KOMENTARZ
Piotr Stępiński
Redaktor BiznesAlert.pl
Dzień 16 września br. w pierwotnym założeniu miał zapisać się złotymi literami w historii Ukrainy. Podpisanie przez Kijów umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską Arsenij Jaceniuk nazwał naprawieniem błędu sprzed 360 lat otwierającym nowy ,,europejski” rozdział Ukrainy. 18 stycznia 1654 roku w Perejesławiu hetman Bogdan Chmielnicki i pełnomocnik cara Rosji Aleksego I podpisali ugodę oddającą Ukrainę pod berło rosyjskiego władcy. Było to zerwanie pokoju z Rzeczpospolitą. Jednakże na chwilę obecną brukselska droga Kijowa kończy się na dalekiej europejskiej obwodnicy. Wdrożenie istotnej dla Ukrainy części gospodarczej umowy w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach przesunięto aż do końca grudnia 2015 roku. Przypadek? Nie sądzę.
Mamy do czynienia z widocznym rozpadem Ukrainy połączonym z językiem sankcji oraz pojawiającym się w tle bezpieczeństwem energetycznym Unii Europejskiej. Za dowód należy uznać ustawę o specjalnym statusie Donbasu, która de facto powoduje oddanie całego regionu znajdującego się pod kontrolą seperatystów w ręce Władimira Putina. Sami bojownicy mówią, że od tego momentu Kijów nie będzie miał żadnego oddziaływania na kontrolowane przez Rosję tereny. Co ciekawe doradca ministra spraw wewnętrznych Ukrainy stwierdził, że tego typu poczynania administracji prezydenta Petra Poroszenki i premiera Arsenija Jaceniuka są pochodną nacisku ze strony Zachodu na jak najszybsze rozwiązanie konfliktu.
Podczas spotkania UE-Rosja-Ukraina prezydent Rosji Władimir Putin w dość dosadny sposób wyraził swoje zastrzeżenia dotyczące podpisania umowy stowarzyszeniowej przez rząd w Kijowie. Wykazał, że strefa wolnego handlu UE-Ukraina spowodowałaby straty dla rosyjskiej gospodarki rzędu 100 mld rubli. Tym samym można odnieść uprawnione wrażenie, że Rosja miała znaczący wpływ na zapisy gospodarcze umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. Dziwi jednak fakt, że Bruksela próbując uderzyć w Moskwę sankcjami tak na dobrą sprawę sama otwiera jej drzwi, które uchronią ją przed nagłym zawałem rodzimej gospodarki opartej na surowcach. Niemiecka prasa twierdzi, że to kanclerz Niemiec Angela Merkel zgodziła się na przeanalizowanie sugestii Moskwy względem umowy stowarzyszeniowej. Za interesujący należy uznać także komentarz komisarza ds. handlu Karela de Guchta, który stwierdził, że odłożenie w czasie wprowadzenia strefy wolnego handlu ,,stworzy przestrzeń do omówienia wszystkich problemów jakie mogą się pojawić”. Pytanie, jakich problemów?
Na wspomniane relacje polityczne należy nałożyć kontekst energetyczny. Gaz ziemny oraz ropa naftowa od wielu dekad stanowią oręż Kremla w relacjach z Zachodem. Przywódców państw europejskich dręczy wizja kolejnego kryzysu gazowego. Zwłaszcza, że w ostatnich dniach Gazprom ograniczył dostawy gazu dla Polski oraz Słowacji do minimalnego poziomu tłumacząc się mniejszą produkcją surowca oraz potrzebą zapełnienia swoich magazynów.
Nie należy dawać wiary tego typu argumentom. Zauważmy, że wspomniane państwa umożliwiają Ukrainie odbiór gazu za pomocą tzw. rewersów. W przypadku Polski ograniczenie o 45% dostaw rosyjskiego gazu spowodowało wstrzymanie przepływu gazu nad Dniepr. Kommiersant stwierdził, że przypadek Warszawy potwierdza jak Gazprom może w bardzo prosty sposób wpływać na dostawy rewersowe w Europie. Zwłaszcza, że już w czerwcu Putin podał w wątpliwość jego zgodność z prawem. Co więcej Władimir Gutieniew, członek Komisji Przemysłu Dumy Państwowej, w swojej interpelacji stwierdził, że ,,jeśli Europejczykom potrzebny jest gaz, to jako odbiorcy nie mogą dyktować, którą trasą chcą go otrzymywać. Proponowane kroki mogą poważnie zmotywować europejskich partnerów do realizacji projektu South Stream.” Zaskakująca jest zbieżność publikacji tego dokumentu z ograniczeniem tranzytu gazu do Polski.
Problemy energetyczne na europejskiej wokandzie znajdują się już od kwietnia kiedy to Unia Europejska przy udziale Ukrainy próbuje rozwiązać problem niewywiązywania się przez Naftohaz z płatności za otrzymany surowiec. Jak wiadomo, dotychczasowe rozmowy nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, co więcej postawiły Rosję w bardzo uprzywilejowanej pozycji. Dowodem może być fakt, iż to Moskwa decyduje, kiedy i z kim chce rozmawiać. Zaplanowane na 20 września kolejne spotkanie nie odbędzie się z powodu niewygodnego dla strony rosyjskiej terminu. Jak poinformowała rzeczniczka unijnego komisarza ds. energii Marlene Holzner, na chwilę obecną trwają poszukiwania odpowiedniego terminu, który odpowiadał by każdej ze stron. Należy przez to rozumieć – odpowiedniej dla strony rosyjskiej.
Prowadzona przez Kreml gra terminami wydaje się nie być przypadkową. Dotychczas wszystkie oczekiwania geopolityczne Moskwy są realizowane. Być może Rosja czeka na rozwój wydarzeń. Do dzisiaj Komisja Europejska nie rozstrzygnęła postępowania antymonopolowego przeciwko Gazpromowi a także nie podjęła decyzji odnośnie wyłączenia gazociągu OPAL spod jurysdykcji trzeciego pakietu energetycznego. Czyżby to są te problemy, o których wspominał komisarz ds. handlu?
W przypadku negatywnego wyniku postępowania antymonopolowego Gazprom mógłby stracić do 10% swoich przychodów w ramach kary wyznaczonej przez Komisję Europejską prowadzącą postępowanie. Jednakże może on wyprzedzić działania Komisji przedstawiając program zmian, który po akceptacji przez nią stałby się dokumentem prawnie wiążącym. W konsekwencji oznaczałoby to uniknięcie przez Gazprom kary, co wydaje się scenariuszem bardzo prawdopodobnym ze względu na dalece posuniętą uległość strony unijnej.
Z kolei pozytywne rozstrzygnięcie w sprawie gazociągu OPAL mogłoby w znaczący sposób wzmocnić w Europie pozycję rosyjskiego koncernu. Na chwile obecną zgodnie z europejskim prawodawstwem wymagany jest dostęp stron trzecich do infrastruktury przesyłowej. Jednakże w przypadku tej magistrali Gazprom otrzymał 50% jej przepustowości (ok. 15 mld m3) na wyłączność i dąży do całkowitego jej przyjęcia.
Konsekwencją spełnienia żądań Gazpromu będzie przekierowanie większych ilości wolumenu gazu przez Nord Stream przy pominięciu państw tranzytowych. W przypadku całkowitego przejęcia mocy rury możliwości świadczenia rewersowych dostaw nad Dniepr zostałyby ograniczone a bezpieczeństwo energetyczne państw Europy Środkowo-Wschodniej jeszcze silniej narażone na decyzje Kremla.
Destabilizowanie sytuacji u swojego wschodniego sąsiada i doprowadzenie do uległości Unii pozwala Moskwie na realizację jej mocarstwowych celów. Państwa Europy Zachodniej, przede wszystkim Niemcy, nie są zagrożone. W przypadku Słowacji czy Węgier sytuacja jest dużo gorsza. Całkowite zaprzestanie dostaw z Rosji w połączeniu z problemami w pozyskiwaniu surowca z innych źródeł doprowadziłaby do katastrofy. Dlatego też działania Berlina na rzecz rozwiązania kryzysu ukraińskiego wynikają głównie z dbałości o własne interesy. Wkrótce Gazprom stanie się właścicielem największych niemieckich magazynów gazu ziemnego.Na mocy porozumienia z Wintershall rosyjski koncern przejmie dwa magazyny o łącznej pojemności blisko 8 mld m3. Naciski Angeli Merkel mogą spowodować, że sprawa gazociągu OPAL zostanie zakończona pozytywnie dla Gazpromu.
Niemcy stają się adwokatem Władimira Putina na Ukrainie. Doprowadzenie do autonomii Donbasu wydaje się odpowiedzią na postulat rosyjskiego prezydenta. Chodzi o plan pokojowy zakładający samodzielność poszczególnych regionów pod kontrolą „zielonych ludzików”. Niemiecka kanclerz, firmując tego typu porozumienia doprowadza do kompromisu w stylu jałtańskim i oddaje Ukrainę Rosji, aby zagwarantować bezpieczeństwo Europie. Być może liczy na to, że docelowo strategiczne partnerstwo Niemiec i Rosji tylko się wzmocni.
Po co w takim układzie były ofiary, protesty, zmiana obozu rządzącego na Ukrainie? Czyżby bezpieczeństwo Europy oraz w dalszej perspektywie członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej stało się zakładnikiem politycznych układów między Rosją a Niemcami? Wydaje się, że Europa jest zdolna do poświęcenia Ukrainy na rzecz pokoju i bezpieczeństwa dostaw gazu w myśl zasady, że Rosję należy postrzegać taką jaką ona jest, nie zaś taką jaką byśmy chcieli.