Rok 2019 w naszym regionie śmiało można nazwać rokiem głosowań. W Unii Europejskiej wybierani będą posłowie. Na Ukrainie trwa właśnie kampania przed wyborami prezydenckimi, których pierwszą turę rozpisano na 31 marca. Od tego, kto zasiądzie w Parlamencie Europejskim i kto obejmie stanowisko prezydenta Ukrainy, w dużym stopniu zależy bezpieczeństwo energetyczne Europy Środkowej i Wschodniej – pisze Roma Bojanowicz, współpracowniczka BiznesAlert.pl.
Wygrana eurosceptyków może na wiele lat opóźnić, a nawet całkowicie wstrzymać reformy sektora gazowego na Ukrainie. Byłby to pierwszy krok do ponownego uzależniania politycznego naszego wschodniego sąsiada od Kremla. Dla Unii Europejskiej zaś będzie to oznaczało dalsze uzależnianie się od surowców energetycznych z Rosji.
Ukraina od wielu lat walczy z próbami ponownego zdominowania polityczno-gospodarczego przez Rosję, a po pomoc zwraca się do takich międzynarodowych instytucji jak Unia Europejska (UE) czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW). Jednym z warunków otrzymania wsparcia i pomocy od powyższych organizacji było przeprowadzenie głębokich reform administracyjnych i gospodarczych obejmujących również istotne zmiany w sektorze gazowym. Rozpoczęta w kwietniu 2015 roku transformacja przewiduje m.in. podzielenie (unbundling) państwowego molocha jakim jest Naftohaz na osobne spółki odpowiedzialne za wydobycie gazu, jego transport, dystrybucję oraz magazynowanie. Kolejnym aspektem przemian jest dostosowanie do zasad tzw. trzeciego pakietu energetycznego UE i uwolnienie cen błękitnego paliwa dla konsumentów oraz stworzenie konkurencyjnego rynku gazowego.
Konsekwencją zmian wprowadzonych przez obecnego prezydenta Petra Poroszenki był gwałtowny wzrost cen tego paliwa dla odbiorców indywidualnych. Dość szybko okazało się, że mimo dobrych chęci i składanych deklaracji przeprowadzić zamiany nie jest łatwo. Po pierwszych sukcesach na polu urynkowiania sektora energetycznego, ukraińscy decydenci starali się ponownie odzyskać możliwość kontrolowania Naftogazu. W samym 2017 roku spotkało się to z wyraźną krytyką ze strony UE i MFW, które kilkukrotnie zwracał Kijowowi uwagę, że opóźnienia we wdrażaniu reformy gazowej mogą skończyć się fiaskiem całego procesu. Przełożyłoby się to na pogłębienie kryzysu gospodarczego jaki od lat panował na Ukrainie. Dalsze losy reformy sektora gazowego w dużym stopniu zależą od tego kto wygra nadchodzące wybory prezydenckie.
W wyścigu o najwyższe stanowisko w państwie wszystko się może zdarzyć – ukraińska Centralna Komisja Wyborcza zarejestrowała aż 44 kandydatów. Z danych jakie 14 lutego opublikowały ukraińskie media wynika, że liderem badań opinii publicznej pozostaje Wołodymyr Zeleński z poparciem 26,9 procent. Na drugim miejscu z wynikiem 17,7 procent znalazł się Petro Poroszenka. Julia Tymoszenko zebrała 15,8 procent głosów. Respondenci odpowiedzieli również na pytanie kto ich zdaniem ma największe szanse na wygraną. Tu na pierwszym miejscu z wynikiem 18 procent uplasował się Poroszenko, na drugim z 17 procentami znalazła się Tymoszenko, a na trzecim Zeleński z „zaledwie” 14 procentami.
Wielki nieobecny władca masowej wyobraźni
Szarą eminencją kampanii wyborczej na Ukrainie jest oligarcha Ihor Kołomojski, o którym wiadomo, że od lat nie pała sympatią do prezydenta Poroszenki. Osią konfliktu jest przeprowadzona w 2014 roku nacjonalizacja największego ukraińskiego prywatnego banku PrivatBanku, którego największym udziałowcem był właśnie Kołomyjski. Relacje Kołomojskiego z Julią Tymoszenko również trudno nazwać jednoznacznie pozytywnymi. Mimo to w połowie lipca 2018 roku polskie media. powołując się na informacje podane przez ukraińskie publikatory, poinformowały o tajemniczym spotkaniu do jakiego doszło w Warszawie pomiędzy byłą premier Julią Tymoszenko, a oligarchą Ihorem Kołomojskim. Wkrótce po tym wydarzeniu Tymoszenko ogłosiła, że będzie kandydowała w wyborach prezydenckich w 2019 roku. Czy ta deklaracja była bezpośrednim wynikiem warszawskich rozmów trudno powiedzieć. Natomiast wiadomo, że tym co połączyło Tymoszenko i Kołomojskiego był ich sprzeciw wobec obecnej władzy i wspólne starania by odsunąć Poroszenkę od władzy.
Stare kontra nowe
O stosunku kandydatów na prezydenta do kontynuowania reformy w sektorze energetycznym najmniej można dowiedzieć się z programu wyborczego Zeleńskiego. Właściwie poza enigmatycznym stwierdzeniem o zdwojeniu wysiłków na rzecz zaspokojenia własnych potrzeb energetycznych kraju oraz planów, aby w przyszłości „stać się ich (gazu – przyp. red.) eksporterem na rynek europejski” niewiele wiadomo. Natomiast dla dwojga pozostałych głównych kandydatów tematy reformy energetycznej są niezwykle istotne. Z jednej strony Poroszenko chwali się sukcesami na tym polu, jak choćby znaczącym zmniejszeniem zużycia gazu ziemnego w krajowej gospodarce. „Czy wiesz, ile (naturalnego – przyp.red.) gazu Ukraina zużyła w 2017 roku – 14 mld m sześc.. (…) Czy wiesz, ile gazu Ukraina użyła w 2018 roku – 10,5 mld m sześc., a to jest nasz decydujący krok w kierunku poprawy efektywności energetycznej i zapewnienia niezależność energetyczna naszego narodu.”- mówił Poroszenko podczas obchodów 85 rocznicy uruchomienia elektrowni Turboatom w Charkowie.
Z drugiej strony prezydent Ukrainy zdaje sobie sprawę z tego, że trudne reformy mają również swoje ciemne strony. „Tempo reform to było takie jak prędkość planowana przez nas na starcie. Problemy były głębsze, opór – silniejszy, rozwiązania – bardziej złożone. Tak, przetrwaliśmy i odnawiamy wzrost gospodarczy. Jednak większość Ukraińców nie odczuwa poprawy dobrostanu, a poziom życia jest przywracany powoli i nierównomiernie w różnych regionach, grupach społecznych i wiekowych.” – czytamy w artykule opublikowanym pierwszego stycznia br przez portal „Hовое Bремя” (Nowy Czas). Mimo to podczas tegorocznego szczytu w Davos, Petro Poroszenko oświadczył: „Będziemy trzymać się reformy, a ja jako prezydent zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ten postęp był nieodwracalny. Chcemy budować zdrową gospodarkę w stylu zachodnim, opartą na małych i średnich przedsiębiorstwach, nie chcemy wracać do gospodarki radzieckiej.”
Tą wypowiedzią potwierdził proeuropejskie aspiracje i jednocześnie zapewnił zachodnich przywódców o tym, że wszelka pomoc finansowa udzielona Ukrainie pod jego rządami zostanie właściwie wykorzystana. Wsparcie Zachodu jest istotnym czynnikiem ułatwiającym reformy i równoważącym wpływy Rosji.
A Putin się cieszy
Zupełnie inne podejście do kwestii reformy sektora energetycznego ma przeciwniczka Poroszenki, była premier Ukrainy Julia Tymoszenko. Na przełomie 2019 i 2020 roku wygaśnie umowa tranzytowa jaką dziesięć lat wcześniej Tymoszenko podpisała z ówczesnym premierem Rosji, Władimirem Putinem. Zdaniem strony ukraińskiej porozumienie kończące wojnę gazową z końca 2008 i początku 2009 roku było niezwykle niekorzystne dla Kijowa, gdyż zobowiązywało go do płacenia jednej z najwyższych cen za gaz w Europie. W październiku 2011 roku w wyniku procesu sądowego Julia Tymoszenko została skazana na siedem lat więzienia za, jak to określał wówczas ukraiński kodeks karny, straty „w szczególnie wielkich rozmiarach”. Niedługo po opuszczeniu więzienia w 2014 roku była premier zapowiedziała wzięcie udziału w kolejnych wyborach. Obecnie w rankingu prezydenckim zajmuje trzecie miejsce. W walce o głosy wyborców często sięga po argumenty związane z reformą sektora energetycznego, stawia populistyczne pytania o skutki podnoszenia taryf na gaz dla odbiorców indywidualnych. Obiecuje Ukraińcom „dobrobyt bez bolesnych reform”, przyczyniając się w ten sposób do zwiększenia poczucia rozczarowania w społeczeństwie. Tymoszenko stale i bez pardonu atakuje prowadzone reformy, których część jest wspierana i współfinansowana przez UE. Pod koniec stycznia w swoim wpisie na jednym z serwisów społecznościowych Tymoszenko stwierdziła: „To, co się teraz dzieje w sektorze gazowym, to wielkie oszustwo i korupcja. Tani gaz własnej produkcji wystarcza na wszystkie potrzeby ludności i sfery budżetowej. Ale teraz ludzie są zmuszeni płacić za gaz (…) przeszacowany według „europejskich” cen. Wrócimy do sytuacji, w której ludzie będą zużywać własny gaz.” Takie stwierdzenia są odczytywane przez wielu jako sygnał planowanego przez Tymoszenkę osłabienia, a w konsekwencji całkowitego zawieszenia reform gospodarczo-społecznych finansowanych przez UE. Jedyną osobą, która jest zadowolona z takich deklaracji jest Władimir Putin.
Co na to Bruksela?
Wszelkie populistyczne wypowiedzi padające z ust prominentnych ukraińskich polityków zapewne niepokoją urzędników w Brukseli, gdyż ich nadrzędnym celem jest utrzymanie stałych i niezakłóconych dostaw gazu do krajów członkowskich Unii Europejskiej. Na przełomie 2019 i 2020 roku wygaśnie aktualnie obowiązująca umowa na tranzyt rosyjskiego gazu drogą lądową, a kolejne rundy procesu trójstronnego (rozmów KE-Ukraina-Rosja) nie przyniosły dotąd porządnego efektu w postaci podpisania choćby wstępnego porozumienia. Podczas tegorocznych styczniowych rozmów jakie odbyły się w Brukseli, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Maroš Šefčovič przedstawił stronom kompromisową propozycję zawierającą zapisy dotyczące czasu trwania nowego kontraktu, wolumenu przesyłu oraz wysokości opłat tranzytowych. Szczegóły potencjalnej umowy nie zostały jednak ujawnione, ale z przecieków medialnych wynika, że w projekcie zaproponowano podpisanie kontraktu na tłoczenie 60 mld m3 gazu rocznie przez co następne minimum 10 lat.
Jednym z nadrzędnych celów rosyjskiej polityki energetycznej jest uniezależnienie się od lądowej sieci tranzytowej kontrolowanej przez Ukrainę. Perspektywa nowych możliwości jakie w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu miesięcy dają powstające morskie magistrale gazowe Nord Stream 2 i Turkish Stream powoduje, że Rosja nie specjalnie jest zainteresowana podpisywaniem wielkich, długoterminowych kontraktów. Wystarczą im porozumienia, które będą trwały do momentu osiągnięcia pełnych mocy tranzytowych nowych sieci. Natomiast dla Ukrainy w krótkoterminowo wielkość zakontraktowanego przesyłu może być nawet ważniejsza od długości trwania umowy. Obecnie tranzyt błękitnego paliwa jest bardzo ważnym źródłem dochodów ukraińskiego budżetu. W 2017 roku wyniosły one 3 mld USD, a przez dziewięć pierwszych miesięcy 2018 roku – 2,2 mld USD. Zdaniem Naftogazu minimalna ilość gazu jaki musi zostać przesłany rocznie przez ukraińskie GTS, aby przedsięwzięcie było rentowne wynosi 40 mld m3 rocznie. Rosyjska propozycja utrzymania tranzytu na poziomie 30 mld m3 rocznie oznacza, że Kijów zamiast zarabiać będzie musiał ponosić dodatkowe koszty związane z utrzymaniem całej infrastruktury. Jak szacuje ukraińskie Ministerstwo Finansów bezpośrednie straty związane z ewentualnym ograniczeniem przesyłu gazu wyniosą 2,5–3 procent PKB. Tak więc okres przejściowy mógłby zostać wykorzystany przez stronę ukraińską na znalezienie alternatywnych sposobów wykorzystania największej w Europie infrastruktury gazowej, dzięki czemu utrata dochodów z przesyłu przestałaby być tak poważnym problemem dla budżetu państwa.
Sprzeczne interesy, które trzeba pogodzić
Wybuchające regularnie od lat 90-tych spory gazowe, agresja w Donbasie oraz aneksja Krymu, kryzys węglowy z początku 2017 roku, budowa Nord Stream 2 i Turkish Stream to najboleśniejsze dla Kijowa działania realizowane przez Rosję. Podpisanie w 2009 roku przez Tymoszenko umowy gazowej tylko na krótko uspokoiło sytuację między zwaśnionymi krajami. Zbliżający się koniec umowy zmusza wszystkich zainteresowanych do podjęcia starań o wypracowanie porozumienia, które będzie możliwe do przyjęcia zarówno dla Moskwy, jak i Kijowa, a jednocześnie zabezpieczy interesy krajów członkowskich UE.
Obecnie, mimo opóźnień i przejściowych kłopotów z realizacją założeń programu reform, Kijów stale rozwija swoją gospodarkę dostosowując ją do europejskich standardów. Jednak ten gwałtowny rozwój ekonomiczny nie przekłada się odczucia większości Ukraińców. Podgrzewane populistycznymi hasłami nastroje wyzwalają w nich frustracje i poczucie, że „nic się nie zmieniło” i że „kraj zmierza w złym kierunku”. Julia Tymoszenko często wskazując na znaczący wzrost taryf gazowych upatruje w nich główną przyczynę ubożenia społeczeństwa. A jeszcze kilka lat temu obóz rządzący zapewniał, że zgodnie z programem „20 na 20” Ukraina jest w stanie do 2020 roku osiągnąć samowystarczalność gazową. Plan „20 na 20” zakładał, że po uruchomieniu nowych odwiertów Naftogaz zwiększy wydobycie błękitnego paliwa. Na 2017 rok przewidziano wzrost krajowej produkcji gazu do 15,2 mld m sześc. rocznie, w 2018 roku do 16,5 mld m sześć. rocznie, w 2019 roku do 18,3 mld m sześc. rocznie. W 2020 roku ten poziom miał wynieść 20,1 mld m sześc.. Tymczasem z roku na rok gwałtownie spadała liczba wydawanych koncesji na wydobycie gazu: w 2016 roku przekazano trzynaście licencji, w 2017 raptem cztery 2018 roku wydano zaledwie jedną. Na spotkaniu rządowym jakie odbyło się 13 lutego b.r. premier Wołodymyr Hrojsman krótko podsumował sytuację: „Jestem wysoce nieusatysfakcjonowany faktem, że w rzeczywistości Ukrgazwydobywania Naftogaz nie zdołał wypełnić planu wydobycia gazu, który przyjęliśmy na okres przed 2020 rokiem.” Więcej na ten temat można przeczytać w tekście BiznesAlert.pl.
Trudna sytuacja sektora gazowego w samym środku prezydenckiej kampanii wyborczej może stać się poważnym argumentem użytym przeciwko obecnemu prezydentowi Petro Poroszence. Inną kwestią jaka może zaszkodzić reformatorom jest swego rodzaju „nielojalności” UE wobec Kijowa. Z jednej strony brukselscy urzędnicy wymagają od rządu wprowadzenia bolesnych reform, których skutkiem jest podniesienie cen gazu dla odbiorców indywidualnych. Z drugiej zaś pozwalając na powstanie Nord Stream 2 i Turkish Stream marginalizują znaczenie ukraińskiej infrastruktury gazowej i odbierają Ukrainie kilka procent PKB rocznie. Powyższe kwestie nie ułatwią zwycięstwa Poroszence, który na chwile obecną jako jedyny kandydat gwarantuje kontynuowanie reform umożliwiających Ukrainie przyłączenie się do UE i do struktur NATO.
Sytuacja Ukrainy powoduje, że próba określania wyniku wyborów, jak i dalszych losów politycznych naszego wschodniego sąsiada przypomina raczej wróżenie z fusów. Ukraińska sondażownia zbadała również poziom niechęci wyborców do kandydatów na prezydenta. W tym rankingu ponownie zwyciężył Poroszenko – 41 procent respondentów zadeklarowało, że na pewno nie zagłosuje na niego. Na drugim miejscu znalazła się Julia Tymoszenko z 25 procentami, na trzecim zaś Jurij Bojko 17 procentami. Wołodymyr Zeleński zajął piąte miejsce – nie chciało na niego głosować 11 procent badanych. Tak wysoki poziom niechęci wobec Poroszenki i Tymoszenko świadczy najwyraźniej o zmęczeniu społeczeństwa obecną klasą polityczną. Poparcie dla Zelinskiego wpisuje się w światowy trend walki z dotychczasowym establishmentem politycznym i stanowi odpowiedź na poszukiwania nowego, alternatywnego kandydata na prezydenta. Alternatywnego wobec dobrze znanego konfliktu Poroszenki i Tymoszenko.
Współczesna demokracja ukraińska jest mocno naznaczona populizmem. Dlatego Zeleński jako zjawisko natury politycznej może posłużyć Kołomojskiemu za element wprowadzający chaos na ukraińskiej scenie politycznej: odbierze głosy Poroszence i wymusi na Tymoszenko większą skłonność do ustępstw i kompromisów. Zwłaszcza w sytuacji, w której wszystkie kłopoty wizerunkowe obecnego prezydenta skrzętnie stara się wykorzystać Julia Tymoszenko, która po władzę idzie z hasłami walki z „establishmentem” i zarzucenia bolesnych reform gospodarczych. Jeśli do tego dołożymy ewentualne szybkie porozumienie z Rosją (podobne do tego z 2009 roku) to konsekwencją objęcia przez Tymoszenko najwyższego urzędu w państwie będzie destabilizacja polityczna i gospodarcza Ukrainy. Zdaniem wielu analityków wybór byłej premier na prezydenta Ukrainy ucieszy jedynie samego Władimira Putina. Natomiast najsilniejszy kandydat, Zeleńki, jako przyszły prezydent Ukrainy jest całkowitą niewiadomą: od tego jakich dobierze sobie współpracowników i politycznych sojuszników będzie zależała dalsza przyszłość naszego wschodniego sąsiada i przyszłość relacji w sektorze gazowym na linii Ukraina – Rosja – UE. Bo Zeleński jest nie tylko komikiem i aktorem, ale i biznesmenem, który w Rosji ma zarejestrowaną między innymi firmę związaną z branżą filmową. Czy zechce zrezygnować ze świetnie prosperujących projektów na rzecz uwikłania się w politykę? 31 marca podczas wyborów prezydenckich na Ukrainie dowiemy się czy zaryzykuje wszystko w imię miłości do ojczyzny. Na chwilę obecną prowadzi kampanię w mediach społecznościowych, brakuje mu przejrzystego planu politycznego oraz odpowiedniego doświadczenia. Jeśli zostanie wybrany na prezydenta wstrząśnie całą ukraińską sceną polityczną. Z drugiej zaś strony może okazać się, że na którymś z kolejnych etapów kampanii wyborczej Zeleński postanowi zrezygnować z kandydowania na najwyższy urząd w państwie i wtedy przekaże swoje poparcie innemu kandydatowi. Albo kandydatce Julii Tymoszenko. I tu rodzi się pytanie: czy zostało to wcześniej ustalone między Kołomojskim, a Tymoszenko? Tego możemy nigdy się nie dowiedzieć.
Jak na razie jedynym głównym kandydatem na stanowisko prezydenta Ukrainy, który deklaruje prowadzenie dalszych reform gospodarczych i chęć zbliżenia z demokratycznymi strukturami UE i NATO jest obecny prezydent Petro Poroszenka. Taka postawa może odstręczać wielu wyborców, zwłaszcza nastawionych prorosyjsko. A brak konkretnej oferty skierowanej specjalnie do nich może poważnie utrudnić ponowną wygraną w nadchodzących wyborach.
Rok 2019 upłynie w Europie pod znakiem wyborów na szczeblu unijnym. Do urn ruszą mieszkańcy UE, którzy wybiorą nowych europarlamentarzystów, a co za tym idzie nowy skład Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. Na Ukrainie najpierw odbędą się wybory prezydenckie, a jesienią wybory parlamentarne. Na chwile obecną trudno jest stwierdzić czy w UE wygrają zwolennicy dotychczasowej polityki, czy raczej eurosceptycy. Jeśli większość w PE będą mieli przedstawiciele środowisk niechętnych obecnemu kierunkowi działań, będzie to oznaczało wzrost nastrojów nacjonalistycznych w państwach członkowskich. To najprawdopodobniej przełoży się na większą dbałość o indywidualne interesy ekonomiczne poszczególnych krajów, kosztem bezpieczeństwa energetycznego całej UE. Kolejnym problemem, z jakim będzie się mierzyć Ukraina w relacjach z zachodnim partnerem, jest odejście jednego z architektów porozumienia między Ukrainą, a Rosją, komisarza ds. unii energetycznej Maroša Šefčoviča, który ogłosił, że będzie kandydował na stanowisko prezydenta Słowacji. Stara chińska klątwa brzmi: obyś żył w ciekawych czasach. W odniesieniu do Ukrainy brzmi ona wyjątkowo złowieszczo.