Marszałkowski: Armia bez metki, czyli kilka słów o rosyjskiej Grupie Wagnera

12 sierpnia 2020, 07:31 Bezpieczeństwo

Operacja KGB przed sfałszowanymi wyborami na Białorusi mogła być ustawką mającą pokazać wpływ sił zewnętrznych, przed którym broni się Aleksander Łukaszenka. Przy tej okazji pojawił się wątek Grupy Wagnera, o której pisze Mariusz Marszałkowski, redaktor BiznesAlert.pl.

"Zielony człowiek" podczas operacji zajęcia Krymu "

Białoruski ślad rosyjskich najemników?

Działania najemne mają długą historie w światowych konfliktach. Od dawnych czasów pojawiali się śmiałkowie, dla których nie był ważny proporzec pod którym się bili a sakwa, z której otrzymywali zapłatę za to bicie. Dzisiaj charakter służby najemnej się nie zmienił, urósł jednak na znaczeniu jego aspekt ekonomiczny. W tym otoczeniu biznesowym od kilku lat pojawiają się podmioty rosyjskie. Jednak część z nich nie ma charakteru typowego dla standardowych firm oferujących usługi najemne.

Prywatne Kompanie Wojskowe (ros. Czastnaja Wojennaja Kompania – CzWK) to określenie, które w ostatnich latach osiągnęło sporą sławę w Rosji, ale nie tylko. Pod tym pojęciem kryje się coś, czego z punktu widzenia prawa nie ma. Nie ma, ponieważ zgodnie z rosyjskim prawem nie ma legalnych podstaw funkcjonowania firm najemniczych na terenie Federacji Rosyjskiej. Jednak to, czego nie ma z punktu widzenia prawa, faktycznie funkcjonuje i z roku na rok coraz więcej znaczy z punktu widzenia całego systemu bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.

W ostatnim tygodniu CzWK znów pojawiło się na ustach wielu komentatorów za sprawą głośnego zatrzymania w sanatorium w Żdanowiczach pod Mińskiem. Białoruskie KGB przeprowadziło w nocy operację pojmania 33 najemników, którzy według ustaleń służb, mieli należeć do prywatnej kompanii wojskowej Wagner. Zgodnie z informacjami Białorusinów, ci ludzie mieli przygotowywać operacje destabilizujące Białoruś w czasie i po wyborach. Zdaniem KGB łącznie na Białoruś miało być przerzuconych z Rosji ponad dwustu najemników tej osławionej grupy.

Od razu po aresztowaniach pojawiły się głosy, że cała akcja miała być ustawką przeprowadzoną na polecenie Aleksandra Łukaszenki, który chciał w ten sposób ukazać „wpływ sił zewnętrznych” na białoruskie wybory. Trudno przypuszczać, że Łukaszenka nie wiedział o obecności najemników Wagnera kilka kilometrów od stolicy Białorusi. Zwłaszcza, że według samych zatrzymanych, mieli oni znajdować się na terenie tego państwa tylko przejazdem. Przy niektórych najemnikach znaleziono sudańską walutę, wszyscy natomiast twierdzili w zeznaniach, że mieli dalej udać się w różne kierunki świata. Część z nich zeznała, że jedzie do Istambułu, inni mówili o krajach Ameryki Południowej. Bez względu na ostateczny kierunek podróży, zatrzymanie kilkudziesięciu Rosjan musiało być odebrane przez Moskwę jako działanie nad wyraz nieprzyjazne.

Smaczku sprawie dodawał fakt, że 14 spośród 33 zatrzymanych to obywatele Ukrainy. Mieli oni walczyć po stronie sił prorosyjskich separatystów w Donbasie. Według Kijowa, dopuszczali się tam czynów o charakterze terrorystycznym a także niezgodnych z międzynarodowym prawem humanitarnym. Ukraina niemal od razu poinformowała, że będzie oczekiwała ekstradycji zatrzymanych, którzy mają związek z działaniami wojennymi na wschodzie Ukrainy.

Po kilku dniach względnego milczenia wersje alternatywną wymyślili sami Rosjanie. Za pomocą rządowych mediów w obieg publiczny wpadła informacja, jakoby cała sprawa związana z obecnością Wagnerowców na Białorusi była operacją specjalną ukraińskich służb bezpieczeństwa. Według „dochodzenia” przeprowadzonego przez Komsomolskoją Prawdę, najemnicy pierwotnie zostali zakontraktowani do ochrony pół naftowych w Syrii w w ramach firmy ochroniarskiej Mar.

Firma ta została założona w 2013 roku jako Prywatna Kompania Wojskowa Mar, jednak według Rosjan w rzeczywistości nie była ona wcale kompanią wojskową a firmą ochroniarską. Działała w Donbasie od 2014 do 2016 roku, gdzie rzekomo ochraniała transporty humanitarne oraz zajmowała się ewakuacją  cywilów z obszarów walk. W 2018 roku firma została rozwiązana co potwierdził jej założyciel Aleksiej Maruszczenko w wywiadzie dla Kommiersanta.

Po pewnym czasie najemnicy zmienili cel na Wenezuelę. Tam mieli ochraniać obiekty należące do koncernu naftowego Rosnieft. Według gazety do Caracas mieli trafić z przystankami w Mińsku, Istambule i Hawanie. Po dotarciu do Mińska dalsze loty zostały anulowane i najemnicy utknęli na Białorusi. Według strony rosyjskiej cała ta operacja została ukartowana przez służby ukraińskie, które liczyły na zepsucie „dobrosąsiedzkich relacji Białorusi i Rosji”.

Tu też pojawia się pytanie o to, o którą dokładnie „prywatną kompanie wojskową” chodzi?

Firmy ochroniarskie a firmy wojskowe?

Przyjęło się nie tylko w Polsce, każdej rosyjskiej firmie wojskowej przyklejać łatkę „Wagnerowców”. Grupa Wagnera działa w Syrii, na Donbasie, w Rwandzie, Republice Środkowoafrykańskiej, Mozambiku, Wenezueli, Libii… Oczywiście, może tak być. Jednak nie każdy rosyjski najemnik (nie tylko rosyjski, ale o tym dalej) jest Wagncerowcem.

Na samym początku rozważań, trzeba zwrócić uwagę, że prywatne organizacje związane z ogólnie pojętym bezpieczeństwem dzielą się na Prywatne Kompanie Ochroniarskie i Prywatne Kopanie Wojskowe. Różnica pomiędzy tymi podmiotami jest często niedostrzegalna. Obie formację są umundurowane, obie formację są uzbrojone, oba typy działań wykonywanych przez nie są związane z bezpieczeństwem lub ochroną czy szkoleniem. Oba typy formacji są też skierowane do działań zewnętrznych. Różnica polega jednak na sposobie wykonywania zadań, na ich przydzielaniu czy też sprzęcie wykorzystywanym do ich realizacji. Różnicą jest też „polityczny” element ich działalności.

Kompanie ochroniarskie mogą działać w kraju i za granicą. Ich zadaniem jest w większości przypadku ochrona obiektów, np. energetycznych. W Rosji działa około 23 tys. firm ochroniarskich w których pracuje ponad 700 tys. ludzi. Są to podmioty, które ochraniają obiekty, ważne instalację czy osoby. Wśród tych grup są jednak formację „elitarne”, które specjalizują się w najtrudniejszych zadaniach, jak ochrona statków podczas przejść przez rejony zagrożone piractwem (w Somalii czy Cieśninie Malakka) czy obiektów rosyjskich firm energetycznych, jak Łukoil czy Rosnieft (w Kurdystanie, Syrii, czy Afryce). Kompanie ochroniarskie nie angażują się bezpośrednio w zadania bojowe, nie mają na celu wywierania wpływu czy innej formy podkreślania swojej obecności.

Ich podstawowym zadaniem jest zabezpieczenie mienia i interesu firm. Przykładem rosyjskich kompanii ochroniarskich jest firma RSB działająca od 2003 roku. Zajmuje się ona ochroną osobistą polityków, właścicieli firm czy innych „możnych”, którzy czują się zagrożeni i mają fundusze, aby ją zatrudnić. Pracownicy RSB są również kontraktowani do ochrony statków, szkolenia, działań minerskich i pirotechnicznych.

Prywatne Kompanie Wojskowe

Prywatne Kompanie Wojskowe w Rosji są w przeciwieństwie do firm ochroniarskich owiane tajemnicą. Tajemnicą, ponieważ formalnie istnieć nie mogą. Oficjalna lista takich podmiotów nie jest znana, jak również ich finansowanie, struktura i dowództwo.

W 2012 roku do Dumy Państwowej trafił projekt ustawy legalizującej funkcjonowanie PKW w Rosji. Autorzy motywowali to chęcią zmonetyzowania potencjału rosyjskich firm, które mógłby stanowić konkurencję dla firm amerykańskich, brytyjskich czy francuskich. Oszacowano wtedy, że rynek najemników wart jest 100 mld dolarów rocznie i warto, aby Rosja miała w nim swój udział. Pomysł zalegalizowania PKW w Rosji jednak upadł. Po ośmiu latach można wyszczególnić kilka zasadniczych powodów. Pierwszy to obawy rosyjskiego ministerstwa obrony przed mnożeniem bytów, które stanowiłyby konkurencję dla sił zbrojnych w aspekcie finansowym i organizacyjnym, czyli redystrybucji środków na infrastrukturę czy wyposażenie takich grup.

Drugi powód to kwestia odpływu ochotników, którzy w naturalny sposób wybraliby lepiej płatną pracę w prywatnych kompaniach zamiast w garnizonach na Uralu czy Dalekim Wschodzie. Kolejnym elementem jest obawa rosyjskich przeciwników FSB. To ta służba według planów miałaby się stać zarządcą tych prywatnych formacji. Wysoko postawieni rangą urzędnicy MSW, Komitetu Śledczego czy wywiadu nie chcieli, aby już przepotężna FSB zyskała dodatkowo swoją „prywatną” armie. Przeciwne usankcjonowaniu PKW stało się ostatecznie również MSZ i sam Kreml. Dlaczego? To wynika ze specyfiki działań realizowanych przez takie formacje według rosyjskich decydentów, zwłaszcza po aneksji Krymu i wojny z Ukrainą w Donbasie.

Prywatne nieformalne organizacje wojskowe, które nie mają oficjalnego statusu prawnego w Rosji są wygodne do wykorzystywania w miejscach, gdzie armia rosyjska nie może lub nie chce się pojawić. Po latach konfliktu w Donbasie wiadomo, że trzonem sił prorosyjskich separatystów stały się właśnie formację ochotnicze w postaci prywatnych firm wojskowych z Rosji.

Te podmioty miały praktycznie nieograniczony dostęp do zasobów tzw. Wojentorgu, czyli spółki zajmującej się handlem i dystrybucją sprzętu i wyposażenia wojskowego. PKW wojskowe mogły otrzymywać broń strzelecką, mundury, optoelektronikę, drony czy też pojazdy opancerzone i czołgi. Ich zadaniem nie była tylko walka z armia ukraińską, ale przede wszystkim zarządzaniem zasobami separatystów, szkolenie, przygotowywanie planów taktycznych, logistyka i obsługa najbardziej zaawansowanego technicznie uzbrojenia i wyposażenia. Przykładem takiego zaangażowania było zestrzelenie 14 czerwca 2014 roku ukraińskiego samolotu transportowego Ił-76 pod Ługańskiem. Według SBU za tym czynem stali rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera.

Podobny przykład wykorzystywania najemników można było znaleźć również w Syrii. Jeszcze przed oficjalną interwencją wojsk rosyjskich w Syrii we wrześniu 2015 roku, na terenie Syryjskiej Arabskiej Republiki działały różne formację „ochotnicze”, które walczyły z Państwem Islamskim, formacjami opozycyjnymi, czy Kurdami po stronie wojsk rządowych. Po oficjalnym wejściu Rosjan do Syrii udział grup wojskowych znacznie wzrósł. O ile siły zbrojne FR operowały głównie w powietrzu, na lądzie trzonem uderzeniowym były m.in oddziały grupy Wagnera. Według szacunków w 2017 roku na obszarze Syrii tylko grupa Wagnera wystawiła cztery bataliony piechoty, kompanie artylerii, kompanie walki radioelektronicznej, kompanie rozpoznawczą oraz kompanie logistyczną. Poza swoimi formacjami, rosyjscy najemnicy byli również obecni w innych syryjskich jednostkach elitarnych, na przykład Piątego Korpusu, który był praktycznie w całości uformowany przy wsparciu rosyjskim.

Dlaczego nielegalnie?

Dlaczego Rosjanie zdecydowali się na takie rozwiązanie? Po pierwsze, mieli świadomość, że wojna w Syrii przyniesie im straty. Wielu przeciwników tej interwencji, również w Rosji, widziało w Syrii analogie do Afganistanu z końcówki istnienia Związku Sowieckiego. Aby uniknąć strat osobowych i wizerunkowych główny ciężar walk lądowych został przerzucony między innymi na grupę Wagnera.  Fortel ten co do zasady się powiódł. Oficjalnie w Syrii w ciągu pięciu lat operacji wojskowej zmarło 116 żołnierzy, z czego większość poniosła śmierć w katastrofach i wypadkach lotniczych. Tylko szóstego marca 2018 roku w katastrofie samolotu transportowego An-26 zginęło 39 rosyjskich wojskowych.

Oszacowanie liczby zabitych najemników jest trudne. Nie figurują oni na żadnych oficjalnych listach, nie ma spisów strat i tym podobnych. Według wyliczeń Fontanki.ru do końca 2018 roku co najmniej dwustu najemników straciło życie w Syrii. Liczby te mogą być jednak znacznie wyższe, ponieważ nie zostały od tamtego czasu zaktualizowane. Poza zabitymi, wielu z najemników zostało w różnym stopniu rannych. Leczeni są oni w pełnej tajemnicy w szpitalach należących do MO.

Sami weterani Wagnera mówią o archaicznej taktyce walki. Stąd dość wysoki stosunek strat w poszczególnych pododdziałach. Najbardziej głośnym przypadkiem starcia Wagnerowców była próba odbicia pól gazowych Connoco z rąk kurdyjskich. Kiedy najemnicy przy wsparciu jednostek rządowych rozpoczęli szturm na pozycje Kurdów, ci wezwali na pomoc amerykanów. Amerykanie wysłali na odsiecz śmigłowce i samoloty, które zdziesiątkowały siły najeźdźców. Według różnych źródeł Rosjanie stracili wtedy od trzydziestu do nawet dwustu ludzi. Wielu zostało również rannych. O skali strat świadczy wysłanie przez Rosjan dwóch samolotów-szpitali Ił-76MD Skalpel, które wzięły wszystkich najciężej rannych bojowników z bazy lotniczej Hmmejmim do szpitali w Moskwie.

Działanie rosyjskich najemników zostało również odnotowane w Libii. Walczą oni tam po stronie nieuznawanej przez społeczność międzynarodową Libijskiej Armii Narodowej pod wodzą gen. Khalify Haftara. W ostatnich kilku miesiącach, obecność prawdopodobnie grupy Wagnera znacznie się zwiększyła. Zdjęcia satelitarne domniemanej bazy wojskowej najemników pokazują, że w ich posiadaniu znajdują się nie tylko pojazdy opancerzone czy artyleria, ale również systemy przeciwlotnicze m.in Pancir oraz samoloty Mig-29.

Baza grupy Wagnera pod Syrtą w Libii

Baza grupy Wagnera pod Syrtą w Libii

Dodatkowym powodem dla którego Rosjanie „nie chcą mieć nic wspólnego z najemnikami” jest fakt popełnianych przez nich zbrodni na jeńcach czy cywilach. Na Ukrainie i w Syrii pojawiło się wiele udokumentowanych przypadków działań, które można określić mianem zbrodni wojennej. Morderstwa, tortury, porwania dla okupu czy gwałty popełnione „na froncie” to coś, za co najemnicy nie trafią za kraty. Natomiast Rosja może ustami sekretarza prasowego Kremla Dimitrija Pieskowa, czy rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej powiedzieć: „Nic o tym nie wiemy. To na pewno nie ma związku z siłami zbrojnymi Rosji”.

Kim jest Wagner?

Dzisiaj najbardziej znaną formacją, która formalnie nie istnieje, jest Grupa Wagnera. Jednak nie była ona pierwszą, która wsławiła się w rosyjskiej najemnej służbie ostatnich lat. Jej prekursorem był tzw. Korpus Słowiański, który został zarejestrowany w Hongkongu w 2013 roku. Organizacja ta walczyła w Syrii, jednak jej historia zakończyła się stosunkowo szybko. Po nieudanej operacji w Syrii i powrocie w październiku 2013 roku do Moskwy, członkowie korpusu i jego założyciele zostali aresztowani. Dwaj założyciele, Wadim Gusiew i Jewgienij Sidorow zostali skazani na trzy lata więzienia za stworzenie organizacji najemniczej. Od tej organizacji wzięła swój początek Grupa Wagnera. Nazwa pochodzi od pseudonimu jej domniemanego dowódcy czyli Dimitrija Utkina, który do 2013 roku kierował 700. oddziałem drugiej brygady specnazu GRU.

Po przejściu na emeryturę rozpoczął pracę w Korpusie Słowiańskim. Od 2014 roku grupa ta walczyła na Ukrainie. W 2016 roku Utkin został zaproszony na Dzień Bohaterów Ojczyzny organizowany na Kremlu. Z tamtego wydarzenia pochodzi m.in jego zdjęcie z Władimirem Putinem. Wielu najemników grupy zostało nagrodzonych państwowymi odznaczeniami. Według wielu źródeł Utkin jest jedynie przykrywką. Głównym aktorem Grupy Wagnera jest jednak Jewgienij Prigożyn. Właściciel firmy Cocncorde, która posiada sieć wykwintnych restauracji, w których stołuje się m.in Władimir Putin. Progożyn nazywany jest żartobliwie „kucharzem Putina”. Dzięki tak bliskim relacjom z najważniejsza postacią w Rosji, mógł on liczyć na liczne kontrakty. Jego firma zapewnia wyżywienie szkołom i jednostkom wojskowym. Grupa Wagnera, zarządzana przez sieć spółek wydmuszek, jest prawdopodobnie kolejnym projektem tego wpływowego biznesmena.

 

Dimitrj Utkin skrajnie z prawej

Grupa Wagnera szkoli się na poligonie Mołkino w Kraju Krasnodarskim na południu Rosji. Głównymi kandydatami do służby w organizacji są emerytowani żołnierze i funkcjonariusze służb bezpieczeństwa. Z racji licznej populacji „młodych” emerytów w Rosji, którzy często nie przekraczają wieku 40 lat, zainteresowanie tego rodzaju pracą jest spore. Wpływa na to również wypłata oferowana Wagnerowcom. Szacuje się, że zapłata waha się w zależności od stopnia i doświadczenia od 80 do 220 tys rubli miesięcznie. Dla porównania, średnia płaca w Rosji wynosi 35 tys rubli (490 euro).

Kandydaci do służby są zobowiązani do zachowania pełnej poufności. Na czas ćwiczeń i misji zabierane są im urządzenia elektroniczne pozwalające na nagrywanie czy komunikację ze światem zewnętrznym. Dodatkowo odbierane są im paszporty i inne dokumenty identyfikujące. Szkoleni są prawdopodobnie przez oficerów regularnych sił zbrojnych.

Kim są śmiałkowie? Z reguły są to byli wojskowi, byli policjanci, wszyscy „siłowicy”. Rosja ma setki tysięcy stosunkowo młodych emerytów z dużym doświadczeniem wojskowym. Po sowieckim „Afganie” wielu byłych weteranów znalazło sobie miejsce w nowej rzeczywistość zasilając szeregi różnych grup przestępczych. Dzisiaj jest to proceder mniej popularny, ale dla państwa takiego jak Rosja ważne jest, aby znaleźć „zajęcie” dla tych ludzi. A jeżeli można na tym zyskiwać to czemu nie skorzystać?

Z informacji grupy Conflict Inteligence Team, popartej danymi SBU, wynika, że 90 procent najemników Wagnera walczących w Donbasie było pochodzenia rosyjskiego. Drugą grupę stanowili Ukraińcy a trzecią Serbowie. Ci ostatni dorobili się wśród grupy Wagnera własnej, narodowej grupy. Ale poza tymi nacjami są również Białorusini, Kazachowie, Uzbecy i inne nacje, głównie postsowieckie.

Szlak bojowy Wagnerowców

Grupa Wagnera według źródeł ukraińskich została rozmieszczona na Ukrainie w połowie maja 2014 roku. Około 300 najemników pomagało w logistyce, zajmowaniu obiektów administracji ukraińskiej, prowadziło akcje rozpoznawcze i wywiadowcze. Dodatkowo trudnili się prowadzeniem akcji sabotażowych i ochrony najważniejszych dowódców separatystów. Brali również udział w operacjach zajmowania jednostek wojskowych i magazynów. Na początku 2015 roku, grupa Wagnera brała udział w bitwie o Debalcewo. Podczas tej operacji kilku z najemników miało zginąć. Po aktywnej fazie działań, Wagncerowcy zajmowali się zaprowadzaniem dyscypliny w szeregach prorosyjskich separatystów i oddziałów kozackich. Według Ukraińców, to grupa Wagnera odpowiada za zabójstwa kilkunastu czołowych dowódców polowych, m.in Motoroli, Batmana czy Giwiego.

Pod koniec 2015 roku Grupa Wagnera opuściła wschodnią Ukrainę i została przerzucona do Syrii. Tam jej zadania polegały na ścisłym współdziałaniu z rosyjskim MO. Doradzali na pierwszej linii frontu, koordynowali ataki lotnictwa na pozycje syryjskich rebeliantów i państwa islamskiego, a także zajmowali się obsługą zaawansowanego technicznie sprzętu i logistyką. W czasie bitwy o Palmyrę i Deir-ez-Zor grupa Wagnera posiadając już czołgi, artylerię i wozy opancerzone biła się w pierwszej linii. To wtedy też straty formacji były najwyższe, a relacje z ministerstwem obrony gwałtownie się pogorszyły.

Kilka miesięcy po pierwszym zajęciu Palmyry w marcu 2016 roku, w październiku doszło do błyskawicznego kontrataku bojowników ISIS. Według rosyjskich wojskowych, winę za to zdarzenie ponosili „prywatni kontraktorzy” którzy uciekli z pola bitwy, zamiast walczyć o utrzymanie miasta. W drugą stronę, po ponownym zdobyciu miasta, według rosyjskich przecieków, pierwszym którym powiadomił Władimira Putina o sukcesie był… Dimitrij Utkin. Ten festiwal „uprzejmości” mniej lub bardziej widocznych spowodował, że Wagnerowcy przestali otrzymywać dostawy sprzętu od ministerstwa obrony, a sam szef resortu jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że nie należy legalizować prywatnych formacji wojskowych.

Poza Syrią Wagnerowcy pojawiali się również w Libii, Sudanie, Madagaskarze, Libii  i Mozambiku. Wszędzie tam, gdzie są interesy surowcowe. Grupa Wagnera, oraz firmy Prigożyna działają w pewnej symbiozie. Schemat jest stosunkowo prosty. Tam gdzie oficjalnie Kreml nie bardzo może oficjalnie reagować, bądź nie ma takiej siły można wysłać „biznesmena” pokroju Prigożyna, który zaproponuje ofertę pomocy jakiemuś przywódcy afrykańskiemu, który popadł w tarapaty. Tymi tarapatami mogą być konflikty wewnętrzne, opozycja, islamskie bojówki, zamach stanu czy jakiś wpływ zewnętrzny, na przykład sankcji zachodnich.

Jeżeli na terenie tego państwa znajdują się surowce, zwłaszcza takie, których wartość jest duża, jak diamenty, wtedy oferta pomocy jest konkretniejsza. Jeżeli dochodzi do układu, zasoby tego państwa są eksploatowane przez ową rosyjską spółkę, która w jakimś procencie dzieli się z gospodarzem zyskami. Z drugiej strony, rządowymi samolotami często przybywa pomoc w postaci najemników Wagnera. Ci oficjalnie mają zapewniać bezpieczeństwo firmie, która realizuję wydobycie, jednak często zakres ich działań jest znacznie szerszy i bardziej skomplikowany, Mechanizm taki był wykorzystywany w Syrii, gdzie część zysków z pół naftowych odbitych przez grupę Wagnera trafiała do spółki córki Prigożyna – Europolis. Proceder ten jest zyskowny głównie dla rosyjskich oligarchów, ale i władza czerpie z tego swoje profity.

Armia bez metki

Bilans korzyści posiadania najemników przez Rosję jest dodatni. Począwszy od zaspokojenia apetytów bliskich kremlowi oligarchów, do gospodarowania „trudnymi” emerytami w mundurach, skończywszy na wywieraniu wpływu na sąsiadów. Warto pamiętać, że najemnicy są jednym z elementów działań podprogowych w okresie kryzysu, z lubością przez wielu nazywanych wojną hybrydową. To ten okres jest często kluczowy dla powodzenia danych operacji.

Przykładem jest tutaj aneksja Krymu. Czy zatem warto, aby najemnicy w Rosji byli oficjalnie rejestrowani i płacili podatki? Oczywiście, że nie. Nie dla wąskiego grona, które zarządza całym biznesem i jest gwarantem jego dyskrecji. Służby bezpieczeństwa Rosji co jakiś czas zatrzymują grupy, często skrajnie prawicowych ekstremistów chcących budować coś na kształt prywatnego wojska. Tacy „patrioci” władzy na Kremlu nie są potrzebni. Bo może w końcu dostrzegliby, że to wszystko czym są karmieni, służy jedynie interesowi niezbyt licznej grupy najbardziej zaufanych tym, którzy są na samej górze hierarchii.

Warto też tu podkreślić, że próby rozgryzienia czym naprawdę jest Grupa Wagner często kończą się śmiercią tych, którzy zadają pytania. Tak było z grupą dziennikarzy, którzy chcieli zebrać materiał do dziennikarskiego śledztwa na temat obecności grupy Wagnera w Republice Środkowej Afryki. Wagnerowcy, poza zarobkami, mają też kierować się „dekalogiem”, w którym na pierwszych pozycjach jest szacunek do Rosji, jej sił zbrojnych i prezydenta. To chyba mówi wszystko o tym, kto ciągnie za sznury tej organizacji.

Marszałkowski: Gorący sierpień na Białorusi. Czy nastąpi przesilenie?