Eksperci ostrzegają przed deficytem ropy w drugiej połowie 2023 roku. Kraje gromadzące zapasy jak Polska nie muszą się obawiać niedoborów, ale ceny mogą szaleć. Obszar potencjalnie wrażliwy to Polska Zachodnia. Władimir Putin i tak na nich nie zarobi – pisze Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl.
Szok na stacjach paliw jest możliwy
Międzynarodowa Agencja Energii ostrzega, że odrodzenie gospodarcze Chin połączone z ograniczeniem podaży ropy poprzez dodatkowe cięcia wydobycia państw porozumienia naftowego OPEC+ może zemścić się nowym szokiem podażowym, czyli deficytem ropy w drugiej połowie 2023 roku. Chodzi jednak o rynki wschodzące, a nie kraje należące do MAE, jak Polska. Te mają obowiązek gromadzenia zapasów na minimum 60 dni realizacji zapotrzebowania a według informacji BiznesAlert.pl Polacy zapełnili do tego stopnia swe zbiorniki pomimo porzucenia ropy oraz paliw z Rosji.
Zachód nie musi się zatem obawiać niedobory ropy w rafineriach oraz paliw na stacjach poza zjawiskami incydentalnymi na małych obszarach geograficznych, gdzie zawiodą z jakichś przyczyn te zakłady przerobu surowca. Taki potencjalnie wrażliwy obszar to Polska Zachodnia zaopatrywana przez Rafinerię Schwedt, która obniżyła przerób do 50 procent mocy i Rafinerię Płocką przechodzącą remont do wakacji. Jednakże największym wyzwaniem nie będzie w naszej części świata zapewnienie odpowiedniej podaży, lecz przewidywalna i akceptowalna cena. Warto przypomnieć, że podwyżka cen baryłki obniża tempo wzrostu gospodarczego przez wzrost kosztów działalności gospodarczej.
Chiny i OPEC+ windują cenę
Ceny ropy mogą znaleźć się pod presją odrodzenia gospodarczego w Chinach, które przedstawiły właśnie dane o wzroście gospodarczym w pierwszym kwartale 2023 roku, kiedy zanotowały wzrost Produktu Krajowego Brutto o 4,5 procent. To więcej niż szacowali analitycy (4 procent) i mniej od celu rocznego rządu komunistów (5 procent). Jednakże wzrost gospodarczy Państwa Środka przekłada się na ponowny wzrost przerobu ropy w rafineriach, który w marcu był rekordowy i sięgnął 63,9 mln ton, czyli 14,9 mln baryłek dziennie. To wzrost o 8,8 procent w stosunku do roku poprzedniego i sygnał, że przemysł rafineryjny notuje większe zapotrzebowanie na paliwa, a gospodarka Państwa Środka podnosi się z dołka pandemicznego, głównie przez większą mobilność po zniesieniu polityki anty-COVID.
Chińczycy byli także zachęceni do większego przerobu tanimi zakupami z Rosji, która musi oferować rabaty przez sankcje zachodnie zawężające jej rynki zbytu. Różnica ceny między rosyjską mieszanką Urals a Brent rośnie po wprowadzeniu dodatkowych cięć OPEC+ sięgających 1,12 mln baryłek, a razem z cięciami wprowadzonymi przez Rosjan przez sankcje – 1,6 mln baryłek. Arabia Saudyjska podała pomocną dłoń Rosji obniżając swe wydobycie o 500 tysięcy baryłek analogicznie do ruchu rosyjskiego. Urals kosztuje niewiele ponad 50 dolarów, a Brent zbliża się już do 90 dolarów. Cięcia OPEC+ połączone z większym popytem w Chinach mogą dać deficyty tam, gdzie nie ma zapasów albo jeszcze wyższe ceny paliw tam, gdzie ich nie zabraknie, czyli na stacjach paliw w przykładowej Polsce.
Putin nie zarobi
To jednak marne pocieszenie dla reżimu Władimira Putina, bo on nie zarobi na ewentualnym powrocie rekordowych cen ropy i paliw. Podatek od eksportu ropy ma być wyliczany w uzależnieniu od notowań Brent, bo Urals jest wyceniany zbyt nisko przez sankcje zachodnie a budżet rosyjski zanotował w pierwszym kwartale 2023 roku spadek przychodów o 45 procent. Cięcia OPEC+ nie pomogły wycenie Urals, który podrożał po nich z 47,85 dolarów w marcu do 51,15 dolarów za baryłkę w kwietniu. Rosjanie muszą oferować przeceny, by ktoś kupił lub przeszmuglował ich ropę, a także by zwróciły mu się dodatkowe koszty transportu oraz ubezpieczenia takiego ładunku. Putin uznał, że termometr pokazuje niewłaściwą temperaturę, więc go stłukł.
Podatek będzie wyższy, bo uzależniony od notowań droższej Brent, ale koncerny rosyjskie dalej będą sprzedawać Urals i zarabiać mniej, a zatem zostanie im na koncie mniej środków, na przykład na inwestycje w zastępowalność złóż, czyli utrzymanie wydobycia na stałym poziomie. Dlatego Rosja sama ograniczyła wydobycie ropy o 500 tysięcy baryłek, a według nowych szacunków być może bardziej, wyprzedzając ruch OPEC+, który dopiero potem się do niej przyłączył. Rosjanie nie zarobią na ewentualnym kryzysie cen ropy w drugiej połowie 2023 roku, ale – jeśli nadejdzie – może przysporzyć jeszcze wielu zmartwień Polakom i innym gościom stacji paliw na Zachodzie, o ile nie wykluczy go globalna recesja, która nadal jest możliwa.