icon to english version of biznesalert
EN
Najważniejsze informacje dla biznesu
icon to english version of biznesalert
EN

Wojciechowski: Republikanie lepsi dla Polski

KOMENTARZ

Lech Wojciechowski

Ekspert Instytutu Jagiellońskiego*

Amerykański think tank Pew Research Center opublikował ostatnio badania dotyczące stosunku dwóch głównych amerykańskich partii politycznych – Demokratów i Republikanów – do Rosji 

w kontekście wojny na Ukrainie.  Badanie to wskazuje, że pomimo podobnej, ogólnie negatywnej oceny Rosji i jej roli w konflikcie na Ukrainie, członkowie obu tych partii dość wyraźnie różnią się jednak w kwestii doboru środków i możliwej reakcji amerykańskiej wymierzonej w imperialną politykę Kremla.

Republikanie w wyraźnie większym stopniu niż Demokraci gotowi są do podjęcia zdecydowanych działań uderzających w rosyjską strategię na Ukrainie. Choć zarówno Demokraci jak
i Republikanie dostrzegają, że Rosja stanowi główne zagrożenie militarne dla regionu Europy Środkowej i Wschodniej (odpowiednio 56 i 67 proc.) to jednak jedynie 47 proc. Demokratów uważa, że USA powinny zbrojnie wystąpić przeciwko Rosji w obronie państwa – sojusznika w ramach NATO. Podobnego zdania jest tymczasem aż 69 proc. Republikanów.

Różnicę w podejściu do sposobu rozwiązania konfliktu na Ukrainie uwidacznia też stosunek członków obu partii do dostarczania Ukrainie uzbrojenia przez NATO. Opowiada się za tym 60 proc. Republikanów i tylko 39 proc. Demokratów. Również jedynie 23 proc. spośród nich chciałaby zwiększenia sankcji ekonomicznych wymierzonych w Rosję. W tej kwestii takiego zdania jest zaś 40 proc. Republikanów.

Członkowie obu partii opowiadają się zdecydowanie za pomocą gospodarczą dla Kijowa, a także za przystąpieniem Ukrainy do NATO. Wśród Republikanów obie te opcje cieszą się jednak wsparciem ok. 70 proc., zaś wśród Demokratów ok. 60 proc. członków partii.

Przedstawione powyżej wynik badań nabierają dodatkowego znaczenia w perspektywie wyborów prezydenckich w USA, które odbędą się w listopadzie 2016 roku. Głównymi pretendentami do zdobycia nominacji swych partii są Hilary Clinton (Partia Demokratyczna) oraz Jeb Bush (Partia Republikańska). Ze względu na postępującą erozję bezpieczeństwa w wymiarze międzynarodowym i zaostrzające się relacje pomiędzy największymi państwami globu, w tym coraz bardziej agresywną polityką Federacji Rosyjskiej, wybór ten, będzie miał olbrzymie znaczenie dla Polski i naszego położenia międzynarodowego.

W tym kontekście powinniśmy uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie, który ze wskazanej wyżej dwójki kandydatów daje większe szanse na zwiększenie bezpieczeństwa Polski poprzez poważniejsze niż dotąd, zaangażowanie USA w naszym regionie Europy. Ocena ta wymaga z jednej strony wzięcia pod uwagę dotychczasowych działań, wypowiedzi i deklaracji samych kandydatów, a zarazem poglądów ich politycznego zaplecza, które swe oceny formułuje zaś w dużej mierze w oparciu o oczekiwania konkretnego elektoratu.

Wbrew utrzymującemu się w Polsce dość stereotypowemu przekonaniu, które zakorzeniło się w czasie prezydentury Ronalda Reagana, że to Republikanie zawsze bardziej sprzyjali Polsce i wzmocnieniu naszej pozycji wobec Rosji niż Demokraci, pamiętać trzeba, że to dzięki Demokratom i polityce Billa Clintona kraj nasz został przyjęty do NATO, co poprzedziło forsowane przez tego prezydenta Partnerstwo dla Pokoju. Tymczasem polityka zagraniczna Busha seniora z początku lat 1990. nie była nastawiona na forsowanie rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego o kraje postkomunistyczne. Stąd polityka Demokratów i „dynastii” Clintonów nie musi automatycznie oznaczać mniejszego wsparcia dla Polski, a polityka Republikanów automatycznie to wsparcie zapewniać.

Jednakże faktem jest, że polityka Hilary Clinton sprawującej funkcję Sekretarza Stanu podczas pierwszej kadencji prezydenta Baracka Obamy, w oczach krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski, podważyła zaufanie do USA, do konsekwencji i skuteczności działań tego globalnego hegemona. Hilary Clinton stała się bowiem twarzą amerykańskiej polityki resetu w relacjach z Rosją. Koncepcja ta dość szybko okazała się tyleż naiwną co nieskuteczną powodując wzrost asertywności i agresywności polityki rosyjskiej na obszarze postsowieckim, nie przynosząc zarazem korzyści Stanom Zjednoczonym w innych obszarach jak np. Bliski Wschód. Tymczasem polityka poprzednika Obamy – Georga W. Busha, choć również nastawiona na współpracę z Rosją ze względu na walkę z terroryzmem po 11 września 2001 roku, przyniosła jednak Polsce konkretne korzyści w postaci umowy o umieszczeniu w Polsce elementów tzw. tarczy antyrakietowej i związanej z tym obecności żołnierzy US Army na naszym terytorium. Ta wynegocjowana przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego umowa została jednak zaniechana przez nową administrację amerykańską B. Obamy przy biernej postawie polskiego rządu w 2009 roku.

Choć w rozpoczynającej się dopiero kampanii wyborczej w USA wiele uwagi nie poświęca się jeszcze polityce zagranicznej to z naszego punktu widzenia zdecydowanie lepiej prezentuje się
w tym wymiarze kandydat Republikanów Jeb Bush (syn 41. i brat 43. prezydenta USA). Zdążył on już odwiedzić nasz kraj i oświadczyć, że „w tym świecie zachowuje się wiarygodnych przyjaciół poprzez bycie wiarygodnym samemu. Odbuduję nasze najważniejsze przyjaźnie. Sojusze pod przywództwem USA również wymagają odbudowania”. Zaś po spotkaniu z prezydentem-elektem Andrzejem Dudą 11 czerwca br. dowiedzieliśmy się, że pomiędzy oboma politykami „istnieje pełna zbieżność w kwestii roli, jaką USA muszą odegrać w zapewnieniu bezpieczeństwa dla Europy”. Dzień wcześniej w Berlinie Jeb Bush nazwał Władimira Putina tyranem oraz oświadczył, że aby go powstrzymać USA i NATO powinny wysłać tysiące żołnierzy na granice Polski i państw bałtyckich z Rosją. Tego rodzaju i tak zdecydowane deklaracje
w ustach doświadczonego polityka pochodzącego z „prezydenckiej” rodziny nie mogą być jedynie retoryką. Świadczą one o realnej chęci radykalnej zmiany polityki amerykańskiej, która jest zarazem zgodna z polskim interesem strategicznym. Jest to obszar, w którym Republikanie i ich kandydat postanowili zaatakować Demokratów i H. Clinton. To zobowiązuje. Tym bardziej, że takiej postawy oczekuje bądź jest gotowa ją zaakceptować, większość Amerykanów.

Potwierdzają to publikowane ostatnio, również w polskich mediach, badania opinii społecznej  na temat gotowości społeczeństw poszczególnych państw NATO do realizacji artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego – czyli do obrony zaatakowanego sojusznika. Największą gotowość w tej kwestii wykazuje właśnie społeczeństwo amerykańskie, które w 56 proc. opowiada się za koniecznością pomocy zaatakowanemu sojusznikowi z NATO. Przeciwnego zdania jest 37 proc. z nich. Na kolejnych miejscach uplasowali się Kanadyjczycy i Brytyjczycy – odpowiednio 53 do 36 proc. i 49 do 37 proc. za i przeciw.  Polacy zajmują czwartą lokatę z 48 proc. poparciem dla udzielenia pomocy i 34 proc. przeciw. Tymczasem nasi europejscy sojusznicy z Niemiec, Francji i Włoch znajdują się w czołówce najmniej chętnych pomagać zaatakowanym członkom Sojuszu. Aż 58 proc. Niemców, 53 proc. Francuzów i 51 proc. Włochów przeciwnych jest pomocy swoim zaatakowanym sojusznikom. Co gorsza, jedynie 38 proc. Niemców opowiada się za udzieleniem takiej pomocy np. Polsce.

Powyższe dane wskazują, że określany czasem jako „egzotyczny” czy „zamorski” sojusz Polski z USA jest obecnie najbardziej w praktyce uzasadnioną opcją. Opcją, która znajduje oparcie zarówno w amerykańskiej jak i polskiej strategii geopolitycznej oraz w postawach i przekonaniach obywateli. W tym kontekście dobrym, choć nie tak istotnym jak USA sojusznikiem w ramach NATO, jest też Kanada, a w Europie – Wielka Brytania.

Tak więc poza „subiektywnym” przekonaniem Republikanów co do konieczności prowadzenia – w interesie USA – zdecydowanej polityki wobec Putinowskiej Rosji, istnieje również czynnik „obiektywny” jakim jest amerykańska opinia publiczna. To wszystko powoduje, że Ameryka już dziś, a w zdecydowany sposób po wygranej w wyborach prezydenckich kandydata Republikanów, może stać się znów podstawowym sojusznikiem Polski w kwestiach naszego bezpieczeństwa i pozycji w regionie. Jednakże czy dobrze będziemy umieli wykorzystać tę sprzyjająca koniunkturę zależy już od nas samych.

*W latach 2001-2013 związany z Instytutem Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk (Zakład Europy Środkowo-Wschodniej). W latach 2006-2010 – analityk, m.in. w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jednostce podległej Ministerstwu Obrony Narodowej, Biurze Bezpieczeństwa Narodowego oraz Kancelarii Prezydenta Rzeczypospoliej Polskiej. Współpracownik śp. ministra Władysława Stasiaka, współtwórca dwumiesięcznika geopolitycznego BBN „Obserwator”. 

 

KOMENTARZ

Lech Wojciechowski

Ekspert Instytutu Jagiellońskiego*

Amerykański think tank Pew Research Center opublikował ostatnio badania dotyczące stosunku dwóch głównych amerykańskich partii politycznych – Demokratów i Republikanów – do Rosji 

w kontekście wojny na Ukrainie.  Badanie to wskazuje, że pomimo podobnej, ogólnie negatywnej oceny Rosji i jej roli w konflikcie na Ukrainie, członkowie obu tych partii dość wyraźnie różnią się jednak w kwestii doboru środków i możliwej reakcji amerykańskiej wymierzonej w imperialną politykę Kremla.

Republikanie w wyraźnie większym stopniu niż Demokraci gotowi są do podjęcia zdecydowanych działań uderzających w rosyjską strategię na Ukrainie. Choć zarówno Demokraci jak
i Republikanie dostrzegają, że Rosja stanowi główne zagrożenie militarne dla regionu Europy Środkowej i Wschodniej (odpowiednio 56 i 67 proc.) to jednak jedynie 47 proc. Demokratów uważa, że USA powinny zbrojnie wystąpić przeciwko Rosji w obronie państwa – sojusznika w ramach NATO. Podobnego zdania jest tymczasem aż 69 proc. Republikanów.

Różnicę w podejściu do sposobu rozwiązania konfliktu na Ukrainie uwidacznia też stosunek członków obu partii do dostarczania Ukrainie uzbrojenia przez NATO. Opowiada się za tym 60 proc. Republikanów i tylko 39 proc. Demokratów. Również jedynie 23 proc. spośród nich chciałaby zwiększenia sankcji ekonomicznych wymierzonych w Rosję. W tej kwestii takiego zdania jest zaś 40 proc. Republikanów.

Członkowie obu partii opowiadają się zdecydowanie za pomocą gospodarczą dla Kijowa, a także za przystąpieniem Ukrainy do NATO. Wśród Republikanów obie te opcje cieszą się jednak wsparciem ok. 70 proc., zaś wśród Demokratów ok. 60 proc. członków partii.

Przedstawione powyżej wynik badań nabierają dodatkowego znaczenia w perspektywie wyborów prezydenckich w USA, które odbędą się w listopadzie 2016 roku. Głównymi pretendentami do zdobycia nominacji swych partii są Hilary Clinton (Partia Demokratyczna) oraz Jeb Bush (Partia Republikańska). Ze względu na postępującą erozję bezpieczeństwa w wymiarze międzynarodowym i zaostrzające się relacje pomiędzy największymi państwami globu, w tym coraz bardziej agresywną polityką Federacji Rosyjskiej, wybór ten, będzie miał olbrzymie znaczenie dla Polski i naszego położenia międzynarodowego.

W tym kontekście powinniśmy uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie, który ze wskazanej wyżej dwójki kandydatów daje większe szanse na zwiększenie bezpieczeństwa Polski poprzez poważniejsze niż dotąd, zaangażowanie USA w naszym regionie Europy. Ocena ta wymaga z jednej strony wzięcia pod uwagę dotychczasowych działań, wypowiedzi i deklaracji samych kandydatów, a zarazem poglądów ich politycznego zaplecza, które swe oceny formułuje zaś w dużej mierze w oparciu o oczekiwania konkretnego elektoratu.

Wbrew utrzymującemu się w Polsce dość stereotypowemu przekonaniu, które zakorzeniło się w czasie prezydentury Ronalda Reagana, że to Republikanie zawsze bardziej sprzyjali Polsce i wzmocnieniu naszej pozycji wobec Rosji niż Demokraci, pamiętać trzeba, że to dzięki Demokratom i polityce Billa Clintona kraj nasz został przyjęty do NATO, co poprzedziło forsowane przez tego prezydenta Partnerstwo dla Pokoju. Tymczasem polityka zagraniczna Busha seniora z początku lat 1990. nie była nastawiona na forsowanie rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego o kraje postkomunistyczne. Stąd polityka Demokratów i „dynastii” Clintonów nie musi automatycznie oznaczać mniejszego wsparcia dla Polski, a polityka Republikanów automatycznie to wsparcie zapewniać.

Jednakże faktem jest, że polityka Hilary Clinton sprawującej funkcję Sekretarza Stanu podczas pierwszej kadencji prezydenta Baracka Obamy, w oczach krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski, podważyła zaufanie do USA, do konsekwencji i skuteczności działań tego globalnego hegemona. Hilary Clinton stała się bowiem twarzą amerykańskiej polityki resetu w relacjach z Rosją. Koncepcja ta dość szybko okazała się tyleż naiwną co nieskuteczną powodując wzrost asertywności i agresywności polityki rosyjskiej na obszarze postsowieckim, nie przynosząc zarazem korzyści Stanom Zjednoczonym w innych obszarach jak np. Bliski Wschód. Tymczasem polityka poprzednika Obamy – Georga W. Busha, choć również nastawiona na współpracę z Rosją ze względu na walkę z terroryzmem po 11 września 2001 roku, przyniosła jednak Polsce konkretne korzyści w postaci umowy o umieszczeniu w Polsce elementów tzw. tarczy antyrakietowej i związanej z tym obecności żołnierzy US Army na naszym terytorium. Ta wynegocjowana przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego umowa została jednak zaniechana przez nową administrację amerykańską B. Obamy przy biernej postawie polskiego rządu w 2009 roku.

Choć w rozpoczynającej się dopiero kampanii wyborczej w USA wiele uwagi nie poświęca się jeszcze polityce zagranicznej to z naszego punktu widzenia zdecydowanie lepiej prezentuje się
w tym wymiarze kandydat Republikanów Jeb Bush (syn 41. i brat 43. prezydenta USA). Zdążył on już odwiedzić nasz kraj i oświadczyć, że „w tym świecie zachowuje się wiarygodnych przyjaciół poprzez bycie wiarygodnym samemu. Odbuduję nasze najważniejsze przyjaźnie. Sojusze pod przywództwem USA również wymagają odbudowania”. Zaś po spotkaniu z prezydentem-elektem Andrzejem Dudą 11 czerwca br. dowiedzieliśmy się, że pomiędzy oboma politykami „istnieje pełna zbieżność w kwestii roli, jaką USA muszą odegrać w zapewnieniu bezpieczeństwa dla Europy”. Dzień wcześniej w Berlinie Jeb Bush nazwał Władimira Putina tyranem oraz oświadczył, że aby go powstrzymać USA i NATO powinny wysłać tysiące żołnierzy na granice Polski i państw bałtyckich z Rosją. Tego rodzaju i tak zdecydowane deklaracje
w ustach doświadczonego polityka pochodzącego z „prezydenckiej” rodziny nie mogą być jedynie retoryką. Świadczą one o realnej chęci radykalnej zmiany polityki amerykańskiej, która jest zarazem zgodna z polskim interesem strategicznym. Jest to obszar, w którym Republikanie i ich kandydat postanowili zaatakować Demokratów i H. Clinton. To zobowiązuje. Tym bardziej, że takiej postawy oczekuje bądź jest gotowa ją zaakceptować, większość Amerykanów.

Potwierdzają to publikowane ostatnio, również w polskich mediach, badania opinii społecznej  na temat gotowości społeczeństw poszczególnych państw NATO do realizacji artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego – czyli do obrony zaatakowanego sojusznika. Największą gotowość w tej kwestii wykazuje właśnie społeczeństwo amerykańskie, które w 56 proc. opowiada się za koniecznością pomocy zaatakowanemu sojusznikowi z NATO. Przeciwnego zdania jest 37 proc. z nich. Na kolejnych miejscach uplasowali się Kanadyjczycy i Brytyjczycy – odpowiednio 53 do 36 proc. i 49 do 37 proc. za i przeciw.  Polacy zajmują czwartą lokatę z 48 proc. poparciem dla udzielenia pomocy i 34 proc. przeciw. Tymczasem nasi europejscy sojusznicy z Niemiec, Francji i Włoch znajdują się w czołówce najmniej chętnych pomagać zaatakowanym członkom Sojuszu. Aż 58 proc. Niemców, 53 proc. Francuzów i 51 proc. Włochów przeciwnych jest pomocy swoim zaatakowanym sojusznikom. Co gorsza, jedynie 38 proc. Niemców opowiada się za udzieleniem takiej pomocy np. Polsce.

Powyższe dane wskazują, że określany czasem jako „egzotyczny” czy „zamorski” sojusz Polski z USA jest obecnie najbardziej w praktyce uzasadnioną opcją. Opcją, która znajduje oparcie zarówno w amerykańskiej jak i polskiej strategii geopolitycznej oraz w postawach i przekonaniach obywateli. W tym kontekście dobrym, choć nie tak istotnym jak USA sojusznikiem w ramach NATO, jest też Kanada, a w Europie – Wielka Brytania.

Tak więc poza „subiektywnym” przekonaniem Republikanów co do konieczności prowadzenia – w interesie USA – zdecydowanej polityki wobec Putinowskiej Rosji, istnieje również czynnik „obiektywny” jakim jest amerykańska opinia publiczna. To wszystko powoduje, że Ameryka już dziś, a w zdecydowany sposób po wygranej w wyborach prezydenckich kandydata Republikanów, może stać się znów podstawowym sojusznikiem Polski w kwestiach naszego bezpieczeństwa i pozycji w regionie. Jednakże czy dobrze będziemy umieli wykorzystać tę sprzyjająca koniunkturę zależy już od nas samych.

*W latach 2001-2013 związany z Instytutem Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk (Zakład Europy Środkowo-Wschodniej). W latach 2006-2010 – analityk, m.in. w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, jednostce podległej Ministerstwu Obrony Narodowej, Biurze Bezpieczeństwa Narodowego oraz Kancelarii Prezydenta Rzeczypospoliej Polskiej. Współpracownik śp. ministra Władysława Stasiaka, współtwórca dwumiesięcznika geopolitycznego BBN „Obserwator”. 

 

Najnowsze artykuły