Wszystko na to wskazuje, że w sporze między rządem a związkami zawodowymi o likwidację nierentownego na Górnym Śląsku wydobycia węgla kamiennego wygra strona silniejsza. To jakby nic nowego, bo z reguły tak się właśnie dzieje we wszystkich tego rodzaju sporach. Niespodzianką jest jednak to, że rząd jako właściciel odpowiedzialny za stan tego górnictwa, jest stroną słabszą – pisze Adam Maksymowicz, współpracownik BiznesAlert.pl.
Wygląda to na paradoks, wszak dysponuje on wszystkimi narzędziami do przeprowadzenia swoich zamierzeń w tej dziedzinie gospodarki. To tylko pozornie rząd jest tu stroną decydującą o stanie i przyszłości tego górnictwa. Z dotychczasowych przynajmniej obserwacji rokowań rządowo – związkowych wynika, że to te ostanie mają jednak decydujący głoś w sprawie rozstrzygających decyzji. O słabości strony rządowej świadczą wielokrotne zapewnienia ministrów odpowiedzialnych za te rokowania, a nawet samego premiera, że nie zostaną podjęte żadne w tej sprawie decyzje bez zgody „strony społecznej”. Ta strona społeczna ujęta jest w cudzysłów, gdyż w rzeczywistości jest to strona stricte związkowa, a społeczność Górnego Śląska poza wspomnianymi związkami zawodowymi w trakcie tych rokowań nie jest nigdzie reprezentowana. Dlaczego rząd tak nadskakuje związkom zawodowym i ustępuje przy każdej nadarzającej się okazji oraz prawie codziennie zmienia zdanie w sprawie górnictwa węgla kamiennego?
Trzeba po pierwsze zauważyć, że o słabości strony rządowej świadczy wynik wyborów prezydenckich, które zostały wygrane dosłownie ostatnim rzutem na metę, przy wyrównanych szansach obu kandydatów. Co to ma do rzeczy w sprawie rokowań związanych z węglem kamiennym? Na pierwszy rzut oka nie ma to nic do rzeczy. Przy bliższym przyjrzeniu się roli związków zawodowych,, ze jest inaczej. Wszystko wskazuje na to, że jest to partia polityczna o nazwie ”związki zawodowe”, która popierana jest przez kolejne rządy po 1989 roku. Z tego tytułu polskie związki zawodowe cieszą się przywilejami, o których podobne na Zachodzie organizacje, mogą tylko pomarzyć. Należy do nich utrzymanie za rządowe pieniądze (rząd jest właścicielem kopalni) wszystkich związkowych liderów. Opłaca też ich lokale, telefony, wyjazdy, delegacje i inne wydatki. Na Zachodzie takie związki zawodowe uznane byłyby za reprezentujące nie ludzi pracy, ale interesy pracodawcy. Polskim górniczym związkom zawodowym bardziej chodzi o utrzymanie swoich wysokich apanaży, stanowisk i dochodów, aniżeli o interes państwa, który rząd reprezentuje od strony formalnej. Dowodów nie brakuje.
Oto lider „Sierpień’80” pisze list do premiera. Prosi o wyjaśnienie dlaczego rośnie import węgla do Polski, mimo, że nasz węgiel jest o 42 zł, tańszy od węgla importowanego? Dowodów na to nie ma. Oczywiście, w Polsce jest wolność słowa, i każdy może pisać co uzna tylko za stosowne. I od tej strony związkowy lider jest usprawiedliwiony. Znacznie gorzej jest kiedy najważniejsze krajowe media bezkrytycznie potarzają tego rodzaju nieprawdziwe informacje. Na swoje usprawiedliwieni media te twierdza, że przekazują tylko informacje o związkach zawodowych, nie wnikając w ich treść. Tak lider związkowy powiedział i to jego sprawa. Jak wygląda rzeczywistość? Ano tak, że jak podaj portal górniczy z Katowic, koszt wydobycia jednej tony węgla wynosił 345,98 zł, czyli ok. 90 – 100 USD w zależności od kursu dolara. Tymczasem ta sama cena w portach ARA jest o blisko połowę niższa. Uwzględniając nawet 10 – 20 USD renty geograficznej jest o nadal daleko do konkurencyjnych cen rosyjskiego węgla wydobywanego w syberyjskich odkrywkach w cenie ok. 20 USD za tonę, a jego transport do polski jest blisko dwa razy droższy od kosztów wydobycia. To powszechnie dostępne dane.
Dlaczego media, ani rząd nie dyskutują w ten sposób ze związkami zawodowymi? Dlatego, że te korzystając z obfitych codziennych dotacji rządowych stać na drastyczny sprzeciw w postaci palenia opon pod Radą Ministrów, co mogłoby zachwiać stabilnością rządu. Jak z tego wynika związki zawodowe w sporze z rządem są strona silniejszą i one zapewne ten spór po raz kolejny wygrają. Efektem tego stanu będzie pogłębiająca się zapaść tego górnictwa i zarówno od strony popytu, finansów jak i jego wydajności. Tu można tylko porównać wydajność polskiego górnika ok. 800 ton wydobycia węgla rocznie do największej górniczej spółki USA – Peabody Energy, gdzie wydajność ta wynosi ok. 100 tys. ton na zatrudnionego pracownika. Amerykańska firma ma jednak poważne kłopoty, ze zbyciem swojego węgla i po bankructwie przechodzi dalsze reorganizacje, które przystosowują jej istnienie do potrzeb rynkowych. Tam, jednak związki zawodowe starają się wesprzeć swojego właściciela i wiedzą, że ich protesty tylko przyspieszyłyby upadek firmy i likwidację ich miejsc pracy.