KOMENTARZ
Grzegorz Skarżyński,
wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej
16 grudnia Komisja Energetyki skierowała projekt ustawy do drugiego czytania. Zakończył się kolejny etap prac parlamentarnych, co nie znaczy, że tekst ustawy jest już ostateczny. Zmniejszyła się lista wątpliwości, wciąż jednak jest kilkanaście punktów spornych, które wymagają doprecyzowania lub zmian w tekście ustawy.
Przedmiotem dalszej debaty parlamentarnej będzie na pewno luka inwestycyjna, jako efekt zatrzymania na kilkanaście miesięcy inwestycji w sektorze OZE. Przygotowanie do aukcji rozpocznie się już w połowie 2015 roku, to jednak w optymistycznym wariancie pierwsze aukcje, niestety o wciąż niewiadomej wielkości, będą rozstrzygnięte dopiero w połowie 2016 roku. Oznacza to, że inwestycje rozpoczną się najwcześniej pod koniec 2016 roku, a ich pierwsze efekty zobaczymy pod koniec drugiej połowy 2017 roku.
Tymczasem inwestycje realizowane w dotychczasowym systemie muszą się zakończyć do grudnia 2015 roku, a żadne nowe już w tym roku nie będą podejmowane. Można zminimalizować skutki tej luki poprzez wydłużenie okresu przejściowego. Należy pamiętać, że rozstrzygnięcie aukcji nie oznacza, że natychmiast rozpoczną się inwestycje. We Włoszech, które wprowadziły system aukcyjny w 2012 roku, przyznano taryfy dla 907 MW, podczas gdy do połowy 2014 wybudowano zaledwie 50 MW, a do końca roku szacuje się, że wybuduje się dodatkowo kolejne około 50 MW czyli łącznie ok 10% kwoty aukcji. To stawia duży znak zapytania, czy do 2020 roku uda się wybudować na tyle dużo nowych mocy w sektorze OZE, aby cel został zrealizowany.
Deklaracje strony rządowej, że realizacja celu 2020 nie jest zagrożona, zdają się być oparte jednak na zbyt optymistycznych założeniach co do skuteczności systemu aukcyjnego. Tym bardziej, że wiele elementów określających zasady przeprowadzania aukcji rodzi duże wątpliwości. Największe kontrowersje budzi wprowadzona zasada oferowania w aukcji dokładnej ilości MWh do wyprodukowania w kolejnych 15 latach – ilości będą rozliczane w okresach 3 letnich pod groźbą horrendalnej kary w wysokości przewyższającej obecny poziom cen hurtowych energii. Oznacza to, że technologie wykorzystujące siły natury mogą zostać z całkowicie niezależnych od siebie czynników, dotkliwie obciążone karami. Postulowane wprowadzenie możliwych odchyleń od zadeklarowanej ilości MWh, tak by złagodzić wpływ nieprzewidywalnych w pełni sił natury, jest z ogromną konsekwencją odrzucany przez stronę rządową, mimo przedstawienia wielu ekspertyz oraz pokazania, że systemy aukcyjne wprowadzane w innych krajach UE takie właśnie mechanizmy zawierają.
Istnieje też klika błędnych zapisów w obecnej ustawie, które należałoby pilnie poprawić. Chodzi między innymi o poprawienia definicji instalacji odnawialnego źródła energii, które w dzisiejszym brzmieniu oznacza, że inwestycje zrealizowane etapowo będą pozbawione części należnego im wsparcia – co godzi bezpośrednio w prawa nabyte. Należy również poprawić zapisy dotyczące sprzedaży energii po tzw. cenie URE, gdyż w wersji proponowanej przez Ministerstwo Gospodarki wprowadzają monopol sprzedawców zobowiązanych na usługi bilansowe, co stanowi krok w tył w budowie konkurencyjnego rynku energii i jest sprzeczne z opublikowanymi w czerwcu 2014 Wytycznymi UE w zakresie wsparcia dla sektora energetycznego. Są to zmiany o charakterze technicznym i w niczym nie naruszają modelu aukcyjnego proponowanego przez rząd. Nie powinny one budzić sporów i w imię jakości nowej ustawy powinny być wprowadzone. Na etapie prac podkomisji energetyki, Ministerstwo Gospodarki zaproponowało trzy daleko idące autopoprawki, dodam, że w trybie budzącym duże zastrzeżenia, bowiem już po fazie konsultacji społecznych ustawy, a więc bez możliwości prowadzenia jakiejkolwiek debaty publicznej i już po przyjęciu treści ustawy przez Radę Ministrów w lipcu tego roku.
Pierwsza dotyczy wprowadzenia ustawowego terminu dającego prawo do wypowiedzenia umów przyłączeniowych. Takie ograniczenie byłoby wprowadzone tylko w stosunku do inwestycji OZE, co jest jawną dyskryminacją tego sektora. Nowy zapis ogranicza długość obowiązywania tych umów do czterech lat (lub w niektórych przypadkach krócej) od momentu wejścia w życie ustawy. Oznacza to, że wygrana aukcja, która daje 48 miesięczny okres na zrealizowanie inwestycji, może okazać się pyrrusowym zwycięstwem, bowiem w praktyce nie będzie można zrealizować inwestycji ze względu na bliski moment w którym umowa będzie mogła być wypowiedziana.
To jest niepotrzebny zapis, który jedynie zwiększa ryzyko prowadzenia inwestycji. Argumentacja Ministerstwa Gospodarki, że jest to środek mający sobie poradzić z wirtualnymi przyłączeniami nie wydaje się trafiony, bo po pierwsze wszystkie umowy przyłączeniowe zostały już renegocjowane w 2013 i 2014 roku by sprostać wymogom tzw. „małego trójpaku”. Ponadto poprzez wprowadzenie aukcji, to rząd będzie decydował bezpośrednio ile będzie wybudowanych instalacji OZE. Najlepiej aby rząd się z tego zapisu wycofał.
W podobnym trybie została również wprowadzona autopoprawka o poszerzeniu definicji dedykowanej instalacji współspalania, wyłączonych ze stosowania współczynnika obniżającego ilość przyznawanych zielonych certyfikatów. Tu dotykamy problemu nierównowagi na rynku zielonych certyfikatów, których wartość stanowi o „być lub nie być” wszystkich zrealizowanych dotychczas inwestycji OZE, a do roku 2020 dla zdecydowanej większości takich inwestycji. Wprowadzony zapis odsuwa moment osiągnięcia równowagi na rynku zielonych certyfikatów w sposób trudny do oszacowania, bowiem nikt łącznie z Ministerstwem Gospodarki nie jest w stanie ocenić jaką ilość energii ze współspalania te instalacje mogą wytworzyć. Podawana liczba 2 TWh jest bardzo trudna do weryfikacji i może być znacznie wyższa. To wszystko w sytuacji gdy nadpodaż stale rośnie i wynosi obecnie ponad 12 TWh, co stanowi ponad 70% rocznego popytu. Ministerstwo Gospodarki dość demagogicznie argumentuje, że nadpodaż jest skutkiem szybszego niż zakładano rozwoju sektora OZE wskazując na przekroczenie kwot obowiązku określających popyt na zielone certyfikaty. Zapomina jednak, że kwoty te zostały określone w 2011 roku (wprowadzono je w 2012) to jest przed wybuchem kryzysu na rynku certyfikatów i na długo przed pojawieniem się propozycji systemu aukcyjnego, który spowoduje lukę inwestycyjną. Co więcej w ustawie, znów w drodze autopoprawki wpisano na lata 2015 i 2016 dotychczasowe kwoty obowiązku, pokazując tym samym, że obietnice polityków o chęci naprawy sytuacji na rynku zielonych certyfikatów miały wyłącznie deklaratywny charakter.
Źródło: CIRE.PL