W ostatnich dniach kraje Unii Europejskiej uzgodniły, że będą realizować plan przyspieszenia własnej produkcji półprzewodników. Porozumienie o wartości 43 miliardów euro pokazuje, że Europa zamierza iść szlakiem wydeptywanym właśnie przez USA. Wykona w ten sposób pierwszy konkretny krok w walce z niedoborem chipów i uniezależnianiu się od importu z Chin – pisze Jędrzej Stachura, redaktor BiznesAlert.pl.
Śladem USA
Unia Europejska mówiła o własnych fabrykach półprzewodników od wielu miesięcy. Ustawa o chipach (EU Chips Act), czyli dokument podpisany kilka dni temu, świadczy o tym, że Europa chce iść śladami Stanów Zjednoczonych. Te na przełomie lipca i sierpnia wprowadziły u siebie CHIPS and Science Act, czyli prawo mające wzmocnić rodzimy rynek i rozwój technologii układów scalonych.
Półprzewodniki są elementem niemal wszystkich otaczających nas urządzeń elektronicznych, częścią zarówno urządzeń domowych, jak i bardziej zaawansowanych układów w samochodach czy nawet samolotach wojskowych.
Pula wsparcia u Amerykanów to łącznie około 280 miliardów dolarów (około 269 miliardów euro). Głównym punktem strategii (jednym z trzech) jest przeznaczenie 52 miliardów dolarów na budowę fabryk i jednostek produkcyjnych, w tym dwa miliardy na dotychczasową produkcję chipów na potrzeby przemysłu samochodowego i obronnego. Dwa kolejne to 25-procentowa ulga podatkowa na inwestycje w lokalną produkcję i grant w wysokości 200 miliardów na badania rozwojowe.
Stany Zjednoczone forsowały nową ustawę i wysiłki na rzecz zwiększenia lokalnej produkcji po pandemii koronawirusa. Pojawił się wówczas problem globalnego niedoboru chipów, z którym borykało się wiele branż, w tym telekomunikacyjna i motoryzacyjna. W trakcie zmagań z koronawirusem, Amerykanie, a chyba najgłośniej senator Todd Young, coraz częściej wspominali o potrzebie zmniejszenia zależności od „tak odległych krajów” jak Korea Południowa czy Tajwan. Obecnie problemem jest zdolność produkcyjna w USA, gdyż większość zakładów pracuje już z ponad 90-procentowym wykorzystaniem. Co ważne, we wrześniu tego roku Stany Zjednoczone odnotowały najwyższy w historii poziom importu chipów z zagranicy.
Lekarstwem na te zagwozdki ma być zapraszanie firm zagranicznych (tych niechińskich) do budowy fabryk na terenie USA. W ciągu ostatnich kilku lat kilku cenionych producentów zobowiązało się do uruchomienia działalności w USA. Wśród nich znalazły się takie marki jak tajwańskie TSMC (buduje fabrykę za 12 miliardów dolarów w Arizonie) czy południowokoreański Samsung (postawi zakład produkcyjny w Teksasie za 17 miliardów dolarów). Warto wspomnieć o SK Group (również z Korei Południowej), która zainwestuje 22 miliardy dolarów na amerykańskiej ziemi.
Europa wkracza na szlak
Tym samym szlakiem może pójść Unia Europejska, która ma ambitny cel osiągnięcia poziomu 20 procent w światowej produkcji półprzewodników do 2030 roku i wyłoży na to 43 miliardów euro. I choć trudno zakładać, że konkretne inwestycje wystartują przed końcem 2023 roku, już teraz wiele firm zgłosiło chęć budowy nowych zakładów w Europie, w tym Intel, Global Foundries, STMicroelectronics i Infineon Technologies AG.
Dlaczego UE traktuje ten temat tak poważnie? Globalne niedobory półprzewodników wymusiły zamknięcie fabryk, a to z kolei uwidoczniło mocną zależność łańcucha od ograniczonej liczby dostawców. Zgodnie z wynikami badania Chips Survey, przeprowadzonego przez Komisję Europejską, przemysł spodziewa się dwukrotnego wzrostu popytu na chipy do 2030 roku. To świadczy o rosnącym znaczeniu półprzewodników, których potrzebuje zarówno przemysł, jak i społeczeństwo.
Ustawa zakłada inwestycje w technologie nowej generacji oraz zapewnienie całej Europie narzędzi do badań nad najnowocześniejszymi chipami. Według jej zapisów, Unia Europejska ma stworzyć „bardziej przyjazne” otoczenie dla start-upów i inwestorów, którzy chcieliby w przyszłości stawiać zakłady produkcyjne na jej terenie. Legislacja przedstawia również punkt o „wspieraniu talentów” i inne, przynajmniej na ten moment, mało konkretne deklaracje.
Obecnie jedną z najbardziej spornych kwestii wśród państw członkowskich jest wykorzystanie funduszy. Te mniej rozwinięte mogą się obawiać, że pieniądze przyniosą najwięcej korzyści dużym krajom, takim jak Niemcy. Dodatkowo, nie jest tajemnicą, że przemysł chipów jest energochłonny i Europa musi dostosować procesy do idei zielonej transformacji i celu zerowej emisji dwutlenku węgla netto do 2050 roku. Unia będzie musiała zadbać o to, aby odbudowa przemysłu półprzewodników nie odbyła się kosztem klimatu. Tutaj jednak trudno doszukiwać się zagrożenia, gdyż od lat realizuje projekty i swoją politykę np. poprzez wykorzystanie energii odnawialnej w produkcji. Tak czy inaczej, UE zapowiada, że przypieczętuje porozumienie jeszcze w tym roku.
Jesteśmy więc świadkami kolejnego rozdziału wojny technologicznej, o której piszemy na BiznesAlert.pl od wielu miesięcy. Temperaturę w tym piecu podbija coraz mocniejsza pozycja Chin. Te również zapowiedziały reformy produkcji i większe pieniądze na badania technologii półprzewodników, dlatego zarówno Amerykanie, jak i Europejczycy potrzebują mocnych strategii dywersyfikacji dostaw. W przeciwnym razie nadal będą po części zależne od Chin, które obecnie są głównym dostawcą najważniejszych komponentów elektroniki.