Perzyński: Biznes kontra klimat w Teck Frontier, czyli Trudeau ma problem

27 lutego 2020, 07:30 Energetyka

W kanadyjskim stanie Alberta miała powstać gigantyczna inwestycja Teck Frontier. Miała, bo projekt wart 15 miliardów dolarów został porzucony właściwie z dnia na dzień w związku z protestami organizacji ekologicznych i rdzennej ludności. To niejednoznaczna historia o turbulencjach polityki klimatycznej, która na stałe weszła do głównego nurtu słynącej z nudy kanadyjskiej polityki – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl.

Protest przeciwko Teck Frontier. Źródło: YouTube/Global News/BiznesAlert.pl
Protest przeciwko Teck Frontier. Źródło: YouTube/Global News/BiznesAlert.pl

Projekt Teck Frontier

Kanada jest drugim co do wielkości krajem na świecie, obfitującym w złoża gazu i ropy. Duża część z nich znajduje się w stanie Alberta w postaci piasków roponośnych. Wydobycie ropy z takich złóż jest najbardziej emisyjnym sposobem pozyskiwania tego surowca. Mimo to firma Teck Resources była o krok od wbicia pierwszej łopaty pod nową kopalnię piasków roponośnych o nazwie Teck Frontier, którego wartość była szacowana na 20,6 miliardów dolarów kanadyjskich, czyli 15,5 miliarda dolarów amerykańskich. Jednak niespodziewanie Teck porzucił ten projekt, po uprzedniej awanturze z udziałem organizacji ekologicznych, rdzennych mieszkańców tych ziem, oraz członków rządu premiera Justina Trudeau i konserwatywnej opozycji.

Teck Frontier miał się znajdować pomiędzy miejscowościami Fort McMurray a Fort Chipewyan w północno-wschodniej Albercie. W jego skład miały wchodzić odkrywki, zakład przetwórczy, obiekty gospodarki odpadami, urządzenia do gospodarowania zasobami wodnymi oraz niezbędna infrastruktura i obiekty wsparcia. Firma zapewniała, że nowy zakład był stworzony z myślą o ochronie środowiska, oszczędności wody i ograniczaniu emisji gazów cieplarnianych, a jego powstanie miało zostać uzgodnione ze wszystkimi czternastoma plemionami kanadyjskich Indian zamieszkujących te tereny. Miała to być flagowa inwestycja Tecka – wydobywane byłoby tam 260 tysięcy baryłek bituminu dziennie, pracę znalazłoby tam siedem tysięcy osób, a obiekt miałby działać przez 41 lat. Wrażenie robi też sama powierzchnia takiego zakładu – byłoby to aż 24 tysiące hektarów, co jest możliwe w takich miejscach jak Alberta, gdzie przestrzeni jest pod dostatkiem, chociaż na tych terenach obecnie znajdują się gęste lasy, które oczywiście musiałyby zostać wycięte, oraz mokradła, tak przecież istotne w procesie pochłaniania dwutlenku węgla. Jest jeszcze jedna ciekawa statystyka, którą Teck wolałby się nie chwalić – jego zakład miał emitować 14 milionów ton dwutlenku węgla rocznie.

Biznes kontra klimat

Porzucenie Teck Frontier było niemałym zaskoczeniem, zwłaszcza że zdawało się, że ostateczne zatwierdzenie go przez Ottawę było na wyciągnięcie ręki. W opublikowanym w niedzielę wieczorem komunikacie dyrektor generalny Teck Don Lindsay uzasadnił tę decyzję protestami wokół rurociągu, który miał prowadzić z kopalni do portu w Vancouver. Organizacje ekologiczne i członkowie niektórych plemion zablokowały linie kolejowe – pierwsi z racji oczywistego konfliktu nowej inwestycji z kanadyjskimi celami klimatycznymi, drudzy w imię ochrony ich ziemi przed degradacją. W liście do ministra środowiska Jonathana Wilkinsona prezes Tecka wyraził obawę, że napięcia te mogą eskalować na cały kraj. Jednak nie oszczędził on kilku gorzkich słów pod adresem rządu Trudeau: – Potencjał Kanady nie zostanie wykorzystany, dopóki rządy nie osiągną porozumienia co do tego, w jaki sposób uwzględnione zostaną kwestie polityki klimatycznej w kontekście odpowiedzialnego rozwoju sektora energetycznego w przyszłości. Bez jasności co do tego kluczowego pytania, sytuacja, w której znalazł się Frontier, będzie powtarzać się w przyszłości, a wtedy bardzo trudno będzie przyciągnąć inwestycje, zarówno krajowe, jak i zagraniczne – pisał rozgoryczony Lindsay.

Z decyzji Tecka niezadowoleni byli też najwyżsi przedstawiciele władz Alberty, a konkretnie premier tego stanu Jason Kenney, który zarzucił bezczynność rządowi w Ottawie. – Podjęcie tej decyzji nie było zbiegiem okoliczności. Był to ekonomicznie opłacalny projekt, o czym firma mówiła jeszcze tydzień temu, więc coś musiało się zmienić bardzo niedawno. Tak się dzieje, kiedy rządy nie mają odwagi bronić interesów Kanadyjczyków przed wojującymi mniejszościami – grzmiał Kenney. Na Twitterze wtórował mu szef opozycyjnej Partii Konserwatywnej Andrew Scheer: – Bezczynność Justina Trudeau ośmieliła radykalnych działaczy, a projekty energetyczne stanowiące o sile narodu są zamykane przez obawy o bezpieczeństwo publiczne – napisał.

Premier Kanady Justin Trudeau obiecuje plan zero emisji CO2 do 2050 roku

Polityka

Rząd Trudeau został postawiony w niezwykle trudnej sytuacji – w zeszłym roku Liberalna Partia Kanady drugi raz z rzędu wygrała wybory parlamentarne z hasłami ochrony środowiska i stopniowego odchodzenia od paliw kopalnych. Sam gabinet był mocno podzielony w sprawie nowej kopalni – kusząca wizja stabilnych wpływów budżetowych z podatków z nowej inwestycji mocno kłóciła się z hasłem osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku, do którego Kanadyjczycy przecież się zobowiązali. Tutaj w imieniu rządu Trudeau wypowiedział się minister zasobów naturalnych Seamus O’Regan: – Teck słusznie doszedł do wniosku, że inwestorzy i konsumenci na świecie coraz częściej szukają najczystszych dostępnych produktów i życzą sobie, by duże przedsiębiorstwa stawiały na zrównoważony rozwój – mówił. Podobnie mówili inni politycy Liberalnej Partii Kanady – pytani przez dziennikarzy o powody porzucenia Teck Frontier powtarzali argumenty, że zamiast inwestować w paliwa kopalne (szczególnie tak „brudne” jak piaski roponośne), warto szukać sposobów na osiągnięcie równowagi między wzrostem gospodarczym a ochroną klimatu.

Sprawa Teck Frontier o mało nie spowodowała kryzysu politycznego w Kanadzie, gdzie po zeszłorocznych wyborach władzę sprawuje mniejszościowy rząd Justina Trudeau. Spór ten potwierdził główną oś podziału w tamtejszej polityce, gdzie konserwatywna prawica wspiera wydobycie paliw kopalnych i inwestycje takie jak Teck Frontier, a liberałowie i socjaldemokraci chcą powoli odchodzić od takich źródeł. Gdyby Trudeau i jego liberałowie zgodzili się na budowę Teck Frontier, to dopiero wtedy mogłoby dojść do poważnego kryzysu politycznego – byłoby to jednoznaczne zaprzeczenie własnym postulatom wyborczym, a w polityce hipokryzja jest jednym z najcięższych zarzutów, zwłaszcza, gdy nie sposób temu zaprzeczyć. Tym bardziej, że Kanada zobowiązała się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku, co byłoby matematycznie niemożliwe, gdyby inwestycja w północnej Albercie powstała. Z drugiej strony podjęcie tak nagłej i tak ważnej decyzji może poskutkować tym, że Kanada ucierpi na wiarygodności jako potencjalny partner dla inwestorów w przyszłości – bo skoro w ten sposób został potraktowany Teck Resources, to dlaczego podobny los miałby nie spotkać innych firm?

Pokłosie

Można więc wysnuć wniosek, że w tej sytuacji w jakiś sposób przegrali wszyscy: i Justin Trudeau, który z trudem zdołał zachować twarz, i Teck Resources, który stracił inwestycję przygotowywaną od lat, i konserwatywna opozycja, której propozycje inwestycji w złoża ropy zostały fizycznie odrzucone. Kto więc wygrał? Górnolotnie można powiedzieć, że planeta, ale zdaje się, że to organizacje ekologiczne zdołały w największym stopniu przeforsować swoje postulaty.

Perzyński: Kanada z uprzejmością wybrała kontynuację kursu na dekarbonizację