Bez zaskoczenia, problem zanieczyszczonego powietrza wrócił do Polski jak bumerang po letnio-jesiennej przerwie i powoli staje się już nieodłącznym elementem naszej zimy. Wystarczy mgła oraz bezwietrzna pogoda, żeby w połączeniu ze zwiększonym dogrzewaniem gospodarstw domowych za pomocą tradycyjnych kotłów kiedy słupki rtęci na termometrach nurkują poniżej zera nad naszymi głowami znowu zawisnął smog. Tym razem rząd obiecuje podjąć jeszcze ostrzejsze kroki w walce z tym zjawiskiem, ale czy słusznie obiera kierunki do kontrataku? – zastanawia się Dawid Salamądry, ekspert ds. energetyki.
Żeby podkreślić jak ważny dla władzy jest to problem, w ramach resortu Przedsiębiorczości i Technologii wydzielono specjalnego ministra, którego jedynym zadaniem ma być właśnie poprawa jakości powietrza w Polsce. Zanim jednak minister Piotr Woźny podejmie pierwsze radykalne kroki, pragnę szybko przypomnieć do czego może doprowadzić ekstremalna walka ze smogiem. Na początku ubiegłego roku w Chinach spowodowany zanieczyszczeniami powietrza brak widoczności przyczynił się m.in. do zamknięcia autostrad i lotnisk. Prewencyjnie, kolejnej zimy w ramach walki ze smogiem Pekin wprowadził w północnych prowincjach m.in. zakaz opalania domów węglem. W miastach i mniejszych wioskach przystąpiono do symbolicznego, publicznego niszczenia kotłów na węgiel, a w wielu miejscach pojawiły się wielkie plakaty przypominające, że za handel piecykami i używanie ich do celów grzewczych grożą surowe kary, z aresztem włącznie.
Pojedyncze gospodarstwa domowe zostały w międzyczasie przymuszone do instalacji piecyków gazowych (co więcej – na własny koszt). Skutki takiej polityki okazały się jednak być tragiczne: znaczna liczba gospodarstw domowych, z powodu opóźnień w realizacji zamówień na nowe instalacje, pozostała bez jakiegokolwiek systemu ogrzewania. Stare kotły zostały zniszczone na polecenie nadgorliwych urzędników, a producenci pieców nie nadążali za popytem. Wielu z tych, którym udało się piec zamontować również nie mieli powodów do zadowolenia, ponieważ w wielu chińskich domach zwyczajnie zabrakło gazu – do tej pory wzrost popytu mieścił się w granicach kilku procent, teraz nagle zanotował wynik dwucyfrowy. Nawet jednak szczęśliwcy, którzy przed nadejściem mrozów zdążyli zamontować piec i którzy dalej odbierali gaz w rurach też mogli być co najmniej niezadowoleni w związku z 70 proc. podwyżkami cen błękitnego paliwa.
Obawa o radykalne działanie „ministra smogu” wynika głównie z tego, że Polska dostała właśnie żółtą kartkę od Trybunału Sprawiedliwości UE za naruszanie stosownych przepisów dotyczących jakości tego czym oddychamy w latach 2007-2015. Chociaż problem zanieczyszczonego powietrza dotyczy aż dwudziestu krajów Unii, a komisarz ds. środowiska ostro zrugał pod koniec stycznia aż dziewięć państw naruszających normy w tym zakresie (m.in. Hiszpanię, Niemcy, Włochy, Wielką Brytanię i Francję), to akurat Polsce grozi nałożenie przez Komisję Europejską wielomiliardowej kary, jeśli sytuacja nie poprawi się w najbliższym czasie. Jeszcze tego samego dnia premier Mateusz Morawiecki i wiceminister Woźny zaprezentowali zręby programu antysmogowego „SMOG STOP”, który zakłada sfinansowanie docieplenia domów jednorodzinnych i ma na początek kosztować 180 mln złotych, pochodzących w większości z budżetu państwa.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że wspomniana kwota będzie przeznaczona jedynie na pilotaż – gdyby te 180 milionów podzielić na wszystkie ubogie energetycznie gospodarstwa domowe w kraju, na każde przypadłoby raptem ok. 50 złotych, co nie wystarczy nawet na dobry koc. Dla sfinansowania głębokiej termomodernizacji potrzeba przynajmniej 200 razy tyle środków, co już stanowi spore wyzwanie dla budżetu. Połowę tej kwoty mogłoby wyłożyć Ministerstwo Środowiska, które zapowiedziało wydać na walkę ze smogiem 10 mld złotych w perspektywie najbliższych trzech lat. Problem w tym, że komunikat MŚ nie wspomina nawet słowem o termomodernizacji, a skupia się na dość abstrakcyjnych, kosztownych lub mało wydajnych sposobach przeciwdziałania zanieczyszczeniom powietrza, takim jak taryfy antysmogowe (tańszy prąd dla osób ogrzewających domy piecami elektrycznymi) czy niskoemisyjny transport (np. autobusy elektryczne).
O tym jak ważna w kontekście walki ze smogiem jest właśnie termomodernizacja, czyli kompleksowe podejście do „zatrzymania ciepła w domach” poprzez m.in. ocieplenie budynków, likwidację mostów cieplnych (metalowe elementy odprowadzające ciepło ze środka, np. wsporniki balkonów) czy wreszcie montaż wentylacji miał niedawno okazję przekonywać dr Marcin Popkiewicz – również publikujący na łamach reo.pl – który za pomocą stworzonego przez siebie i udostępnionego za darmo w Internecie kalkulatora wykazał, jak nie wymieniając źródła ciepła, we właściwie docieplonym domu mogą szybko stopnieć roczne koszty ogrzewania z kilku lub kilkunastu tysięcy do kilkuset złotych. W przykładowym budynku, dodając kolejne centymetry styropianu na ściany, izolując dach i podłogę, zabezpieczając okna i montując właściwą wentylację okazało się, że łatwo pokonać smog nie eliminując węgla z rynku, a ograniczając jego użycie w domach, z których przestaje uciekać ciepło.
Co najważniejsze, w przeciwieństwie do samej wymiany kotła z węglowego na gazowy lub elektryczny, która poza początkowym kosztem samej instalacji generuje dalej spiralę wydatków za samo użytkowanie (dwu- lub trzykrotnie droższe koszty eksploatacji) i wpędza nieświadomych użytkowników w pułapkę ubóstwa energetycznego, termomodernizacja jest inwestycją, tzn. jak w biznesie przynosi określony zwrot z poniesionych kosztów. Jednorazowo duży wydatek przynosi w dłuższej perspektywie mniejsze zużycie paliwa niezbędnego do ogrzewania (według rządu co najmniej dwukrotnie, według ekspertów nawet o 80 proc.) co samo w sobie oznacza mniejsze koszty końcowe, a za tym idzie jeszcze szybko zmniejszający się problem zanieczyszczonego powietrza w mniejszych miejscowościach, gdzie niska emisja (spaliny z domowych kominów, wydzielane na wysokości nie większej niż 40 metrów) jest główną przyczyną smogu.
Według różnych źródeł, zwrot z takiej inwestycji pojawia się stosunkowo szybko jak na inwestycje budowlano-energetyczne – już po ok. 7 latach, a efekty w postaci czystszego powietrza w zasadzie widać od ręki. Co więcej, topnieje również różnica rocznych kosztów ogrzewania pomiędzy różnymi źródłami ciepła – dzisiaj ogrzewanie gazem jest w skali roku o kilka tysięcy złotych droższe od węglowego, a elektryczne o kilkanaście. Głęboka termomodernizacja powoduje, że różnica ta zmniejsza się do raptem kilkuset lub nawet kilkudziesięciu złotych, a to z kolei oznacza, że docelowo mieszkańcy sami będą dążyli do wymiany źródła ciepła na mniej emisyjne, bo jest ono zwyczajnie wygodniejsze w użytkowaniu (łatwiej odkręcić kurek w piecyku gazowym lub nacisnąć guzik na elektrycznym niż „babrać się” z węglem w piwnicy).
W ostatnim czasie rząd pracował głównie nad eliminacją z rynku odpadów węglowych (których obecność w domowym ogrzewnictwie jest po prostu patologią) i starych pieców, tymczasem od samego początku powinien był zajmować się właśnie głęboką termomodernizacją budynków. O ile rząd postrzeganej jako „dobra mama” Beaty Szydło wydawał się być blisko właśnie tych najuboższych, których uderzy po kieszeni najdrobniejsza podwyżka cen węgla (będąca naturalną konsekwencją eliminacji z rynku węgla o gorszych parametrach lub przymus kupowania kotłów na droższe paliwo), o tyle już rząd Mateusza Morawieckiego – prezentowany jako „rozumiejący biznes” – być może spojrzy na sprawę nieco inaczej i dostrzeże w końcu w walce ze smogiem nie tylko szansę na samą poprawę jakości powietrza poprzez wydawanie pieniędzy i mnożenie zakazów, ale jako przedsięwzięcie uzasadnione ekonomicznie i nastawione na zysk.