Jak dowiedziało się wysokienapiecie.pl, Polska ma dostać dwa razy więcej na modernizację swojej energetyki. Z 2-5 mld euro, które wynegocjowała Ewa Kopacz w 2014 r. może się zrobić nawet 4-10 mld euro. Ale zgoda na reformę rynku CO2 wymagałaby zmiany „węglowej narracji”.
Oficjalnej propozycji, nawet w formie niezobowiązującego, niepodpisanego dokumentu (tzw. non paper) nikt Polsce nie złożył, ale z kilku źródeł usłyszeliśmy, że unijna Dyrekcja ds. Klimatu Komisji Europejskiej sonduje nasz rząd w tej sprawie. Komisji zależy na szybkim zakończeniu tzw. trilogu czyli negocjacji między państwami UE, Parlamentem Europejskim i samą Komisją. Trilog właśnie wystartował.
Przeprowadzana właśnie reforma systemu handlu emisjami (ETS) jest już chyba ostatnią próbą ratowania go. – ETS okazał się ogromnym rozczarowaniem – przyznał na marcowej konferencji w Berlinie Jean Francois Conil-Lacoste, wiceprezes EEX, europejskiej giełdy energii. System handlu uprawnieniami zwany cap and trade zastosowali w latach 70-tych Amerykanie, przyniósł niezłe rezultaty w eliminacji emisji siarki, a Europejczycy zdecydowali się to powtórzyć, ale na dużo większą skalę. ETS wystartował w 2005 r. Ale rychło okazało się, że system jest źle zaprojektowany, przynajmniej z punktu widzenia jego autorów. . Po kryzysie w 2009 r. jasne się stało, że uprawnień jest za dużo, ich cena spadła do 5 euro i oscyluje wokół tej kwoty od kilku lat. Po kilku latach debat reforma systemu, sprowadzająca się do przeniesienia części uprawnień do tzw. rezerwy stabilizacyjnej (MSR) w celu podniesienia ceny pozostałych, jest na ostatniej prostej.
Dla Polski teoretycznie podniesienie ceny uprawnień oznacza korzyści – wielomiliardowe wpływy do budżetu, bo to państwa członkowskie organizują aukcje i sprzedają uprawnienia.
Ale jednocześnie jest ogromny kłopot dla naszej energetyki, która będzie musiała więcej płacić za uprawnienia do emisji. Państwowe spółki: PGE, Enea, Tauron znajdą się w trudnej sytuacji, a długoterminowe oparcie miksu energetycznego na węglu będzie niemożliwe. Od 2012 do 2020 nasza energetyka będzie jeszcze korzystała z darmowych uprawnień, których jednak jest coraz mniej. W 2014 r. na Radzie Europejskiej premier Ewa Kopacz wynegocjowała, że do 2030 r. 40 proc. uprawnień polskie elektrownie dostaną jeszcze za darmo. Po 2030 będzie koniec.
Pieniądze z tych uprawnień powinny być wydane na „realne inwestycje unowocześniające sektor energetyczny, przy uniknięciu zakłóceń rynku“.
Z dochodów ze sprzedaży puli 2 proc. uprawnień powstanie fundusz, który ma pomóc biedniejszym krajom UE zmodernizować sektor energetyczny i zapewnić obywatelom „czystszą, bezpieczną i dostępną energię“.
Polsce przypadnie połowa dochodów z Funduszu czyli od 2 do 5 mld euro, w zależności od ceny uprawnień.
Tak ustalono w 2014 r. Od tego czasu sporo się zmieniło. KE przedstawiła projekt zmian w dyrektywie ETS, Parlament Europejski przedstawił swoje propozycje poprawek, a rządy państw UE przyjęły swoje stanowisko. Polska na Radzie UE ds., środowiska 28 lutego próbowała to stanowisko zablokować, co skończyło się jednak spektakularną porażką – minister Jan Szyszko dostał wprawdzie werbalne poparcie od kilku krajów, ale potem ministrowie krajów prących do reformy bez problemu Polskę przegłosowali.
Ale rząd ma jeszcze w ręku jedną, ostatnią kartę. Ponieważ nowe propozycje wychodzą poza ramy wyznaczone przez przywódców państw na Radzie Europejskiej w 2014 r. szefowie państw i rządów powinni jeszcze raz zająć się tą sprawą. Taką deklarację złożyli nawet przewodzący obecnie Unii Maltańczycy. Teoretycznie na Radzie Europejskiej obowiązuje jednomyślność, ale nie ma gwarancji że Rada pochyli się nad ETS, a Polska nie ma sposobu, żeby przywódców innych państw do tego zmusić.
Mimo wszystko Komisji Europejskiej zależy na kompromisie. Z kilku źródeł usłyszeliśmy, że wysocy brukselscy urzędnicy zaproponowali Polsce następujący układ: Warszawa zgadza się na reformę ETS. W zamian pula uprawnień dla Warszawy w Funduszu Modernizacyjnym zostanie podwojona. Dostalibyśmy więc nie od 2 do 5 mld euro, ale od 4 do 10. Nie wiemy czy Komisja skonsultowała tę propozycję z innymi państwami, zwłaszcza z Niemcami, których głos będzie miał olbrzymie znaczenie.
Tak czy owak jest to propozycja, której nawet tak prowęglowy rząd nie powinien od razu odrzucić. Na razie skutki reformy ETS są analizowane, wkrótce czasie ma się nią zająć Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, na którego czele stoi wicepremier Mateusz Morawiecki.
Pozostaje jeszcze do ustalenia wiele ważnych szczegółów
Funduszem Modernizacyjnym ma zarządzać Europejski Bank Inwestycyjny, ale nie wiadomo jakie będzie stosował kryteria. Jeżeli takie same jak do swoich własnych pożyczek, to jakiekolwiek przedsięwzięcia związane z węglem nawet nie powąchają tych pieniędzy – EBI nie finansuje inwestycji, które emitują więcej niż 450 g na KWh. To bardzo wysoki próg, wyklucza nawet wysokosprawne elektrociepłownie węglowe. Ale jest też druga możliwość –w dyrektywie zostanie zapisane, że ponieważ nie są to pieniądze EBI, to tych kryteriów się nie stosuje.
WysokieNapiecie.pl zapytało o to Dyrekcję ds. Energii KE . Rzeczniczka Dyrekcji, Nicole Bockstaller odpisała nam, że prace nad dyrektywą ETS wciąż trwają. Jakkolwiek EBI będzie zapewne wyznaczony do sprzedaży uprawnień do emisji zasilających Fundusz Modernizacyjny, nie będą one aktywami EBI. Oczywiście inwestycje finansowane z Funduszu będą skrupulatnie badane. Bockstaller dodaje, że stanowisko Parlamentu i państw UE różni się w tej kwestii.
Widać wyraźnie, że Komisja też traktuje ten punkt jako element gry negocjacyjnej. Poparcie Komisji w negocjacjach oczywiście bardzo Polsce by się przydało. Poza tym kompromis w sprawie ETS niewątpliwie pomógłby w uzyskaniu zgody Brukseli na rynek mocy – wprawdzie decydujący głos będzie tu miała Dyrekcja ds. Konkurencji KE, ale swoje trzy grosze ma do wtrącenia także Dyrekcja ds. Energii oraz Dyrekcja ds. Klimatu, którym bardzo zależy na szybkim dopchnięciu reformy ETS.
Jak wygląda stanowisko rządu, oraz co Polska może na tym zyskać. O tym w dalszej części artykułu na portalu wysokienapiecie.pl