, jako prototyp w ukształtowaniu tego instrumentu. Miał on bowiem nietypową dodatkową rolę. Stworzenie w rejonie Trójmorza tak potężnego zestawu źródeł energii w zasadzie wytrącało z rąk Rosji możliwości szantażu energetycznego, bowiem energia elektryczna mogłaby przejąć rolę podstawowego nośnika energetycznego. Natomiast dla pojedynczego kraju możliwości oferty finansowej USA sprowadzały się do kredytów EXIM Banku, gdzie do stopy bazowej 4 procent dochodziły ryzyka, co prowadziło wówczas do stopy około 8 procent. Przy czasie budowy i eksploatacji elektrowni kwota finasowania rosła do niebotycznych rozmiarów i wykluczała podejście rynkowe. Jednak dla wzmocnienia bezpieczeństwa newralgicznego regionu USA były skłonne stworzyć specjalny instrument. Jego przegłosowanie przez Kongres miałoby się odbyć po doprecyzowaniu zasad z największym partnerem, czyli Polską.

Dlaczego nie skorzystaliśmy?

W tym okresie komunikacja między premierem a Ministrem Tchórzewskim praktycznie nie miała miejsca. Kiedy dwa tygodnie po rozmowach w Waszyngtonie na szczycie Trójmorza sekretarz energii Rick Perry przekazał premierowi Morawieckiemu list z propozycją współpracy przy dużej energetyce jądrowej spotkał się z całkowitą obojętnością. Premier nie był zainteresowany. 

Amerykanie nie mogli w to uwierzyć. Jeszcze w tym samym miesiącu ponowili próbę w trakcie rozmów prezydenta Trumpa z prezydentem Dudą. Jednak prezydent Duda wówczas uważał, że dla zapewnienia energii Polakom wystarczy OZE, bowiem ignorował wypowiedzi Trumpa na temat współpracy w sektorze jądrowym. Czytając dwa stenogramy – z Białego Domu i ze strony polskiego prezydenta miałem wrażenie, że to były dwie zupełnie różne rozmowy.

Czy dziś można do tego wrócić?

Dziś mamy inną administrację i inną sytuację. Zapewne nadal Amerykanie są otwarci na niestereotypowe rozwiązania, jeśli dostrzegą w tym swój bezpośredni i regionalny interes. Tyle, że wojna w Ukrainie już trwa, a szantaż energetyczny Rosji mitygowany jest inaczej. 

Jednak, dziś w Polsce jesteśmy gospodarczo w innym miejscu i możemy też pomyśleć jak problem finasowania energetyki jądrowej rozwiązać naszymi krajowymi siłami. Wiele wskazuje, że to nie powinien być kontrakt różnicowy. Są tu bardzo złe doświadczenia w Wielkiej Brytanii z tego typu instrumentem dla tak dużego i rozciągniętego w czasie projektu. Robiąc to, co innym nie wyszło kusimy los, mówiąc delikatnie.

Co Pan proponuje?

O tym może powiem w następnej rozmowie. Zaznaczę tylko, że rozwiązanie jest proste i oczywiste w swojej naturze. Tak jak niegdyś wymyśliłem zrozumiały dla wszystkich model dla prosumentów i konsumenci wybudowali w trzy lata na swoich dachach panele o mocy przewyższającej naszą największą elektrownię w Bełchatowie. Niestety panele produkują energię zaledwie około 13 procent czasu w roku, a Bełchatów wtedy, gdy potrzeba w trybie ciągłym. Finansowanie elektrowni jądrowej również może być prostym mechanizmem, choć samo się nie przygotuje i nie wdroży. 

Rozmawiał Wojciech Jakóbik

Piotrowski: Dlaczego dekarbonizacja nie powinna być przeprowadzana bezmyślnie (FELIETON)

Najnowsze artykuły