Prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej krytykuje tzw. ustawę offshore mającą w założeniu promować rozwój morskich farm wiatrowych.
W dniu 21 stycznia 2021 roku Prezydent RP podpisał ustawę z dn. 17 grudnia 2020 r. o promowaniu wytwarzania energii elektrycznej w morskich farmach wiatrowych. Z nazwy ustawy można byłoby wywnioskować, że tworzy ona długoterminowe ramy do rozwoju morskiej energetyki wiatrowej. Niestety, tak nie jest. Skorzystać z ustawy może podmiot, który do dnia 31 marca 2021 r. złoży wniosek do prezesa URE o pokrycie tzw. „ujemnego salda”, co oznacza przyznanie prawa do subsydiów. Prawo takie przyzna prezes URE do 30 czerwca 2021 roku, a całkowita moc objęta subsydiami nie może przekroczyć 5900MW. I to wszystko do 2030r. A później? Później to zobaczymy. Bez subsydiów nikt nie wybuduje farmy wiatrowej i sieci łączącej tę farmę z systemem elektroenergetycznym, ponieważ koszty energii z morskich wiatraków i koszty jej przesyłu na ląd mogą sięgać ponad 650zł/MWh, podczas gdy cena rynkowa oscyluje około 250-300zł/MWh.
Komu mogą przydzielić subsydia? Biorąc pod uwagę terminy zgłoszenia, to subsydia mogą uzyskać tylko podmioty mającym umowy przyłączeniowe podpisane z operatorem sieci przesyłowej (PSE SA). Ile jest tych podmiotów? Z danych publikowanych przez PSE wynika, że mogą być to trzy, no może cztery podmioty: (1) Polenergia/Equinor (dawniej Statoil) – 1200MW; (2) PGE/Ørsted (dawniej Dansk Oile og Naturgas A/S): farmy Baltica 3 = 1045,5MW i Baltica 2 = 1498MW; (3) Orlen Baltic Power – 1200MW oraz (4) RWE(BTI) – 350MW. Farmy te mają podpisane umowy przyłączeniowe na sumaryczną moc około 5300MW, co praktycznie wyczerpuje pulę subsydiów przewidzianych ustawą.
Subsydia, jakie można otrzymać dzięki ustawie, przewidują pokrycie ujemnego salda pomiędzy kosztami a przychodami ze sprzedaży energii elektrycznej na okres 25 lat, zakładając pracę farmy w tym czasie do 100 000 godzin (średnio 4000 godzin rocznie). Ustawa przewiduje również pomoc inwestycyjną, która następnie jest rozliczana w ramach ujemnego salda. Zakłada się, że inwestor wybuduje farmę oraz sieć przyłączającą farmę do systemu elektroenergetycznego. Sieć ta jest nazywana w ustawie „zespół urządzeń służących do wyprowadzania mocy”. I chociaż sieć ta będzie własnością inwestora farmy wiatrowej, to operator sieci przesyłowej może złożyć wniosek o jej odkupienie.
Ustawa nie tworzy ram prawnych dla długoterminowego rozwoju morskiej energetyki. Nie odnosi się również do kosztów rezerw i sposobu ich pokrywania. Ponadto nie precyzuje, kto będzie ponosił koszty likwidacji farmy wiatrowej i sieci dostarczającej energię na ląd oraz w jaki sposób koszty te będą pokrywane. Szczególnie dotyczy to kosztów likwidacji farmy i sieci po okresie eksploatacji (25 lat), kiedy może się zdarzyć, że podmiot posiadający farmę nie będzie miał środków na jej likwidację. Nie skorzystano z prostego rozwiązania jakim jest Fundusz Likwidacyjny, prowadzony np. przez operatora rozliczeń OZE, na który właściciel farmy i sieci wpłacałby pewną kwotę na likwidację[1] tych urządzeń w proporcji do produkcji energii elektrycznej, jako formę zabezpieczenia finansowego. Koszt likwidacji wiatrowej farmy morskiej i sieci przyłączeniowej jest oceniany na około 1,7 mln zł na 1MW mocy, co przy farmie 1000MW oznacza koszty rzędu 1,7 mld zł.
Czytając ustawę o „promowaniu wytwarzania energii elektrycznej w morskich farmach wiatrowych” trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to ustawa umożliwiająca realizację do 2030 roku tylko kilku projektów, co powoduje, że zamiast ustawy dającej długoterminowe ustawowe ramy do rozwoju energetyki morskiej wychodzi z tego wszystkiego taka mała „ustawka”.
[1] W ustawie występuje Rozdział 10 zatytułowany “Budowa, eksploatacja i likwidacja morskich farm wiatrowych”, ale w cały dokumencie słowo „likwidacja” występuje tylko raz i to w tytule rozdziału 10.