Wiśniewska: Polityka klimatyczna – ambitna czy absurdalna?

21 kwietnia 2016, 15:00 Energetyka

KOMENTARZ

Jadwiga Wiśniewska

Poseł do Parlamentu Europejskiego 

Europejski sektor stalowy znajduje się w głębokim kryzysie. Jego przyczyny są doskonale znane. Wśród nich niechlubne miejsce znajduje unijna polityka klimatyczna uderzająca w konkurencyjność europejskiej gospodarki. Czy patrząc na katastrofalne skutki swoich dotychczasowych działań Unia Europejska będzie potrafiła wyciągnąć z nich wnioski i zrozumie, że idee mają realne finansowe konsekwencje?

Nierealistyczna ambicja

„Ambitny” to słowo szczególne dla polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Nie tylko z powodu odmieniania go przez wszystkie przypadki w unijnych dokumentach, lecz także dlatego, że zwykle oznacza w nich tyle co „nierealistyczny”. Od ponad 20 lat unijna koncepcja stworzenia najbardziej ekologicznej gospodarki świata nie ulega zmianie i zakłada budowanie jej w oparciu o coraz bardziej abstrakcyjne cele redukcji emisji dwutlenku węgla. Stanowisko Unii pozostaje w tej kwestii niezmienne. Nie dostrzega ona, że ogólnoświatowy paryski szczyt klimatyczny przywrócił dwufilarowy, jedyny zasadny naukowo, sposób myślenia o ochronie atmosfery. W Paryżu ustalono, że działania te mogą obejmować zarówno redukcję emisji, jak i naturalną absorbcję CO2. Tymczasem unijna polityka klimatyczna maniakalnie koncentruje się na rozwiązaniach z pierwszej grupy. W rezultacie tempo, w jakim UE biegnie po tytuł zielonego lidera, okazuje się prawdziwie zabójcze – a jego największą ofiarą staje się europejski przemysł.

Brytyjskie ostrzeżenie

Europejscy producenci działający w energochłonnych sektorach przemysłu już dawno pogodzili się z myślą, że wzrost kosztów związanych z restrykcyjną polityką klimatyczną nie pozwoli im stać się światowymi liderami w branży. Dane nie pozostawiają złudzeń: w latach 1995 – 2015 r. industrializacja przesunęła się z Europy na obszar USA i Azji, a globalny poziom emisji wzrósł w tym czasie o jedną trzecią. Gdy na wyśrubowane wymagania środowiskowe nałożą się trudne warunki rynkowe, sytuacja staje się dramatyczna. Ostatnie doniesienia z Wielkiej Brytanii mówią o zamknięciu hut stali, które zapewniały 15 tys. miejsc pacy. Nie sposób nie wyciągać wniosków z tych wydarzeń. Dla porównania, całe polskie hutnictwo bezpośrednio zatrudnia 22 tys. osób, a jedno miejsce pracy w przemyśle stalowym tworzy 5 kolejnych w powiązanych sektorach gospodarki, takich jak górnictwo, transport czy koksownictwo. W Polsce oznacza to miejsca pracy dla kolejnych 100 tys. osób.

Chiński wolny rynek?

Przyczyny decyzji o zamknięciu hut w Wielkiej Brytanii, nigdy nie były tajemnicą. Są nimi nadprodukcja i wysoki import chińskiej stali, koszty polityki klimatycznej oraz wysokie ceny energii. Tymczasem Unia Europejska, jak zawsze w przypadku złożonych zjawisk gospodarczo-ekonomicznych, na całą sytuację patrzy we właściwy tylko sobie sposób – jednostronnie. Choć podczas ostatniego posiedzenia Parlamentu Europejskiego Jean-Claude Juncker zapewniał, że dostrzega poważne problemy, z którymi mierzy się europejski przemysł stalowy, równocześnie za ich przyczynę wskazał wyłącznie agresywną politykę cenową Chin. Sektor stali jest wobec niej w znacznej mierze bezradny, a ewentualne przyznanie Chinom statusu gospodarki rynkowej, o co od dłuższego czasu zabiega Pekin, wyłącznie pogłębiłoby ten kryzys. Decyzja ta w praktyce odebrałaby Komisji prawo nakładania wyższych ceł na chińskie towary, podczas gdy to właśnie przeciwko Chinom toczy się obecnie 80% unijnych postępowań antydumpingowych. Wcześniej jednym z nich musiały zostać objęte nawet panele fotowoltaiczne, które w całej Unii są wykorzystywane do wytwarzania zielonej energii. Ironią losu jest na tym tle fakt, że ich produkcja w Chinach jest dwukrotnie bardziej emisyjna niż w europejskich fabrykach.

Wybiórczy obraz

To zaskakujące, że UE wciąż jeszcze nie dorosła do tego, aby otwarcie przyznać, że idee mają konsekwencje, a walka z globalnym ociepleniem nie jest wśród nich chwalebnym wyjątkiem. Przedstawiciele Komisji Europejskiej w publicznych wypowiedziach skutki polityki klimatycznej przedstawiają wybiórczo, zaprzeczając przy każdej możliwej okazji osłabieniu konkurencyjności unijnej gospodarki. Jednak równocześnie w najnowszym komunikacie KE możemy przeczytać, że jedną z przyczyn przewagi cenowej produktów stalowych importowanych z Chin jest „mniej ambitna polityka klimatyczna niektórych państw spoza UE”. Na marginesie warto zaznaczyć, że nazwanie Chin państwem o „mało ambitnym” podejściu do ochrony środowiska to określenie nader delikatne w odniesieniu do największego emitenta CO2 na świecie i głównego hamulcowego globalnego porozumienia klimatycznego. Bez rzeczywistego, a nie wyłącznie deklarowanego, zmniejszenia emisji dwutlenku węgla, ta haniebna pozycja Chin nie ulegnie zmianie.

Labirynt ambitnych reform

Reforma unijnego systemu handlu emisjami (ETS), do jakiej ma dojść w następnej dekadzie, dla sektora stalowego w całej Unii Europejskiej oznaczać będzie wyłącznie pogłębienie obecnych problemów. Jej założenia są przerażająco proste – Europa, na przekór ogólnoświatowemu porozumieniu, walkę z globalnym ociepleniem zamierza prowadzić wyłącznie poprzez redukcję emisji. Co gorsza, poprzeczkę zawiesza sobie coraz wyżej, zamykając oczy na to, że jej pokonanie jest technologicznie niemożliwe, a globalny sens coraz mniejszy – już dziś Unia odpowiada za ok. 10% światowych emisji, w 2030 r. będzie to mniej niż 5%. Liczba uprawnień przyznawanych darmowo nieustannie spada, a w kolejnej dekadzie tempo redukcji wzrośnie. Jedynym rozwiązaniem dla producentów pozostaje zakup dodatkowych uprawnień, których ceny również nie są wolne od ingerencji. O ile unijny Trybunał Sprawiedliwości nie przychyli się do skargi polskiego rządu na decyzję o utworzeniu rezerwy stabilności rynkowej, z początkiem 2019 r. – jeszcze w obecnej fazie rozliczeniowej – ceny pozwoleń zostaną sztucznie podniesione przez wycofanie z rynku części z nich. Rok 2021 ma wprowadzić kolejne obostrzenia. Sektory zagrożone ucieczką emisji poza Unię – czyli m.in. sektor stalowy – mają otrzymywać darmowe uprawnienia poprzez odniesienie do wyników kilku najbardziej efektywnych instalacji (tzw. system benchmarkingu). Ich emisje są z reguły niższe od unijnej średniej i tym samym nie odzwierciedlają możliwości całego sektora. Nawet pobieżna analiza pokazuje, jak bizantyjski jest system regulacji unijnej polityki klimatycznej. Jego konsekwencje mają realny wymiar finansowy. Wejście w życie propozycji w obecnym kształcie sprawi, że do końca 2030 r. przemysł stalowy otrzyma o 40 % mniej pozwoleń na emisję. Suma wszystkich pośrednich i bezpośrednich kosztów, jakie ten sektor będzie musiał ponieść w skali całego kontynentu sięgają 34 miliardów euro.

Łącząc skutek z przyczyną

W odniesieniu do kryzysu, jaki dotyka unijny sektor stalowy, Komisja Europejska wszystkie elementy widzi oddzielnie i unika wyraźnego powiązania skutku z przyczyną. Czy dostrzega osłabienie kondycji unijnej gospodarki, do którego przyczynia się forsowana od ponad 20 lat polityka klimatyczna? Czy uznaje Chiny za wiarygodnego partnera w walce ze zmianami klimatu? Czy emisyjność procesu produkcji jest dla UE na tyle istotna, aby uwzględniać ją w kształtowaniu przyszłych relacji handlowych z największym emitentem dwutlenku węgla na świecie? Obserwowany na szeregu przykładów rozdźwięk w stanowiskach zajmowanym przez Komisję staje się coraz bardziej niepokojący. Na początku kwietnia skierowałam do Komisji formalne zapytanie w tych sprawach. Bez refleksji nad konsekwencjami podejmowanych działań Unia Europejska ryzykuje, że jej polityka klimatyczna zamiast ambitnej zyska miano absurdalnej. Pytanie tylko, czy nie jest już na to za późno…