Wiśniewski: Ile zapłacimy za złamanie obietnicy o udziale OZE danej Brukseli

19 grudnia 2016, 07:30 Energetyka

KOMENTARZ

Grzegorz Wiśniewski

Prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej

Opinia publiczna wielokrotnie słyszała zapewnienia Ministerstwa Energii, że obecnie wypełniamy nawet w nadmiarze (w przypadku zielonej energii elektrycznej) zobowiązania wobec UE i bez problemów wypełnimy je w kluczowym punkcie kontrolnym w 2020 roku, osiągając wymagane 15% udział energii z OZE w zużyciu energii. Uznać trzeba, że nikt nie może być lepiej poinformowany na ten temat niż Ministerstwo. Ma ono bowiem dostęp do danych i ma instrumenty, aby cele realizować. I przyznaję, że „straszenie” karą za domniemane niewypełnienie tych zobowiązań – na 4 lata przed upływem terminu rozliczenia z obowiązku (liczy się tu bowiem cel w 2020 roku, a nie droga do celu) – może być uznane za czepianie się lub brak wiary zdolność narodu do zrywu. Ale nie ulega wątpliwości, że o ile nie dojdzie do rozpadu UE (!), zawieruchy i wypowiedzenia umów międzynarodowych (co byłoby dla Polski znacznie gorsze niż ew. kary traktatowe), za  jakikolwiek niewypełnienie zobowiązać trzeba będzie w jakiejś formie zapłacić.

Słowo „niewypełnienie zobowiązań” jest dwuznaczne i nie można wprost wnioskować, że Ministerstwo całkiem „mija się z prawdą” twierdząc, że je wypełni. Nie jest też tak, że brak odpowiedniej ilości energii wyprodukowanej i zużytej w 2020 roku oznacza automatyczne niewypełnienie celu i nieuchronne ryzyko zapłacenia z tego tytułu kary w 2021 roku. Możemy nie wyprodukować wymaganej ilości energii z OZE, a zobowiązanie jednak wypełnić, np. zakupując w 2020 roku zagranicą odpowiednie wolumeny energii elektrycznej i biopaliw zagranicą (rozliczając je w taryfach za energię lub opłatach na stacjach paliwowych). Możemy dokonać też tzw. transferu statystycznego za który zapłacą podatnicy, o czym więcej było już na blogu „Odnawialnym”. Komisja Europejska dopuszcza obie alternatywne formy wypełnienia obowiązku. Jeżeli jakiś kraj członkowski chce na OZE stracić, a nie zarobić, to ma do tego prawo, o ile obywatele na taką oczywistą nieracjonalność ekonomiczna pozwolą swoim rządom.

Import biopaliw wydaje się prosty, a import energii elektrycznej z OZE w pewnym zakresie wydaje się możliwy. W przypadku ciepła import wydaje się tylko pozornie niewykonalny (ciepło jest produkowane i zużywane lokalnie), ale z powodzeniem możemy importować biopaliwa stałe, np. pelety do produkcji ciepła (jeżeli własne zasoby biomasy zużyjemy np. na jej współspalanie w elektrowniach węglowych). Co prawda stalibyśmy się wtedy pierwszym krajem na świecie, który walcząc o niezależności i bezpieczeństwo energetyczne, i mając na swoim terenie wszystkie odnawialne zasoby energii, straci suwerenność w efekcie importu paliw i energii z … OZE. Polska polityka energetyczna jest jednak już od kilku lat pełna paradoksów, że w zasadzie „nie dziwi nic”. Można nawet postawić tezę, że krajom UE przodującym w wykorzystaniu OZE właśnie o to chodzi, aby zarobić na maruderach. Warto jednak zastanowić się kto z nas i ile w sumie zapłacimy w przypadku wykorzystania „opcji importowej” do wypełnienia celu (kara byłaby i tak bardziej dotkliwa).
Obecnie trudno już uwierzyć, że Polska w zakresie OZE samodzielnie wypełni własną produkcją paliw i energii z OZE swoje cele na 2020 rok (nawet jeżeli są stosunkowo niskie). Punktem wyjścia do potwierdzenia tej tezy i analiz jest to, że unijny 15% cel dotyczy udziału wszystkich OZE – zarówno w formie energii eklektycznej, ciepła jak i niekopalnych paliw transportowych w zużyciu energii finalnej netto. Może być tak, że dany kraj zaniedbując w systemie wsparcia (promocji) jeden nośnik – np. wytwarzanie energii elektrycznej z OZE, może postawić na inny – np. ciepło z OZE i dzięki wypracowanej w tym segmencie nadwyżce swój cel zrealizować z nawiązką. Warta też pamiętać, że poza ogólny celem 15%, jest jeszcze jedne obowiązkowy (sub) cel – obowiązek udziału biopaliw transportowych razem z energią elektryczna na poziomie 10% w 2020 roku, który też mogłyby być przekroczony i wesprzeć dodatkowo realizację celu zasadniczego.

Poniżej na wykresach, w oparciu o najnowsze dane GUS, zilustrowano stan realizacji przez Polskę na koniec 2015 roku celu ogólnego i celów sektorowych – w poszczególnych nośnikach końcowych energii – w zakresie OZE na 2020 rok. Na wykresach pokazano nie tylko stan na koniec 2015 roku, ale też aproksymację trendów do 2020 roku. Obecnie każda aproksymacja daje wyniki zawyżone na 2020 rok, gdyż ostatnie regulacje w branży OZE spowodowały nie tylko spowolnienie, ale i utratę zaufania inwestorów, a w konsekwencji rynku szybko nie uda się poderwać do nadrobienia zaległości. Ale popatrzmy na trendy bazujące na danych historycznych GUS i ich interpolacji na 2020 rok wg IEO.

Pierwsza niespodzianką przeczącą twierdzeniom Ministerstwa Energii jest to, że nie wiele wskazuje ze wypełnimy nawet celu cząstkowego (nieobowiązkowego)  nawet w zakresie energii elektrycznej z OZE. Na dzisiaj zabraknąć nam może ponad 2% – rysunek, ale może być też znacznie gorzej.

rys-1

W przypadku ciepła z OZE może nam zabraknąć 1,5% – rysunek, ale jeżeli system aukcyjny doprowadzi do wsparcia da współspalania biomasy z węglem na dużą skale (przed czym przestrzega IEO) i dojdzie do podniesienia cen oraz „wyciągania” biomasy z ciepłownictwa do elektroenergetyki, luka ta może się powiększyć.

rys-2

Największe odchylenie od prawnie obowiązującego wymogu uzyskania 10% celu na 2020 rok daje się zaobserwować w przypadku biopaliw i innych niż paliwa pochodzenia mineralne napędów w transporcie. Zanosi się na odchylenie rzędu 3% – rysunek.

rys-3

Polska – bez importu paliw i energii lub bez transferu statystycznego – nie wypełni żadnego z sub-celów cząstkowych w zakresie OZE. W efekcie zmierzamy do niewyplenieni prawnie obowiązującego celu ogólnego. Zamiast minimum 15% (pierwotnie Polska zakłała realizacje celu z nawiązką – 15,5%, tak aby można było sprzedać nadwyżki) zmierzamy do osiągnięcia 12,75%

rys-4

Jest to jeszcze mniejszy udział energii z OZE w 2020 roku niż w scenariuszu ostrzegawczym prezentowanym na blogu „Odnawialnym” rok temu – 12,9%. Ale kolejny rok został stracony i coraz trudniej będzie nadrobić rosnące z roku na rok zaległości, przy coraz krótszym okresie jaki pozostał na skuteczną zmianę trendów. Pozostały bowiem tylko trzy lata na uzyskanie wymaganej w 2020 roku zdolności produkcyjnej, a cykle inwestycyjne w zakresie większych instalacji OZE często przekraczają 3 lata.

Oszacowane w ub. roku koszty transferu statystycznego (obciążenie podatnika) w wysokości 7,5 mld zł w 2020 (aby zrealizować 15% cel) wyglądają obecnie na zaniżone. Dodatkowo trzeba uwzględnić konieczny import biopaliw aby wypełnić 10% subcel biopaliwowy. Zapowiadana przez Ministerstwo Energii elektryfikacja transportu nam nie pomoże w zrealizowaniu tego celu, przynajmniej do czasu gdy obowiązuje koncepcja elektromobilności opartej na energii elektrycznej z elektrowni węglowych zamiast z OZE. W tej sytuacji wzrosną tylko opłaty za emisje do atmosfery i zmniejszy się rezerwa mocy w systemie energetycznym (obniży się poziom bezpieczeństwa energetycznego).

W tym newralgicznym segmencie rynku OZE pojawia się też dodatkowe problemy. Zgodnie z dyrektywą 28/2009/WE o promocji energii z OZE, od dnia 1 stycznia 2018 r. do realizacji zobowiązań (cel 10%) nie będą liczyć się w pełni te biopaliwa ograniczenie emisji gazów cieplarnianych wynosi co najmniej 60 %, a tylko tak nieefektywnymi biopaliwami (biodiesel rzepakowy i tradycyjny bioetanol) udało mam się osiągnąć 6,33% udział w zużyciu wszystkich paliw transportowych w 2015 roku. Jest to w pobliżu górnej granicy możliwości rozliczenia się biopaliwami tzw. „pierwszej generacji”. W 2015 roku Parlament Europejski zdecydował bowiem, że biopaliwa konwencjonalne (z surowców rolniczych) nie będą mogły stanowić więcej niż 7% wszystkich biopaliw i zielonej energii elektrycznej wliczanych do realizacji 10% celu. Zatem ok. 3% muszą stanowić biopaliwa drugiej generacji lub transport elektryczny oparty na energii z OZE (zgodnie z dyrektywa udziały tych paliw i napędów liczą się podwójnie). Takimi możliwościami Polska nie dysponuje. W Niemczech np. już w 2014 roku udziały tego typu napędów stanowiły ponad 20%. Konieczność importu 3% biopaliw drugiej generacji oznacza wydatek minimum 5 mld zł (optymistycznie, przy cenie zakupu po 1200 USD/t). Kwota ta podniesie ceny paliw w 2020 roku, za co zapłacą wszyscy kierowcy.

Gra idzie zatem o minimum 13 mld zł, a może i 20 mld zł, którymi – w przypadku dalszych zaniechań lub opóźnień w pilnie wymaganym zwiększaniu odpowiednich zdolności produkcyjnych w OZE – w 2020 roku obciążeni zostaną podatnicy (transfer statystyczny), kierowcy (import biopaliw) oraz konsumenci energii elektrycznej (ew. import energii elektrycznej z OZE).

Ale to i tak tylko część rachunku. Opublikowany 1-go grudnia br. projekt nowej dyrektywy o OZE stwierdza, że kraje, które nie osiągną swoich celów w zakresie OZE w 2020 roku będą musiały nadrobić zaległości w latach 2021-2030, aby móc korzystać z funduszy spójności UE.

To co się obecnie dzieje w sektorze OZE trudno byłoby nazwać strategią odpowiedzialnego rozwoju. Być może istnieje jakiś genialny plan uniknięcia niepotrzebnych kosztów, o którym opinia publiczna, a nawet instytucje państwa nie wiedzą. Wypada zatem zapytać Ministerstwo Energii co w praktyce oznacza zapewnienie, że Polska w 2020 roku wypełni swoje cele na OZE, w jakiej formie to zrealizuje i jak dużym kosztem oraz ile na naszej opieszałości i lekceważeniu problemu zarobią inne kraje UE.