Przez kilka ostatnich tygodni pisaliśmy na BiznesAlert.pl o możliwej inwazji Rosji na Ukrainę, niestety w czwartek rano obudziliśmy się w nowej rzeczywistości. Myśli milionów Polaków są z walczącymi o niepodległość swojego kraju Ukraińcami, wielu Polaków deklaruje gotowość do pomocy uchodźcom z ogarniętego wojną kraju. Przez miniony tydzień relacjonowaliśmy dla Państwa na bieżąco wydarzenia za naszą wschodnią granicą wraz z reakcjami świata. Dzisiaj warto podsumować co wiemy na chwilę obecną, chociaż z pewnością w następnych dniach informacji będzie o wiele więcej.
Relacja na żywo
Przede wszystkim polecamy Państwu naszą relację na żywo z wojny Rosji z Ukrainą – rozmiar naszej redakcji pozwala prowadzić ją w godzinach 6.00-20.00, ale staramy się na bieżąco publikować tam najważniejsze wiadomości i komentarze dotyczące tych tragicznych wydarzeń. Widzimy również, że jest to jeden z najchętniej odwiedzanych przez Czytelników materiałów w historii naszego portalu, dlatego robimy wszystko, by wiadomości były rzetelne, świeże i z jak najszerszym horyzontem.
Dezinformacja o stosunkach Polski z Niemcami
Redaktor naczelny BiznesAlert.pl Wojciech Jakóbik pisał o dezinformacji wokół stosunków polsko-niemieckich w kontekście polskich planów budowy elektrowni jądrowej. – W przeddzień inwazji Rosji na Ukrainę w Polsce rozgorzała niedorzeczna dyskusja o tym, jakoby Niemcy blokowali polską energetykę jądrową w czasie, gdy właśnie wysyłają sygnały przeciwne. Koincydencja czasowa jest co najmniej nieszczęśliwa, bo czas na solidarność Unii Europejskiej i NATO w obliczu agresji Kremla. 22 lutego doszło do spotkania minister Steffi Lemke oraz Anny Moskwy w Warszawie. Obie są odpowiedzialne za ochronę środowiska, odpowiednio w Niemczech oraz Polsce. Dziennikarz BiznesAlert.pl Michał Perzyński włada językiem niemieckim i notował wystąpienie obu pań w ich językach. – Jeśli chodzi o dialog, możemy dyskutować w ramach Polsko-Niemieckiej Rady Środowiska. Powołana została ona w 1991 roku, jest to solidny fundament, który pomaga nam jako sąsiadom odnieść się do wyzwań w zakresie ochrony środowiska – mówiła Steffi Lemke. – W sprawie polityki energetycznej są różnice między Polską a Niemcami, o których rozmawiamy. Niemiecki rząd federalny ustosunkowuje negatywnie do włączenia energetyki jądrowej do taksonomii. Decyzja o budowie atomu to jednak suwerenna decyzja państw, będziemy dalej prowadzić dialog o zagospodarowania odpadami. Na szczeblu europejskim są instrumenty, które mają służyć temu, by państwa korzystające z atomu zapewniły bezpieczeństwo sobie i innym. Nie uważam tego źródła energii ani za dobre, ani za bezpieczne, jest to stanowisko całego rządu federalnego – mówiła dalej. Te słowa posłużyły części mediów, a później także redaktorowi naczelnemu Mediów Narodowych Robertowi Bąkiewiczowi do postawienia tezy, że Niemcy mają zamiar pójść z Polską do sądu w sprawie energetyki jądrowej. Polacy chcą mieć pierwszy reaktor w 2033 roku i 6-9 GW atomu w 2043 roku. Taka teza nie ma jednak podstaw.
Według Justyny Gotkowskiej, analityczki Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW), krytyka stanowiska Niemiec w sprawie konfliktu Rosji z Ukrainą jest po części słuszna, a po części zbyt wyostrzona i nieodpowiadająca rzeczywistości. – Z jednej strony mamy bowiem Niemcy, które trzymają się ustaleń, które poczyniono w ramach Zachodu na żądania rosyjskie. Niemcy, które jako część NATO i OBWE wspólnie z sojusznikami i partnerami ustaliły wspólną odpowiedź na rosyjskie żądania dotyczące rewizji europejskiego porządku bezpieczeństwa. Ta reakcja zawierała czerwone linie i ofertę ograniczonego dialogu i Niemcy się pod nią podpisały. Berlin nie wychodzi poza uzgodnione zachodnie stanowisko, tak jak robi to Francja, która ma retorykę o tworzeniu nowej architektury bezpieczeństwa z Rosją. Niemcy podkreślają, że rozmowy z Rosją mają być toczone w tych formatach, w których uzgodniono zachodnie stanowiska w ramach Rady NATO-Rosja, OBWE i w rozmowach amerykańsko-rosyjskich – powiedziała. – Z drugiej strony mamy kwestię zachodnich sankcji na Rosję za agresję wobec Ukrainy. Niemcy długo sprzeciwiały się temu, żeby w pakiet sankcyjny włączyć projekt Nord Stream 2. Nowy niemiecki rząd miał początkowo problem z wypełnieniem swoich zobowiązań zawartych w porozumieniu zawartym pomiędzy rządem Merkel i administracją Bidena latem zeszłego roku. Kanclerz Scholz nie chciał początkowo uhonorować tych uzgodnień, i dopiero w styczniu zmienił zdanie pod amerykańską presją. Niemcy w porozumieniu ze Stanami Zjednoczonymi uznały, że Nord Stream 2 zostanie zatrzymany, jeżeli dojdzie do agresji zbrojnej na Ukrainę. A po ogłoszeniu uznania niepodległości donieckiej i ługańskiej republiki ludowej przez Rosję zawiesiły certyfikację tego gazociągu. Jasno teraz mówią, że Nord Stream 2 stanie się częścią kolejnego pakietu sankcji, jeśli dojdzie do dalszej rosyjskiej agresji – dodała.
Gotkowska: Rosja przekroczyła wszystkie czerwone linie, teraz czas na odstraszanie
Według Gotkowskiej, jest to teraz dosyć mocny przekaz ze strony Niemiec. – Uznanie obu republik przez Rosję za niepodległe było dużym ciosem dla starań Berlina o dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu w Donbasie w ramach formatu normandzkiego. W tym formacie Niemcy wraz z Francją przekonywały Rosję i Ukrainę do wdrażania tzw. porozumień mińskich. Kanclerz Scholz był w Kijowie i w Moskwie w zeszłym tygodniu. Niemcy naciskały na obie stolice, żeby wdrożyły te porozumienia. Byli gotowi na pewne ustępstwa wobec Rosji. Jasno też uważali, że trzeba komunikować Moskwie, że członkostwo Ukrainy w NATO krótko- i średnioterminowo nie jest na agendzie Sojuszu. To jest źle odbierane na Ukrainie, choć jest to w zasadzie prawda – zauważyła analityczka. Podkreśla ona, że wywrócenie stolika przez Putina i uznanie obu republik spowodowało, że dyplomatyczne wysiłki Berlina na rzecz wdrażania porozumień mińskich stały się bezprzedmiotowe. – To potrząsnęło niemiecką sceną polityczną, która bardzo chciała rozwiązać ten kryzys z Rosją na drodze dialogu i dyplomacji. Rosja pokazuje, że nie chce dialogu, bo nie widzi szans na satysfakcjonujące ją ustępstwa Kijowa, więc w tej chwili chce osiągnąć swoje cele wobec Ukrainy poprzez agresję zbrojną – mówiła ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.
USA i Unia Europejska odpowiedziały sankcjami na agresję rosyjską
– Jeżeli chodzi o niemieckie wsparcie Ukrainy, tutaj rola Niemiec jest również zróżnicowana. Jest polityczne wsparcie dla Ukrainy, jest również wsparcie gospodarcze, które bardzo podkreślają Niemcy, ale nie ma wsparcia wojskowego. Niemcy nie dostarczają broni i amunicji Ukrainie i nie angażują się w szkolenia i ćwiczenia wojskowe na Ukrainie i nie będą tego robić. Mogą co najwyżej kontynuować dostawy sprzętu nieśmiercionośnego, po decyzji o dostawach 5000 hełmów. Niemieckie społeczeństwo sprzeciwia się takim dostawom ze względów historycznych, ideologicznych i pacyfistycznych, i te przekonania są reprezentowane w rządzie przez partię Zielonych i SPD, które są do takich dostaw niechętnie nastawione. Pozytywnym sygnałem ze strony Niemiec jest również to, że w tej całej sytuacji są gotowe do wzmacniania wschodniej flanki, choć w dosyć ograniczony sposób. Wysłały już 350 żołnierzy na Litwę, gdzie łącznie mają w tej chwili prawie 1000 żołnierzy w grupie bojowej NATO. Jest to sporo w porównaniu do Francji, która w tej chwili nie utrzymuje żadnej obecności wojskowej na wschodniej flance NATO, ale mniej niż Wielka Brytania, nie wspominając już o Stanach Zjednoczonych – powiedziała. – Wracając do uzależnienia Niemców od rosyjskiego gazu, to gaz ma prawie trzydziestoprocentowy udział w zużyciu energii pierwotnej w Niemczech. Ta rola będzie nieznacznie rosła w związku z transformacją energetyczną i przejściem Niemiec na zieloną energię, jednak jeżeli chodzi o Nord Stream 2, to ten projekt nie jest Niemcom niezbędny. Są już istniejące drogi przesyłu gazu z Rosji do Niemiec, które mogłyby pokryć ew. dodatkowe zapotrzebowanie Niemiec na gaz. Projekt Nord Stream 2 służył wyłącznie do dywersyfikacji dróg przesyłu z Rosji do Niemiec i zrobieniu z Niemiec hubu gazowego w Europie, dystrybutora rosyjskiego gazu. Wtorkowe wypowiedzi kanclerza Scholza i wicekanclerza Habecka pokazały, że Berlin zrozumiał w końcu jak problematyczne jest uzależnienie od rosyjskiego gazu i nastawia się na jego zmniejszenie w przyszłości, choć to może potrwać. Jeżeli dojdzie do dalszej agresji, czyli jeśli Rosja wjedzie czołgami na Ukrainę poza granice obu republik, które uznała, nie wątpię, że Niemcy będą popierać kolejne pakiety poważnych sankcji UE na |Rosję uzgodnionych z USA i innymi państwami takimi jak Kanada czy Wielka Brytania. Z informacji medialnych wynika, że to Niemcy na takie sankcje nastają, a państwami które mają w tej kwestii większe wątpliwości są Węgry czy Austria – mówiła Justyna Gotkowska w komentarzu dla BiznesAlert.pl.
Niemcy chcą, aby były kanclerz Schroeder opuścił Gazprom i Rosnieft
– Przypomnijmy sobie też sytuację po aneksji Krymu i po rosyjskiej interwencji na wschodniej Ukrainie w 2014 roku. To Niemcy dociskały mniejsze wahające się państwa unijne żeby trzymały się unijnego konsensusu w kwestii sankcji. Z jednej strony Niemcy mają inne spojrzenie i inne uwarunkowania polityki bezpieczeństwa i wobec Rosji, ale ważne jest dla nich utrzymanie prawa międzynarodowego i porządku bezpieczeństwa w Europie, bo na nim bazuje niemiecki dobrobyt i oni sobie z tego zdają sprawę. Do tej pory stali okrakiem pomiędzy demonstrowaniem, że są wiarygodnym sojusznikiem, wiarygodnym członkiem wspólnoty transatlantyckiej, a wewnątrzpolitycznymi ograniczeniami związanymi ze szczególnymi relacjami z Rosją, nie tylko w sferze energetycznej. Rosja jest postrzegana przez niemieckie społeczeństwo przez pryzmat niemiecko-rosyjskiej historii. Niemcy nie czuły się do tej pory zagrożone ze strony Rosji. Prymatem był dla nich dialog i niedopuszczenie do wojny. Dlatego odpowiedź Berlina na agresywne działania Rosji była do tej pory często niejasna. Teraz jednak obserwujemy przekroczenie przez Rosję niemieckich czerwonych linii. Berlin zdał sobie ostatecznie sprawę, że musi coś zrobić ze swoim uzależnieniem od rosyjskiego gazu, z wzmocnieniem Bundeswehry i że musi w większym stopniu stawiać na odstraszanie, choć zapewne nie zrezygnuje z dialogu i dyplomacji wobec Rosji – zakończyła.
Polska trójca paliwowa jest przygotowana na przerwy dostaw ropy z Rosji
Czy Rosjanom będzie łatwo?
Redaktor BiznesAlert.pl Mariusz Marszałkowski pisał o tym, że wbrew pozorom Rosjanom wcale nie będzie łatwo wygrać wojny ze zdeterminowanymi Ukraińcami. – Ukraina od ośmiu lat prowadzi działania zbrojne przeciwko wspieranym i kontrolowanym przez Moskwę separatystom na wschodzie kraju. Od lutego 2015 roku konflikt z fazy aktywnej przeszedł w fazę statyczną. Linia frontu została ustabilizowana, obie strony okopały się na pozycjach i z różną częstotliwością prowadzą zarówno działania zaczepne jak i ostrzały artyleryjskie pozycji strony przeciwnej. Cyklicznie dochodzi również do eskalacji napięcia ze strony Rosji, która poprzez ostentacyjne manewry przy granicy tworzy wrażenie nieuchronnej inwazji na Ukrainę. Działanie to powtarzane jest regularnie, a ma na celu zmuszenie Ukrainy do powzięcia niekorzystnych dla siebie decyzji związanych m.in. z kwestią nadania specjalnych statusów okupowanym regionom, czy też szerszej federalizacji całego kraju. Obecne eskalowanie napięcia nie różni się zasadniczo od tych wcześniejszych, poza znacznie większą skalą obecności militarnej. Ma to jednak związek z szerszą agendą. O ile wcześniej to głównie Kijów był adresatem gróźb, teraz stawka jest wyższa, i główna wiadomość wysyłana jest do krajów zachodnich z USA na czele. Moskwie bowiem zależy na załatwieniu kilku kwestii jednocześnie. Chodzi o szerszy aspekt środowiska bezpieczeństwa w Europie, w tym dotyczący obecności amerykańskiej na wschodniej flance NATO, kwestii infrastruktury służącej do ochrony przeciwbalistycznej, która instalowana jest w Polsce i Rumunii, a także o kontrowersyjny gazociąg Nord Stream 2 oraz przymuszenie (również przez zachodnich partnerów) Ukrainy do implementacji niekorzystnej dla Kijowa interpretacji porozumień Mińskich z lutego 2015 roku. Nie wiadomo co stanie się gdy rachunek korzyści wynikający z obecnej eskalacji nie będzie zadowalający dla Moskwy. Rosja niejednokrotnie pokazała, że logiczne argumenty czy to ekonomiczne czy polityczne nie są głównym determinantem ostatecznej decyzji. Na razie, w trakcie dyplomatycznego maratonu, który prowadzą państwa zachodnie z Rosją ryzyko rozpętania pełnoskalowego konfliktu wydaje się nikłe. Znając modus operandi Rosji z wcześniejszych eskalacji (najpoważniejszej w listopadzie 2018 roku, kiedy doszło do ostrzelania i siłowego zajęcia kilku ukraińskich okrętów próbujących przejść przez Cieśninę Kerczeńską na Morze Azowskie), musi dojść do momentu kulminacyjnego, w którym Rosja może uznać, że osiągnęła swój cel. Zważywszy na fakt, że planowane są kolejne spotkania najwyższego szczebla zachodnich polityków z przedstawicielami Kremla do tego momentu kulminacyjnego wciąż nie doszło – pisał Mariusz Marszałkowski.
Marszałkowski: Inwazja na Ukrainę nie będzie dla Rosji spacerem
Rosja osiąga na razie to, co założyła bez konieczności ani jednego wystrzału. Koszt mobilizacji, chociaż ogromnej i niewidzianej od czasu upadku Związku Sowieckiego, jest znacznie niższy niż koszt prowadzenia realnych działań bojowych. Działań, które wbrew obiegowej opinii wcale nie muszą zakończyć się „masakrą” Ukraińców. Kreml co do zasady nie dba o odbiór społeczny. Świadczy o tym m.in. podniesienie wieku emerytalnego czy stawki VAT w przededniu mistrzostw świata w piłce nożnej w 2018 roku. Jednak wizerunkowe straty, które potencjalnie przynieść mogłyby masowe pogrzeby, ukrywane oczywiście, zabitych rosyjskich żołnierzy mogą być zbyt potężne, nawet jak dla niewzruszonego niesnaskami rosyjskiego narodu. Pogrzeby, zwłaszcza o dużej częstotliwości, mogłyby przerodzić się w niebezpieczne dla władz „mitingi”. I to nie opozycji, nie polityków, ale zwykłych Rosjan. Rodzin, sąsiadów czy kolegów zabitych. Przedsmak tego był w 2014 i 2015 roku, jednak wtedy skala rosyjskiego zaangażowania była znacznie mniejsza, niż spodziewane zaangażowanie podczas otwartego i oficjalnego konfliktu dzisiaj. Uroczystości pogrzebowe oczywiście nie zmienią władzy na Kremlu same w sobie, jednak bilans zysków jaki potencjalnie może przynieść Rosji konflikt pełnej skali nie równoważy strat, które również będą mu towarzyszyć. Warto pamiętać, że w 2024 roku odbędą się kolejne wybory prezydenckie w Rosji, po których Putin chce dalej sprawować władzę. Potencjalne straty, głównie te osobowe, bo do ekonomicznych Rosjanie są przyzwyczajeni, mogą znacznie wpłynąć na nastroje społeczne. Ci, którzy łudzą się, że Rosja powtórzy bezkrwawy dla siebie manewr z 2014 roku, podczas aneksji Krymu, mogą się rozczarować. Kreml w 2014 roku bezwzględnie wykorzystał bałagan i dezorganizację panujące na Ukrainie, korzystając również z sentymentu i zmęczenia Ukraińców i prorosyjskiej części społeczeństwa niepewnością polityczną, skandalami, korupcją czy też niską stopą życiową. Rosja wchodząc na Krym była traktowana przez porosyjską część społeczeństwa ukraińskiego jako państwo, które przynosi pozytywną zmianę dla szarego obywatela. Wyższe pensje, lepszą służbę zdrowia i opiekę socjalną, stabilność polityczną. Dodatkowo, niosła ze sobą pozytywne skojarzenia dla wciąż pamiętających czasy sowieckie i rozczarowanych Ukrainą. Dzisiaj po tym sentymencie nie ma już śladu, szczególnie dla tych, którzy widzieli życie w okupowanym Doniecku czy Ługańsku. Z pozostałymi elementami, poza wysokością pensji i opieką społeczną, również nie jest dużo lepiej niż na Ukrainie. Ci, którzy prezentowali najbardziej prorosyjskie poglądy przenieśli się do Rosji, na okupowane obszary Donbasu czy anektowany Krym. „Ruskij Mir” nie jest uosobieniem raju, który starali się przedstawiać wcześniej sami Rosjanie. 2014 rok i wszystkie następne zbudziły w drugiej stronie, w Ukrainie, silne poczucie państwowości i identyfikację z narodem. Rosjanie, poprzez swoją agresywną politykę, wszczepili w Ukraińcach patriotyzm i niechęć do rosyjskiego imperializmu. Ten proces będzie z każdym rokiem postępował wprost proporcjonalnie, do poziomu moskiewskiej agresji.
Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainie. Ropa przebiła 101 dolarów
Najważniejsza jednak z perspektywy agresji militarnej jest zmiana potencjału militarnego przeciwnika, czyli Ukrainy. O ile w czasie aneksji Krymu ukraińska armia była w rozsypce, zdemoralizowana, zdezorganizowana i niedoinwestowana to dziś sytuacja ma zgoła odmienny charakter. Pomimo tego, iż wciąż gros uzbrojenia i wyposażenia ukraińskich sił zbrojnych pamięta czasy związku sowieckiego, to w ciągu ostatnich lat doszło do znacznego wzrostu potencjału militarnego prezentowanego przez Ukrainę. Zadziało się to za sprawą sukcesywnie prowadzonej modernizacji i unowocześniania armii siłami własnego przemysłu zbrojeniowego, zakupom realizowanym za granicą czy też pomocy wojskowej ze strony państw zachodnich. Ukraińskie siły zbrojne liczą dziś ponad 250 tys. żołnierzy, z czego ponad 150 tys. znajduje się w wojskach lądowych. Do tego prawie 50 tys. funkcjonariuszy służy w Państwowej Służbie Granicznej oraz około 60 tys. w Gwardii Narodowej. Obie formacje podlegają MSW. Siły Zbrojne mają na wyposażeniu sprzęt, którego brakowało szczególnie mocno w 2014 roku – nowoczesne systemy ppanc. produkcji zachodniej takiej jak Javelin, czy NLAW, systemy plot. Stinger czy otrzymany z Polski PPZR Piorun. Dodatkowo ukraińska armia otrzymała tysiące systemów obserwacji nocnej i termowizyjnej, środki łączności, ochronę balistyczną czy też nowoczesne środki strzeleckie, w tym karabiny snajperskie. Wojska pancerne dziś posiadają na stanie głównie zmodernizowane, wyposażone w termowizyjne systemy celownicze i nowoczesną łączność T-64. Do transportu piechoty w pododdziałach zmotoryzowanych służą transportery BTR-3 i BTR-4, uzbrojone w działko 30mm i PPK Barier. Co ważne, ukraińska armia zakupiła i otrzymała liczne zestawy bezzałogowe, m.in. średnie BSP Bayratkar TB2, polskie BSP Flyeye, czy liczne produkty ukraińskiej zbrojeniówki. Od 2014 roku ukraiński przemysł remontuje i unowocześnia systemy produkcji sowieckiej, m.in. zestawy plot S-300PS, TOR-1, BUK czy Tunguska. Nie jest to wyposażenie odpowiadające współczesnemu polu walki, jednak i tak przedstawia, zwłaszcza po modernizacji, solidne zdolności do zwalczania większości maszyn będących na wyposażeniu Rosji. Również własnym sumptem Ukraińcy w ostatnich latach przywracali do służby i modernizowali lotnictwo wojskowe. Na dzisiaj składa się ono z około 70 maszyn bojowych, w tym Su-27, Mig-29, SU-24 czy Su-25. Jednak zważywszy na potencjał rosyjskiego lotnictwa zgromadzonego w pobliżu Ukrainy (ponad 500 maszyn) i nasycenia rosyjską bronią OPL, siły powietrzne są obok ukraińskiej marynarki wojennej najsłabszym ogniwem całego systemu obronnego Ukrainy.
Marszałkowski: Połączenia gazowe z Litwą, Danią i Słowacją budują bezpieczeństwo energetyczne Europy